Kiedyś zacząłem pisać wiersz o życiu… jeszcze go nie skończyłem
Marek Fibic, 33–latek z Krzyżkowic na co dzień uczy kursantów jeździć autem. Po godzinach pisze wiersze. W rozmowie z nami wyjawia, czy kursantom tłumaczy wierszem zasady ruchu drogowego i dlaczego Adam Małysz przyprawił go o łzy.
– Mam duży szacunek dla facetów, którzy nie boją się mówić o swojej twórczości poetyckiej. Taka aktywność wydaje się niemęska. Jak to się stało, że zacząłeś pisać?
– Z przypadku. Pierwszy wiersz napisałem 3 lata temu u kolegi na komisie. Siedzieliśmy u niego, była fajna niedziela. Mówię – daj mi kartkę. Napisałem szybko wierszyk na wesoło o naszej klice, o kolegach i autach, które sprzedają. Synkom się spodobał. Wisi do dziś w komisie. Ale wtedy nie myślałem, że coś z tego wyjdzie. Napisałem to tak po prostu.
– Skąd bierzesz tematy?
– Tematy same przychodzą. W przeciągu roku zawsze są różne wydarzenia, okoliczności. Teraz mamy EURO, którym żyje cała Polska. Wiersz o EURO dawno mi chodził po głowie. Jedne są po polsku, inne po śląsku. O EURO musiał być po polsku, bo inaczej w Warszawie musieliby mieć tłumacza.
– Jak u ciebie wygląda pisanie?
– Mam zeszyt, jak coś mi przyjdzie do głowy to zapisuję. Jest tak, że przez tydzień napiszę 4 – 5 wierszy, a kiedy indziej przez 3 – 4 tygodnie nie napiszę nic. Raczej nie dlatego, że nie chcę pisać, ale dlatego, że nie mam czasu.
– Masz ulubione pory pisania?
– Nie, to przychodzi samo. Rano, wieczorem. Bywały już sytuacje, kiedy o godz. 23.00 coś mi przyszło do głowy i musiałem to zanotować, żeby tego rano nie zapomnieć. W aucie też mi się zdarza coś zanotować.
– Czyli z zeszytem się nie rozstajesz.
– Raczej nie.
– Masz kogoś, komu jako pierwszemu prezentujesz gotowy utwór? Kto jest dla ciebie pierwszym recenzentem?
– Żona. Zawsze żonie najpierw czytam.
– Żona zawsze mówi, że jest w porządku, czy też po jej opiniach coś poprawiasz?
– Raczej po opinii żony nie poprawiam. Ale niekiedy jest tak, że jak mam wysłać wiersz do gazety to czytam go sobie. Jeśli coś mi nie pasuje, to poprawiam. To są małe poprawki, np. przestawiam zdanie do przodu czy tyłu, żeby lepiej pasowało do wersów.
– Masz tremę, publikując nowe wiersze?
– Zawsze muszę się liczyć z tym, że komuś to się nie spodoba. Na przykład z czystej zazdrości. Miałem już taką sytuację, kiedy ktoś mi coś napisał na stronie internetowej.
– A ty jesteś mocno samokrytyczny wobec siebie? Dużo poprawiasz w trakcie pisania, czy uważasz, że to, co przychodzi do głowy jest tak dobre, że zmian nie wymaga?
– Są poprawki, ale drobne. Sens zostaje zachowany. Mam za to kilka tematów nieskończonych do dziś. Na przykład kiedyś zacząłem pisać o życiu i nie miałem jakoś okazji, żeby ten wiersz skończyć. Mam też wiersze osobiste o śmierci i chorobie, których jeszcze nie publikowałem. Mój kolega ma chorą córkę. Ma 8 miesięcy, z czego 5 spędziła w szpitalu. Napisałem dla nich wiersz, smutny, ale końcówka jest pełna nadziei, że wszystko się ułoży.
– Ile wierszy napisałeś?
– Około 60. Na Wielkanoc już mam napisany, na Dzień Matki też. Na Barbórkę mam dwa wiersze. Trzeciego pisał już nie będę, bo ciężko pisać coś nowego o tym samym. O kopalni Anna pisałem. Na urodziny też pisałem życzenia w formie wierszy. Sąsiedzi do mnie dzwonili i pytali, czy bym im ułożył na urodziny mamy, bo chcieliby je przekazać na koncert życzeń do TVT czy do Radia Vanessa. Takie sąsiedzkie zlecenia za czekoladę z orzechami.
– Twoi kursanci wiedzą, że jesteś poetą?
– Wiedzą, niekiedy od razu, inni z czasem się dowiadują, np. z mojej strony internetowej. Rozmawiamy o tym, czasem mówią, żeby im przeczytać. Mówię im z głowy, bo wiersze znam na pamięć. Czasem wymyślę też jakąś rymowankę na poczekaniu. Ale wierszem nie mówię, żeby skręcili w lewo.
– Jak na instruktora – poetę reagują sąsiedzi, znajomi z Krzyżkowic?
– Przyznam, że tak jakby czekają na moje wiersze. Przyzwyczaili się już, że w lokalnych gazetkach pokazują się wiersze. Kiedy wiersza nie ma, to pytają, czy może pokłóciłem się z redakcją, czy coś nowego jeszcze dam.
– Lubisz czytać poezję? Masz ulubionych poetów?
– Nie. Najczęściej czytam gazety.
– Jak wygląda dzień poety?
– Jak każdego człowieka. Praca, dom, rodzina, zajmowanie się dzieckiem. Praca przy domu. Czasem coś się pisze, wysyła, zawozi do gazety.
– Jakie masz plany, cele? Myślisz np. o udziale w spotkaniach literatów?
– Na pewno chciałbym wydać tomik, żeby to nie leżało w szufladzie i poszło w zapomnienie. Spotkania literatów? Nie wiem. Moje wiersze to nie jest filozoficzna poezja, jak np. Szymborskiej. To proste utwory, które pokazują z życia wzięte sytuacje. Im więcej wiem o danym temacie, tym łatwiej mi o tym pisać. Przykładowo napisałem podziękowanie dla Adama Małysza. Małysz to był mój idol od zawsze. Nieraz płakałem, kiedy wygrywał. Zawiozłem wiersz do galerii w Wiśle, jednak nie miałem okazji spotkać się z nim. Ale marzę, żeby uścisnąć mu rękę.
– Za 5 lat widzisz siebie dalej jako instruktora jazdy piszącego wiersze, czy też poetę, który żyje z pisania?
– Raczej jako instruktora, bo z pisania póki co nie ma nic. Jedynie satysfakcja, że ludziom się podoba. To sympatyczne, kiedy ktoś spotyka mnie na mieście i mówi: tak trzymać, fajne to było. Żyć z tego? To zależy od wielu rzeczy. Tak jak dla przykładu ktoś od lat robi swoje, na wsi jest znany, przychodzi do „X–Faktora” czy „Mam Talent” i staje się gwiazdą. Wiersze w „Mam Talent” byłyby nudne. Tam potrzebne jest show. Także czekam na kogoś, kto mnie wyłowi.
Rozmawiał Tomasz Raudner