Maszt pogruchotał mi kości
Na odpoczywającego nad Zalewem Rybnickim Piotra Matuszka spadł kilkudziesięciokilogramowy maszt. Żelastwo upadło na bark, kilka centymetrów od głowy.
Pogoda była taka sobie, ale to miało być spokojne popołudnie nad wodą. Skończyło się prawie śmiercią. Na siedzącego na ławce pana Piotra Matuszka nagle spadł kilkudziesięciokilogramowy maszt. To pierwszy taki wypadek w historii klubów żeglarskich nad Zalewem. Komandorzy zapewniają jednak, że na ośrodku jest bezpiecznie.
Było piątkowe popołudnie. Około godz. 18.00 państwo Matuszkowie wybrali się na wypad nad wodę, by odpocząć po pracowitym tygodniu. Usiedli na ławce na ośrodku „Kowitca” przy zacumowanych jachtach. Nie mogli sobie wyobrazić, że za moment będą „o centymetry” od śmierci. Potężny maszt, ważący ok. 60–70 kg, francuskiego drewnianego jachtu spadł wprost na lewe ramię pana Piotra i tuż obok jego żony. – Świsnęło mi tylko przy uchu. Nagle zrobiło się strasznie ciepło i natychmiast poczułem potworny ból – wspomina Piotr Matuszek.
Nie ma co nastawiać
Chwilę po zdarzeniu na miejscu pojawiła się karetka i policja. Pana Piotra zabrano na oddział ratunkowy do szpitala w Orzepowicach. Okazało się, że ma całkowicie popękane kości barku. Czy mieszkaniec będzie mógł dobrze ruszać barkiem, okaże się dopiero za kilka tygodni.
Obluzowała się śruba
Tymczasem co do samego zdarzenia, jak się okazało, bardzo mało dowiedzieli się policjanci. Na miejscu nie zrobiono nawet zdjęć. Komandor Wojciech Sałata z KS Górnik Boguszowice twierdzi, że nie wyklucza, że ktoś mógł wejść na jacht i obluzować śrubę, która mocowała liny trzymające maszt. – Każde szarpnięcie jachtem, spowodowane np. zafalowaniem może przyczynić się do obluzowania kontr na ściągaczach (śrubach rzymskich). Zadziwia fakt, że jacht wodowany był zaledwie dwa dni wcześniej i dokładnie sprawdzany, a tutaj bardzo często się zdarza, że na imprezach ludzie wchodzą na jachty – mówi Sałata.
Co ustalili?
Jak ustalili policjanci, na miejscu „doszło do zdarzenia losowego”, nie wypadku. – Funkcjonariusze spisali dane i właściwie na tym się zakończyło. Z naszych ustaleń wynika, że maszt się odczepił i poszkodowany dostał w bark – wyjaśnia mł. asp. Ryszard Czepczor z Komendy Miejskiej Policji w Rybniku. – Wypadek miałby miejsce wtedy, jeśli pojazd, czyli jacht poruszałby się i ktoś by się na nim znajdował. Natomiast jeśli jest podejrzenie, że maszt mógł się przewrócić z powodu działania osób trzecich, to można mówić o spowodowaniu zagrożenia życia i zdrowia. Ale takich ustaleń powinni na miejscu dokonać policjanci, przesłuchać świadków. Ale podkreślam, że mówimy o hipotetycznej sytuacji – mówi nam jeden z rybnickich prokuratorów.
Nie stać nas na ochronę
– Bardzo często zdarza się, że pijani młodzi ludzie naruszają jachty, np. zaraz w nocy z piątku na sobotę zostało odcumowanych kilkanaście jachtów. Nie jesteśmy w stanie wszystkich i wszystkiego upilnować. Nie stać nas na ochronę. Policja z oporem, ale jeszcze przynajmniej przyjeżdża na naszą czy wypoczywających prośbę. Głównie w nocy, podczas imprez ludzie wpadają na pomysły, żeby wejść na jachty, albo np. ukraść linki. Rano trudno sprawdzić, czy dokonano jakichś konkretnych zniszczeń. Na jachtach jest wiele elementów, które w wyniku wtargnięć często ulegają niewidocznym na pierwszy rzut oka awariom – wyjaśnia Sałata. Tego czy wcześniej działo się na jachcie coś podejrzanego policja już nie ustali, ponieważ na miejscu nie przesłuchano nawet świadków. – Moja córka chciała jeszcze wziąć dane od osób, które wszystko widziały i były tam wcześniej, ale powiedzieli, skoro policja ich nie chciała, to oni nie podadzą – opowiada pan Piotr.
Naprawdę jest bezpiecznie
Mieszkaniec, który otarł się o śmierć, ma żal do policjantów i szefostwa ośrodka, że po zdarzeniu nikt się nim nie interesował. – Zostawiłem telefon na miejscu. Nikt do mnie nawet nie zadzwonił. Nie wiem co teraz będzie z moim barkiem i czy będę musiał zrezygnować z pracy. Na pewno będę żądać odpowiedniego odszkodowania – zarzeka się Piotr Matuszek. – Wydaje mi się, że zrobiliśmy wszystko, żeby pomóc temu człowiekowi. Zaraz po tym zdarzeniu podbiegłem, zapytałem co się stało. Zostawiłem mój numer telefonu, jednak ten pan zadzwonił dopiero wieczorem w piątym dniu po zdarzeniu, z zapytaniem”dlaczego nie interesujemy się stanem jego zdrowia” . Rozumiem, że ten pan może być zdenerwowany, ale przecież nikt nie wywrócił tego masztu specjalnie – odpowiada komandor Sałata i dodaje: – zapewniam, że na terenie naszego ośrodka jest bezpiecznie. Nie chciałbym, żeby ten jedyny wypadek w historii odbił się na reputacji O.S.W. „Kotwica” – mówi Wojciech Sałata, komandor ds. technicznych.
Łukasz Żyła