Do nas też przyjeżdżali znani sportowcy – rozmowa z Arturem Partyką
W połowie Polak w połowie Algierczyk. Uwielbia góry. Nie czuje się ani gwiazdą ani celebrytą. Posiada niesamowity dar zjednywania sobie ludzi i wyjątkowe poczucie humoru. Taki jest Artur Partyka.
Urodził się w Stalowej Woli. Trzy razy reprezentował Polskę na Igrzyskach Olimpijskich. Niewiele brakowało a z medali, które przywoził ze wszystkich największych imprez na świecie cieszyliby się Algierczycy. Artur Partyka jest bowiem synem Polki i Algierczyka. – Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy. Moi rodzice poznali się na studiach. Często na różnych imprezach przedstawiciele Algierii pytali mnie czemu nie startuję w ich barwach – opowiada srebrny medalista olimpijski z Atlanty.
Spłaca dług
Partyka bardzo lubi spotykać się z młodymi ludźmi. Uważa, że musi spłacić swoisty dług. – Gdy ja chodziłem do szkoły przyjeżdżali do nas znani sportowcy. Opowiadali o swoim życiu, zachęcali, aby ich naśladować. Bardzo dużo wyniosłem z takich spotkań. Dlatego uważam, że teraz ja powinienem propagować sport jako sposób na życie – twierdzi przyjaciel Roberta Korzeniowskiego, najbardziej utytułowanego polskiego lekkoatlety. Ze znakomitym chodziarzem przez wiele lat tworzyli team. Szukali nowych rozwiązań treningowych. Chcieli swój zawód uprawiać jak najbardziej profesjonalnie. – Z Robertem uzupełnialiśmy się. Pod koniec lat 80-tych jako pierwsi zaczęliśmy współpracować z psychologiem. Robiliśmy rekonesans przed każdą ważną imprezą. Przecieraliśmy w Polsce również drogę dla sponsoringu – wspomina Partyka. Opowiada również, że kilka razy z powodów pomysłów innowatorskich był zagrożony dyskwalifikacją. Pierwszy raz gdy zamieszkał poza wioską olimpijską. Drugi, gdy podpisał kontrakt reklamowy z jedną z firm ubezpieczeniowych i nikt nie wiedział jak to rozliczyć.
Artur Partyka miał do wyboru dwie drogi. Albo zostać skoczkiem wzwyż albo piłkarzem, a konkretnie bramkarzem. – Startowałem w czwórbojach lekkoatletycznych. Wygrywałem tylko skok wzwyż. Do tego moim idolem był Jacek Wszoła. Ale uwielbiałem też Jana Tomaszewskiego i Józefa Młynarczyka. Jednak podczas treningu piłkarskiego jeden z trenerów powiedział żebym dał sobie spokój. Po latach go spotkałem. Stwierdził, że jest dumny ze swojej decyzji bo dzięki temu mogłem zdobywać medale olimpijskie – wspomina skoczek wzwyż.
Pierwsze sukcesy odnosił startując w światowych igrzyskach młodzieży. Potem były medale mistrzostw Europy i świata juniorów. Jako 19-latek wystartował w seniorskim czempionacie. Dziś w jego ślady idzie czternastoletnia córka. Ma już ponad 170 cm wzrostu i skacze w dal 4.60.
Albo medal albo do roboty
Kocha lekkoatletykę z wielu powodów. Również dlatego, że jest to sport wymierny. – Często nie mogę się pogodzić z decyzjami sędziów w takich sportach jak gimnastyka czy łyżwiarstwo figurowe. Zawodnicy trenują po kilka godzin dziennie a potem widzimisię jakiegoś pana wszystko przekreśla. U nas było łatwiej. Skoczyłeś 2.30 jedziesz na mistrzostwa. Nie skoczyłeś, nie jedziesz. Przynajmniej było uczciwie – twierdzi Partyka.
