Przyjmują pacjentów na pół gwizdka, ci proszą na kolanach
Czarny humor w rybnickim szpitalu?
Pododdział Endokrynologii i Diabetologii rybnickiego szpitala pracuje z... przerwami. Kontrakt jaki dał NFZ nie pozwala przyjmować pacjentów na okrągło. W przyszłym roku będzie jeszcze gorzej.
Pododdział endokrynologii i diabetologii rybnickiego szpitala to jeden z trzech takich działających obecnie na Śląsku. Jest wybawieniem dla ludzi z nadczynnością tarczycy, chorobami przytarczyc, nadnerczy, ciężką cukrzycą. – Polikwidowali poradnie cukrzycowe, a teraz chcą zlikwidować oddział cukrzycowy w naszym szpitalu – podniosła alarm jedna z czytelniczek. Jak mówi, o zamiarach dowiedziała się z przypadkowej rozmowy personelu. Tomasz Zejer, dyrektor szpitala uspokaja, że nikt oddziału likwidować nie zamierza. Dalej jednak już optymistycznie nie jest.
Pojawia się i znika
Od początku roku oddział boryka się ze stałym problemem – pieniędzmi. Na funkcjonowanie od stycznia do 31 grudnia dostał od Narodowego Funduszu Zdrowia 16.853 punktów, czyli 860 tys. zł. Miesięcznie na utrzymanie ma więc do dyspozycji nieco ponad 70 tys. zł – na wszystko: specjalistyczną diagnostykę, badania laboratoryjne, leczenie. Jak przyznają lekarze, takie pieniądze to „śmiech na sali”, a już na pewno mikrokropla w stosunku do potrzeb. – Nie damy więcej, bo nie mamy. Nie dlatego, że nie chcemy, ale po prostu my tych pieniędzy nie mamy – stwierdza Jacek Kopocz, rzecznik śląskiego oddziału NFZ. Tomasz Zejer, dyrektor rybnickiego szpitala tłumaczy, że otrzymany od NFZ kontrakt wymusił podjęcie działań niezbyt korzystnych dla pacjentów. Oddział nie może przyjmować pacjentów na okrągło, bo natłukłby takich długów, że nie byłby się w stanie z nich wygrzebać. – Nie zamykamy oddziału, bo nie po to go otwieraliśmy, żeby zamykać. Funkcjonuje on jednak na zasadzie „pojawia się i znika”. Tzn. działa do czasu wykonania kontraktu, a z chwilą gdy pieniądze się skończą „zamykamy” go na 2–3 miesiące. Jak pojawią się nowe fundusze uruchamiamy oddział ponownie – tłumaczy. W stanie „zawieszenia” oddział przyjmuje tylko przypadki ratujące życie. Dyrektor Zejer tą sytuacją jest mocno poirytowany. Endokrynologia i diabetologia to, jak mówi, naprawdę dramatyczne historie. Pacjenci ze śpiączką cukrzycową czy z ciężkimi postaciami nadczynności tarczycy połączonymi z chorobami serca. – Z chwilą otwarcia oddziału otrzymany kontrakt miał być pakietem startowym. Potem miało być więcej pieniędzy – mówi Zejer. Tymczasem więcej nie będzie, a wręcz przeciwnie. Na przyszły rok NFZ dał endokrynologii i diabetologii kontrakt na 16.157 punktów. W przeliczeniu na złotówki to 824 tys. zł, czyli 36 tys. zł mniej. Oddział nadal więc skazany jest na „pojawianie się i znikanie”, tyle, że okres „zawieszenia” może się wydłużyć.
W całym szpitalu tak samo
Z problemami kontraktowymi i brakiem pieniędzy boryka się nie tylko endokrynologia i diabetologia. Inne oddziały też cienko przędą, bo wielu pokończyły się limity. Tomasz Zejer już wie, że w przyszłym roku rybnicki szpital dostanie o 5 mln zł mniej. – Już dzisiaj mówię, że ja tego kontraktu nie podpiszę. Nawet gdyby mnie mieli zwolnić – stwierdza. Jak dodaje, żeby móc robić dobrą diagnostykę, pełne badania, leczenie, zapłacić pensje lekarzom, pielęgniarkom i pozostałemu personelowi, a pacjenci nie musieli latami czekać w bezsensownych i długich kolejkach, rybnicki szpital potrzebuje 5 razy więcej pieniędzy. Już dochodzi w szpitalu do dramatycznych wręcz scen. – Dwa tygodnie temu przyszło do mnie starsze małżeństwo. Stary człowiek klęczał przede mną prosząc, żebym wymienił jego żonie kolano. A ja mam do endoplastyki kolejkę na 5 lat – mówi dyrektor Zejer. Nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja w służbie zdrowia uległa poprawie. Rybnicki szpital dostając roczny kontrakt, już w połowie roku wyczerpuje większość limitów. W NFZ na pytanie dlaczego pieniędzy jest tak mało odpowiedź jest zawsze taka sama. – Szpital powinien tak gospodarować pieniędzmi, żeby przez cały rok zapewnić pacjentom dostępność do usług. Tymczasem szpitale na początku roku jak szalone wyrabiają limity, a potem skarżą się na brak pieniędzy – mówi rzecznik śląskiego NFZ. – Tak, wszystkiemu winny jest dyrektor. Czy ja stoję na rynku w Rybniku z banerem i zapraszam – ludzie chodźcie do szpitala i wytnijcie sobie lub wymieńcie co chcecie? Tylko osoba niespełna rozumu zgłosiłaby się na operację, jeśli nie ma takiej potrzeby. Do szpitala trafiają ludzie chorzy – ripostuje Zejer.
Nasz lekarz to nie doktor House
Jacek Kopocz, rzecznik śląskiego NFZ oznajmia, że przyszłoroczne kontrakty generalnie będą większe o 6 proc. Będzie też o 150 mln zł więcej na szpitale. Mniej o 20 proc. dostaną szpitale z oddziałami świadczeń nielimitowanych. – To takie zabezpieczenie w razie nadwykonań. Te pieniądze wrócą do nich jako zapłata za wykonane nadlimity –wyjaśnia Kopocz. Narodowy Fundusz Zdrowia rozesłał już do dyrektorów szpitali aneksy z propozycjami kontraktów na przyszły rok. – Mają czas przejrzeć je do końca listopada. Do połowy grudnia mają czas na wprowadzenie zmian i własnych propozycji – wyjaśnia rzecznik. Rybnicki szpital jest w stanie zrobić trzy razy tyle ile wynosi otrzymany z NFZ kontrakt. Nie zrobi, bo środki i możliwości jakie „wydziela” mu NFZ na to nie pozwalają. – Ja przestaję już być dyrektorem, a zaczynam być zakładnikiem kontraktów, limitów. Niestety, w najbliższym czasie sytuacja się nie poprawi, a będzie gorzej. Nie da się społeczeństwa ciągle cyganić – stwierdza Tomasz Zejer. – Niestety, Rybnik to nie jest Ameryka, a żaden z lekarzy rybnickiego szpitala to nie doktor House, mający komfort bezlimitowej pracy. Śląskim szpitalom Warszawa wciąż tnie po limitach. Tymczasem Śląsk ma taki potencjał, że medycznie możemy zabezpieczyć pół Polski. Tu jest najwięcej klinik i szpitali specjalistycznych, ośrodków klinicznych, transplantacyjnych, tu leczą się ludzie z całego kraju. Szkoda, że w ślad za tym nie idą odpowiednie pieniądze – mówi jeden z rybnickich lekarzy.
Małgorzata Sarapkiewicz