W kolejce po zdrowie
Zdaniem wojewody, mieszkańcom Rybnika wystarczy balkon.
– To nienormalne, żeby tak traktować ludzi. Lekarze sobie siedzą i popijają kawę, kiedy my chorzy na serce musimy tutaj stać. Ja nie mam skończonych studiów i nie jestem uczony tak jak oni, ale mógłbym to rozplanować lepiej – złości się pan Wojaczek, który przyjechał do rybnickiej przychodni z Jejkowic. Od północy z czwartku na piątek już ustawiali się pacjenci przed przychodnią przy ul. Byłych Więźniów Politycznych, by zapisać się na wizytę kontrol- ną u kardiologa. Zdaniem urzędników z Narodowego Funduszu Zdrowia, sytuacji można było uniknąć, informując śląski NFZ o braku kardiologa. Personel przychodni z kolei narzeka na zbyt mały kontrakt. Tymczasem pacjenci stali i stali.
Jak to możliwe? Te pytania zadawali sobie wszyscy. Nie tylko ci, którzy przed budynkiem przychodni spędzili pół nocy i poranek, ale i przechodnie. – Przypominają mi się czasy PRL-u, to wygląda jak jakiś czarny kawał – zadzwonił do nas wczesnym rankiem jeden z przechodniów i poprosił naszą redakcję o interwencję.
Traktowani jak bydło
Chorzy na serce, pacjenci rybnickiej przychodni przy ul. Byłych Więźniów Politycznych, czekali po kilka godzin, żeby zapisać się na badania kontrolne u kardiologa w drugim półroczu 2010 r. Przy budynku od samego rana można było usłyszeć najcięższe przekleństwa. – To skandal. My chorzy na serce, jesteśmy traktowani jak bydło. Nikt się nami nie interesuje. Ja już myślałam, że te czasy minęły, a tu taka przykra niespodzianka – nie kryje zażenowania pani Lucja.
Został tylko jeden?
Personel przychodni na początku nie chciał się wypowiadać w tej sprawie. Naszego dziennikarza odprawiono z kwitkiem, jednak gdy ludzie coraz bardziej zaczęli narzekać, a sprawą zainteresowały się również inne media, pani prezes przychodni postanowiła skomentować sytuację. Jak wyjaśniła Grażyna Potera, szef NZOZ „Centrum Medyczne”, przychodnia ma poważne problemy z kardiologami. Tylko jeden z nich, idący już właściwie na emeryturę, zdecydował się na podjęcie pracy, choć jak przyznała nam prezes, przychodnia musiała wręcz prosić lekarza.
Chorzy na serce w upale
– Wszyscy, którzy dzisiaj stoją w tej kolejce, zadają tylko jedno pytanie: dlaczego jeden termin? Nic w tej przychodni się nie zmieniło, lekarze są ci sami, ludzie są ci sami i nie wiem, co się tu stało. Nie można było wydać karteczek każdemu, że był i się zgłosił i w ciągu tygodnia mielibyśmy czas, aby się zarejestrować, tylko dzisiaj jest rejestracja, a jutro już jest za późno – pokazuje palcem przychodnię Henryk Pacenko. – Tu wszyscy są chorzy na serce i muszą stać w upale sięgającym ponad 30 stopni – grzmi Felicyta Leonard.
Brak organizacji pracy
– Sytuacja, która miała miejsce we wspomnianej poradni, nie powinna była się w ogóle wydarzyć i w takim wymiarze zdarzyło się to po raz pierwszy. Zakład opieki zdrowotnej, jeżeli ma w planie zaprzestać realizację umowy z NFZ w jakimś zakresie, powinien poinformować o tym fundusz. Jego obowiązkiem również jest poinformowanie o tym pacjentów, tak aby mogli poszukać innej przychodni. Problem nie leży w wielkości kontraktu, ponieważ akurat w tym przypadku zakład nie wykonał w pełni zakontraktowanych punktów na kardiologię. Problem leży w organizacji pracy. Po pierwsze, terminy wizyt kontrolnych wyznacza lekarz podczas wizyty. Po drugie, wszystko wskazuje na to, że był to wynik braku lekarza specjalisty – twierdzi Jacek Kopocz, rzecznik prasowy śląskiego OW NFZ w Katowicach. Z szefową placówki nie udało się nam porozmawiać, w poniedziałek przyjmowała pacjentów.
Łukasz Żyła