Na pierwsze Igrzyska Olimpijskie pojechał w nagrodę. Jak sam twierdzi, występ jego był symboliczny. Ale doświadczenia, które zebrał nie do przecenienia. Cztery lata później zdobył już brąz w Barcelonie. – To były dla mnie ważne zawody. Rok przed Igrzyskami Olimpijskimi miałem słabszy sezon. Postawiłem sobie wtedy jasny cel. Medal w Hiszpanii albo kończę karierę i szukam jakiegoś zajęcia. Wtedy też zmieniłem podejście do treningu. Opłaciło się – wyznaje dwukrotny medalista olimpijski. Cały czas rozpamiętuje swoje występy na najważniejszych zawodach. Analizuje czy można było coś zrobić lepiej. Ale nie ma do siebie pretensji. Nie zdobył złota olimpijskiego chociaż dwukrotnie był bardzo blisko najwyższego stopnia podium. Szczególnie w Atlancie. Po skoku na 2.37 już prawie czuł się złotym medalistą. – Często oglądam tamte zawody. Nie wiem jakim cudem Charles Austin wtedy mnie ograł. Był co prawda wcześniej mistrzem świata ale podczas sezonu 1996 to ja prezentowałem równiejszą formę. Szkoda, bo prawda jest taka, że pamięta się tylko mistrzów – twierdzi Partyka. Dodaje również, że z Austinem utrzymuje kontakt do dzisiaj. Ich pojedynek podczas igrzysk oglądało miliard widzów.
Niesamowita dekada
Gdy wylicza swoje sukcesy i rezultaty przyznaje, że obecnie poziom skoku wzwyż jest niższy. Można zdobyć medal na mistrzowskiej imprezie z wynikiem poniżej 2.30. Za jego czasów nie było takiej opcji. – Na to, że dziś skacze się niżej składa się wiele czynników. Do lekkiej atletyki trafia mniej młodych ludzi więc trudniej znaleźć talenty. Do tego dochodzą przemiany polityczno-społeczne. Sport nie jest już jedyna wizytówkę np. państw bloku wschodniego – mówi polski lekkoatleta. Wylicza też swoich rywali. Największe wrażenie zawsze robił Javier Sotomayor. Kubańczyk wyśrubował rekord świata do 2.45. Czy uczciwie? Wielu się nad tym zastanawia. – Bardzo szanuję Javiera. Ale nie będę ukrywał, że mnie też wkurza. Fakt, że dwa razy przyłapali go na dopingu leży cieniem na jego karierze. Szczególnie druga wpadka, podczas której znaleźli u niego twarde anabole daje wiele do myślenia – mówi Partyka. Komisje, które zajmowały się niedozwolonym dopingiem nie miały łatwo z zawodnikami z Chin czy Kuby. Żeby tam pojechać i skontrolować zawodnika potrzebna jest wiza. Załatwienie tego trwa zwykle kilka tygodni. Wtedy można się wyczyścić.
Trzeba mieć dystans
Na Igrzyska Olimpijskie do Sydney nie pojechał bo nie interesowała go wycieczka krajoznawcza a na sukces sportowy nie było już szans. Jak przyznaje, był też wypalony mentalnie. – Chciałem zakończyć karierę z godnością. Ważne było dla mnie żebym to ja zrezygnował ze sportu a nie sport ze mnie – mówi jeden z najbardziej utytułowanych lekkoatletów. Jak twierdzi, dużą rolę w jego sukcesach odgrywała zawsze rodzina. Bez jej wsparcia ciężko cokolwiek osiągnąć. – Musisz mieć poczucie, że dookoła ciebie jest spokojnie. Jeżeli chcesz wygrywać – wszystko musi być poukładane. No i w chwilach porażek zostają zawsze tylko najbliżsi. Ja miałem to szczęście, że zawsze mogłem na nich liczyć – opowiada Partyka.
Dziś fascynują go góry. Uwielbia również muzykę. Ostatnio spełnił jedno ze swoich marzeń i pojechał na koncert Princa. Nie odszedł również od sportu. Biega, jeździ na rowerze, czasem chodzi na basen. Dał się również namówić na udział w programie, w którym śpiewał w towarzystwie Pauli. – Trzeba mieć do siebie dystans. Podczas programu poznałem jak to wszystko funkcjonuje. Kiedyś myślałem, że amatorsko śpiewam nie najgorzej. Dzisiaj wiem, że mój śpiew to tak jakbym skoczył na zawodach 1.90 – dodał na zakończenie Artur Partyka.
Marek Pietras