Okiem Ryby – „Inwalidztwo świata”
Mam trzecią grupę inwalidzką. Pięćdziesiąt procent utraty słuchu; na oko. Niby przysługuje mi coś od państwa, jakies zasiłki pielęgnacyjne, nie zawalczyłem o to.
Wszelkie kwestie związane z nabyciem sprzętu przekraczały moje możliwości finansowe; nie należę jednak do tego typu ludzi, którzy mieliby prosić o coś; nie jest to nigdy łatwe. Miałem aparat słuchowy po ojcu, ale zostałem napadnięty i zabrano mi torbę, w której ów był usadowiony. Nie będę też mówił, że mam najgorzej i że świat ma się kręcić dookoła mojego ja. Widzę, co się dzieje. Wystarczy się tylko rozejrzeć, żeby zobaczyć ludzką tragedię, przy której moje niedomaganie jest strzałem kapiszonu odpustowego przy detonacji bomby atomowej Tzar.
Pojawia się problem etyczny. To bardzo podobne do sytuacji pisarzy. Pojawiają się bowiem pytania, czy pisarz powinien brać pieniądze od państwa, za które płacą podatnicy. Czy nie powinien utrzymywać się sam. Przejść szkołę życia po to, by zrozumieć więcej niż tylko pisanie.
W tym wypadku zastanawiam się, czy warto słyszeć świat; bez jakichkolwiek roszczeń. Czy jakiekolwiek roszczenia mają sens, skoro można podejść do świata z radosnym uśmiechem, gdy przepracuje się wszystkie niedogodności i dzięki temu zbuduje swoje własne wnętrze. Pierwszy akapit felietonu nie jest chęcią odwetu. Jest tylko pretekstem. Bo nie ma to jak podejść do świata z dobrą energią, niezależnie od tego, czy coś niedomaga, czy coś się dzieje źle lub dobrze. I zawsze przychodzi moment na złapanie wiatru w żagle. Ludzie doświadczają wielkich tragedii wokół nas. Warto czasami pomóc im rozwinąć ten żagiel. W ostatnim czasie wpatrywałem się jednak w te wszystki tragedie, które dosięgnęły ludzi w wyniku powodzi. Nie mogę tak czy inaczej odnieść wrażenia, że państwo czasami o nas zapomina...