3-letni Bartek walczy z chorobą a jego rodzice z urzędnikami
Bartek choruje na porażenie mózgowe i niedowład kończyn dolnych. Oprócz tego ma chorobę dróg oddechowych. Rodzina państwa Gawlasów z Adamowic (gmina Lyski) nie wie gdzie szukać pomocy. W dziecięcym pokoju pojawił się na całej ścianie grzyb. Urząd Gminy, od którego 6-osobowa rodzina wynajmuje mieszkanie twierdzi, że grzyb pojawił się dlatego, że lokatorzy suszyli pranie w mieszkaniu. Tymczasem dla chorego na płuca Bartusia i jego rodzeństwa jest to poważne zagrożenie. Pani Joannie w urzędzie powiedziano, że grzyba musi się pozbyć sama. Gdy jednak dzwoniliśmy najpierw bezskutecznie do wójta Grzegorza Gryta, a później do referatu infrastruktury, powiedziano nam, że gmina przymierza się jednak do usunięcia grzyba. – Chcielibyśmy, żeby robotnicy rozpoczęli prace podczas wyjazdu rodziny. Wtedy sprawnie dałoby się to przeprowadzić – tłumaczy nam jedna z urzędniczek. Na pierwszy wspólny wyjazd rodzeństwa i turnus rehabilitacyjny dla Bartusia rodzice poszukują darczyńców.
Pani Joanna wstaje, bierze na ręce 3-letniego Bartusia i podchodzi do okna. Za szybą, w wypełnionym basenie pluska się Krystian i Patryk. Mają 11 i 12 lat. Bartuś tak nie może. Mama musi być zawsze obok. I zawsze będzie musiała być, nawet jak będzie miał tyle lat co bracia.
Bartek choruje na porażenie mózgowe i niedowład kończyn dolnych. Oprócz tego cierpi na dysplazję płucną, ciężką chorobę dróg oddechowych. Wymaga stałej rehabilitacji ruchowej. Państwo Joanna i Andrzej Gawlasowie z Adamowic (gmina Lyski) troskliwie zajmują się swoimi pociechami. Sił nie brakuje, brakuje tylko pieniędzy. Opieka nad Bartusiem wymaga poświęcenia, czasu, dlatego pani Joanna nie pracuje. Całe dnie spędza przy synku. Zanim Krystian i Patryk wyruszą do szkoły, a 7-letnia Marysia do przedszkola, pan Andrzej wyciąga z tyłu domu rower i pokonuje 10 km do swojej pracy w Gaszowicach. To on utrzymuje całą rodzinę. Na rękę dostaje niecałe 1000 zł.
Jak tu wyżyć
– Jest ciężko, ale nie zapominamy, że najważniejsze są dzieci. Żeby były szczęśliwe – wzdycha pani Joanna. Pięcioosobowa rodzina z Adamowic musi się utrzymać za ok. 2 tys. zł na miesiąc. W tym lekarstwa dla Bartusia i opłaty, które nie są małe. – Ostatnio za dwa miesiące za sam prąd musieliśmy zapłacić ponad 730 zł – pokazuje rachunki kobieta. Pan Andrzej za ciężką pracę dostaje ok. 1000 zł. Drugi tysiąc rodzina dostaje z zasiłków. – Wszystko byłoby inaczej, gdybym mogła pracować, ale przecież kto by się zajął Bartusiem? – rozżala się pani Joanna. Bartuś urodził się w październiku 2006 roku. Był wcześniakiem, przyszedł na świat w szóstym miesiącu ciąży. Od razu po urodzeniu miał wylew krwi do mózgu i został przewieziony do kliniki w Katowicach. Maluszek przez trzy doby dzielnie walczył o życie. W tym czasie wytrzymał pięć zatrzymań akcji serca, pięć ataków sepsy, trzykrotnie przetaczano mu krew. – To były chwile grozy. Ale nawet potem, kiedy jego stan się ustabilizował, czekały nas długie miesiące rehabilitacji – opowiada pani Joanna.
