Felieton Okiem Ryby – „Maruderzy z tyłu”
Oto czas pielgrzymek. Sierpień. Czas, podczas którego tysiące ludzi, wyrwanych z codziennych obowiązków, zmierza do Częstochowy. Ponoć rybniczan idzie w tym marszu jakieś cztery tysiące. Dużo to czy mało? Można się zastanawiać. Możliwe, że jest to sukces rybnickiego dekanatu.
W 1999 roku wybrałem sie z ciekawości na pielgrzymkę, która ruszała spod Bazylki Mniejszej, przez Wilczę, Gliwice, Tarnowskie Góry i inne miasteczka, do Częstochowy. Kilka kolumn, prowadzonych przez chorągiewkowych miało swoje struktury. Na początku obok księdza i chorągwi szli aktywiści, cały potężny środek, który można również podzielić przynajmniej na dwie części, składał się z rodzin, młodziezy studenckiej i innych. Tyły stanowili maruderzy oraz palacze papierosów. Spałem u znajomych sąsiada z klatki schodowej, w jakimś domu i na sianie w stodole. Ponoć był podział na tych, co spali w hotelikach i na tych, co spali na sianie. Możliwe, że to podział finansowy. W Tarnowskich Górach zostałem napadnięty w centrum miasta i obrabowany, w delikatny sposób oczywiście, z „podstawowymi formami zastraszania”. Przypomina mi się nagle „Canterbery’s Tales” (Opowieści kanterberyjskie Geoffreya Chaucera. Czytał ktoś może z Was? Polecam).
Zastanawiam się nad fenomenem pielgrzymek w ludzkiej kulturze. Mamy słynne pielgrzymki do Świętego Miasta Mekki. Niektórzy wybierają sie do Tybetu, żeby zetknąć się z buddyjskimi mistrzami. W Europie mamy Watykan jako miejsce święte. Nie wspominając o Jerozolimie. Skąd ten pęd? Czy nie jest to zwyczajna manipulacja? A może wewnętrzna potrzeba uwarunkowana przez podłoże kulturowe, jakie każdy z nas posiada? Trudno odnaleźć jednoznaczną odpowiedź. Może kiedyś to zostanie zbadane?
Robert Rybicki – publicysta, poeta, happener, autor czterech książek z wierszami (ostatnia: „Gram, mózgu”, Poznań 2010), laureat Nagrody Prezydenta Rybnika w dziedzinie kultury (2005).