Miałam mieszkanie, wylądowałam na bruku
Pani Genowefa, jak prawdopodobnie wielu lokatorów, padła ofiarą nieuczciwego i niezgodnego z konstytucją przepisu, który jeszcze kilka lat temu bezdusznie wykorzystywały spółdzielnie mieszkaniowe. Otóż wystarczyło podpaść czymś prezesowi, a ten wraz z zarządem mógł pozbawić członkowstwa lokatora w spółdzielni. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że wiązało się z tym pozbawienie lokatora prawa własności do użytkowanego lokalu.
Od początku z gazem
Genowefa Sałata mieszkała wraz ze swym mężem Witoldem w jednym z bloków przy ul. Dąbrówki na osiedlu Nowiny. – Mieszkanie dostałam, a właściwie częściowo sama za nie zapłaciłam, od kopalni. Mąż wtedy miał wypadek i dostał je w ramach odszkodowania. Później je wykupiliśmy i było nasze własnościowe spółdzielcze – opowiada pani Genowefa. Już jednak w pierwszych latach zamieszkiwania w mieszkaniu było czuć cały czas gaz. – Te kwestie podejmowałam na każdym zebraniu zarządu. Nikt nie reagował – mówi kobieta.
Wszędzie ciekła woda
Rodzina stawała się coraz bardziej „problematyczna” dla spółdzielni. – W 1991 roku mój mąż dostał zawału w łazience. Mniej więcej w tym samym czasie zemdlał też mój syn. Powiedziałam dosyć – wspomina pani Genowefa. Po tym zdarzeniu i wielu monitach, jak twierdzi lokatorka, Rybnicka Spółdzielnia Mieszkaniowa po kontroli usunęła wszystkie urządzenia gazowe z mieszkania. Rodzina zakupiła więc urządzenia, które trzeba było wymienić. – Do tego musieliśmy wymienić podłogę, bo jedna z rur była źle zamontowana i wszędzie ciekła woda – dodaje kobieta.
Zaczął się horror
Horror zaczął się, gdy rodzina zaczęła się domagać od spółdzielni rekompensaty za ponieszone koszty. Państwo Sałatowie zaczęli opłacać czynsz „w kratkę”, tak aby zmusić zarząd spółdzielni do zapłacenia za ich prace. Jako że zarząd nie zamierzał płacić lokatorom, ich zaległości rosły. W 2003 roku zarząd podjął decyzję o wykreśleniu rodziny z członkowstwa w spółdzielni. Zgodnie z ówczesnym prawem, spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu wygasało z upływem 6 miesięcy od dnia ustania członkostwa. Lokal stał się własnością Rybnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Sąd wyrzucił na bruk
Rozpoczęła się walka sądowa. Państwo Sałata liczyli na pozytywny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który w marcu 2004 r. orzekł, że artykuł z ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych zezwalający na pozbawienie praw majątkowych wraz z pozbawieniem członkostwa w spółdzielni jest niezgodny z Konstytucją. Sąd Rejonowy w Rybniku na rozprawie 16 maja 2004 r. nie uwzględnił jednak tego wyroku i nakazał eksmisję rodziny. Nie przyznał nawet mieszkania zastępczego. Po odwołaniu, inny skład sędziowski przyznał jednak mieszkanie zastępcze. Ponieważ miasto nie dysponowało akurat wolnymi lokalami, rodzina mogła nadal przebywać w mieszkaniu. – Pierwszy wyrok został wydany zaocznie, później było wniesione odwołanie i sąd brał pod uwagę inne okoliczności – wyjaśnia Tomasz Pawlik rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Śpią u znajomych
Potem licytacje, odwołania, skargi. Na jednej ze spraw (państwo Sałata złożyli pozew przeciwko spółdzielni o zapłatę za poniesiony koszty napraw) biegły orzekł nawet, że „koniecznym jest wykonanie pełnej diagnostyki kanałów kominowych, badań ciągów kominowych”, ponieważ ich stan nie spełnia wymogów prawnych. Rodzina ostatecznie poległa. I w końcu 16 listopada państwo Sałatowie dostają pismo od komornika z żądaniem opuszczenia lokalu do 24 listopada. Pod koniec minionego miesiąca komornik wszedł w końcu do mieszkania, wyważając drzwi. Lokal został zamknięty, a państwo Sałata nie mogli nawet wejść do środka. – Mój mąż śpi u znajomych, ja u mojej byłej synowej. Ale mam nadzieję, że sprawiedliwość jeszcze zatriumfuje – nie zamałuje się pani Genowefa.
Urząd rozkłada ręce
Spółdzielnia zapewnia, że zostało przyznane mieszkanie zastępcze. – 24 listopada od spółdzielni niczego nie dostałam, ani umowy ani kluczy. Pani prezydent mi powiedziała, że tam są alkoholicy, i to nie jest mieszkanie dla mnie. Mój mąż ma sztuczne zastawki i nie może przebywać w dymie. To klitka 5 na 5 metrów. – My nie wiemy do jakich konkretnie osób trafiają nasze lokale. To spółdzielnia decyduje, komu przeznacza odpowienie lokale – tłumaczy Joanna Kryszczyn, zastępca prezydenta Rybnika.
Bezduszne sądy
– Sprawa pani Sałaty pokazuje, że w naszym kraju sprawiedliwość się nie liczy zupełnie. Sąd podejmuje decyzje według swojego widzimisię. Tu przecież nie był potrzebny nawet wyrok Trybunału Konstytucyjnego, żeby wiedzieć, że nie można wykreślając kogoś ze spółdzielni, pozbawić go prawa własności. Ale skoro już zapadł, to chyba sędzia powinien go respektować. Nie może się tłumaczyć, że wyrok będzie obowiązywał dopiero za jakiś czas, kiedy odbywa się tak rażące naruszenie prawa własności – mówi radca prawny Tadeusz Gurbierz, który pomagał rodzinie.
Sprawa w prokuraturze
W minionym tygodniu nie udało się nam skontaktować z prezesem Rybnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, ponieważ był na urlopie. W siedzibie RSM nikt nam nie chciał udzielić informacji. Z kolei Jacek Sławik z Prokuratury Rejonowej w Rybniku potwierdza, że wpłynęło doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. – Otrzymaliśmy zgłoszenia, jednak trudno cokolwiek powiedzieć, nie są ustalone podstawowe fakty – mówi Sławik.
Łukasz Żyła