Nie wierzyli, że Bartuś chodzi
Pani Joasia nie poddaje się jednak przeciwnościom losu. Najważniejsze jest dla niej to, że Bartuś chodzi, chociaż lekarze nie dawali mu na to dużych szans. – Czuję, że osiągnęłam sukces. Bartek chodzi. Było ciężko, długo tylko raczkował i zaczynaliśmy tracić nadzieję. Ale kilka miesięcy temu zaczął stawiać samodzielnie pierwsze kroczki – mówi z dumą Joanna Gawlas i dodaje: – teraz ćwiczę z nim sama. Chciałabym, żeby mógł się rehabilitować, ale, niestety nie mamy samochodu, a odkąd zlikwidowane zostały prawie wszystkie połączenia autobusowe z Rybnikiem, podróż na przesiadki z chorym dzieckiem stała się praktycznie niewykonalna. Poza tym mąż ciężko pracuje, a ja mam jeszcze trójkę dzieci, które tak samo kocham i które też wymagają opieki.
„Fachowa pomoc”
Rodzina z Ośrodka Pomocy Społecznej z Lysek dostaje zasiłek rodzinny i zasiłek pielęgnacyjny dla chorego syna. Jak powiedziała nam Iwona Doleżych, kierownik OPS-u, pracownicy pomagają rodzinie w problemach życia codziennego, bywa tak, że kilka razy w ciągu tygodnia rodzina jest odwiedzana przez pracownika socjalnego, ale i jeśli rodzina nie zgłasza problemów, pracownicy przyjeżdżają rzadziej lub kontaktują się telefonicznie. Urzędnicy z OPS-u sytuację rodziny zgłosili jednak do sądu. Dlaczego? Tego kierowniczka nie chciała nam zdradzić. Rybnicki sąd kuratora powołał od kwietnia. Jednak dopiero po naszym telefonie do siedziby temidy, w minionym tygodniu odwiedził rodzinę po raz pierwszy.
Leży nam na sercu
Pomóc rodzinie stara się szkolne koło Caritas z Zespołu Szkolno-Przedszkolnego z Lysek. – Sprawa państwa Gawlas bardzo leży nam na sercu. Wiemy, że rodzice bardzo troszczą się o swoje dzieci. Wychowawcy chłopców podkreślają, że rodzice są bardzo troskliwi, a dzieciom w szkole idzie całkiem dobrze. Niestety, z pomocą jest różnie. Ostatnio pewna organizacja przyznała rodzinie paczki żywnościowe. Natomiast dary pani Joanna mogła odebrać w sąsiedniej Nowej Wsi i to w wyznaczonych godzinach. Wzięłam swój samochód i razem musiałyśmy pojechać po odbiór, inaczej przecież by się tam nie dostała i to z chorym Bartkiem – przyznaje Karina Skoczek, katechetka i szefowa koła.
Walenie głową w mur
Niestety, nie tylko z problemem finansowym muszą się borykać państwo Gawlasowie. W pokoju dziecięcym po ścianach rozprzestrzenia się grzyb. Niebezpieczeństwo tym groźniejsze dla Bartusia, że ten dodatkowo choruje na dysplazję płucną, przy której niezwykle ważne jest unikanie infekcji płuc. Jak się okazało, o fakcie tym doskonale wiedzą urzędnicy.
Jak powiedziano nam w Urzędzie Gminy w Lyskach, grzyb w pokoju pojawił się po wprowadzeniu się tam rodziny Gawlasów – Wcześniej, gdy mieściło się tam przedszkole, w tym samym pomieszczeniu była kuchnia. I nawet wtedy nie było żadnych problemów z grzybem – wyjaśnia Elżbieta Górecka z Urzędu Gminy Lyski. Pracownicy opieki społecznej i urzędu winą za grzyb obarczają rodzinę. – Gdy kiedyś przyjechaliśmy na miejsce, pani Joanna suszyła tam pranie, a z mokrych ciuchów aż kapało. Zwracaliśmy uwagę, że tak nie można, że trzeba wietrzyć pomieszczenia, lecz bezskutecznie. Po jednym zdrapaniu grzyb znowu się pojawił – tłumaczy Górecka. – To przecież niemożliwe, żeby grzyb zrobił się z tego, że suszyłam tam pranie. Zresztą wcale nie było tego nie wiadomo ile. Pranie rozkładałam we wszystkich pomieszczeniach – twierdzi kobieta.
Zdaniem mieszkanki grzyb pojawił się na ścianach dziecięcego pokoju po tym, jak remontowano przylegający z drugiej strony chodnik. Również według specjalistów, zajmujących się odgrzybianiem, to mało prawdopodobne, by grzyb pojawił się z powodu suszenia prania. – Z chęcią pomożemy rodzinie i przeprowadzimy ekspertyzę. Sprawdzimy, dlaczego grzyb się pojawił. Trzeba sprawdzić wiele czynników, np. w jakim stanie są okna w mieszkaniu. Doskonale wiemy, jak ciężko jest załatwiać takie sprawy w urzędach gmin – przyznaje Monika Pal z Centrum Instalacji Sanitarnych i Elektrycznych „Skorpion” z Głubczyc, firmy zajmującej się odgrzybianiem.
Kto znajdzie czas?
O warunkach, w jakich przyszło żyć rodzinie, wiedzą praktycznie wszyscy, do których dzwoniliśmy. Karina Skoczek ze szkolnego kółka Caritasu z Lysek sama próbowała znaleźć przedsiębiorcę, który by pomógł rodzinie. – Postanowiłam nieoficjalnie póki co popytać się wśród firm z gminy, ale niestety budowlańcy narzekają na brak czasu. Nadszedł okres letni i pracy zapewne nie brakuje – przyznaje.
Pani Joannie w urzędzie powiedziano, że grzyba musi się pozbyć sama. Gdy jednak zatelefonowaliśmy najpierw bezskutecznie do wójta Grzegorza Gryta, a później do referatu infrastruktury, powiedziano nam, że gmina przymierza się jednak do usunięcia grzyba. – Chcielibyśmy, żeby robotnicy rozpoczęli prace podczas wyjazdu rodziny. Wtedy sprawnie dałoby się to przeprowadzić – tłumaczy nam jedna z urzędniczek.
Zanosi się więc na to, że dzieci będą musiały żyć w niebezpiecznych warunkach jeszcze „tylko” dwa tygodnie, chociaż specjaliści z Państwowego Instytutu Higieny ostrzegają, że w mieszkaniach z grzybem w ogóle nie powinno się mieszkać. Grzyby w warunkach wilgoci i ciepła uwalniają zarodniki, lotne przemiany ich materii, bardzo niebezpieczne dla zdrowia, mogą w krótkim czasie prowadzić od alergii a nawet do nowotworu.
Los nie jest łaskawy
Nie tylko jednak w sprawie grzyba rodzina szukała pomocy w gminie. Po tym, jak z miesiąca na miesiąc rachunki za prąd nagle podskoczyły do 730 zł, państwo Gawlasowie chwycili się za głowę. – W energetyce nie chcą nas słuchać, bo mówią, że licznik jest sprawny – opowiada pani Joanna.
Pomimo, że ani sprawą rachunków za prąd, ani niebezpiecznym grzybem urzędnicy nie wykazali zainteresowania , zarówno pani Joanna jak i pan Andrzej do wójta mają wielką wdzięczność. – Wcześniej mieszkaliśmy w mniejszym mieszkaniu. Teraz jest rzeczywiście więcej miejsca. Wszystko dzięki panu wójtowi Grytowi. Szkoda tylko, że tyle musimy płacić za ten prąd – mówi mieszkanka.
Pierwsze wspólne wakacje
Pomimo wszystkich trudności rodzice chcą, by Bartek razem ze swoimi braćmi wyjechali na turnus integracyjno-rehabilitacyjny. Pomoc zaoferowała Fundacja Apostolstwa Eucharystycznego dla Dzieci Niepełnosprawnych „Dzieci Dzieciom”, która organizuje taki wyjazd w okresie od 17 do 30 lipca. To przede wszystkim wielka szansa dla Bartusia, bo w ośrodku miałby zapewniony nie tylko wypoczynek na świeżym powietrzu z rodzeństwem, ale też fachową opiekę medyczną i możliwość skorzystania z kompleksowej rehabilitacji. – Nasz ośrodek w Nadliwiu, niedaleko Warszawy, specjalizuje się właśnie w pomocy dzieciom z porażeniem mózgowym. Bartuś mógłby tu skorzystać między innymi z rehabilitacji ruchowej, tak ważnej przy tym schorzeniu. Chcielibyśmy pomóc tym dzieciaczkom, dlatego cały czas zbieramy pieniądze na ich wyjazd. To około 650 zł na osobę – mówi Katarzyna Bączkowska z fundacji. Niedawno na konto organizacji wpłynęły pierwsze pieniądze. Jednak wciąż brakuje reszty. Dla Bartusia i jego rodzeństwa byłyby to pierwsze wspólne wakacje. Numer konta Fundacji na które można dokonywać wpłat to: 61 9233 0001 0009 7912 2000 0010 z dopiskiem „wakacje Bartka z rodzeństwem”.
Łukasz Żyła, (bm)