Czarne chmury nad szpitalem
Zobowiązania rosną, a dyrektor nie dogaduje się z związkami.
O trudnej sytuacji Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku informowaliśmy już naszych Czytelników wielokrotnie. Sytuacja wokół jak i w samej placówce jest bardzo napięta, pieniędzy w szpitalu nie ma, interwencja komornika wisi na włosku, a dyrektor nie potrafi przekonać załogi do swoich zamiarów w celu wprowadzenia oszczędności. Niedawna sytuacja w Tychach (upadek Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 1) jest tylko smutnym potwierdzeniem faktu, że ten scenariusz jest realny.
Łyżka miodu...
Tempo zadłużenia szpitala spada – to jak na razie jedyny pozytyw związany z sytuacją szpitala. – Udało nam się zahamować tempo zadłużania się szpitala, co jest jednym z efektów naszych działań – przyznaje Jerzy Kasprzak, dyrektor WSS nr 3 w Rybniku. W tym roku zadłużenie wzrosło już o 3 mln zł, co daje łącznie prawie 21,5 mln zł zobowiązań finansowych, których szpital pokryć nie potrafi. – Udało nam się zwolnić nieco zadłużanie się, ale nie to jest naszym celem. Szpital musi przestać się zadłużać, musimy zacząć bilansować nasze wydatki i przychody – dodaje dyrektor.
Innym problemem, z którym próbuje walczyć dyrekcja szpitala jest niedoszacowanie kontraktów poszczególnych oddziałów. – Mamy do czynienia z zbyt niskimi kontraktami dla niektórych oddziałów. Są sytuacje w tym szpitalu, że kontrakt pokrywa de facto 100 proc. wynagrodzenia personelu oddziału i tyle. A gdzie reszta? Ten oddział trzeba jeszcze wyposażyć i utrzymywać w czystości, trzeba jeszcze kupić leki – wspomina Kasprzak. – W normalnym kraju menedżer po prostu zamknąłby ten oddział, bo po prostu jest nierentowny, nie bilansuje się – dodaje. Dyrektor przyznaje jednak, że mniejszym złem jest zamknięcie kilku oddziałów niż ryzyko zamknięcia szpitala. – Chcę wprowadzać oszczędności, jednak takie, które nie odbiją się na jakości leczenia w tej placówce – mówi Kasprzak. – Jesteśmy w regionie, w którym mamy praktycznie pół godziny do każdego szpitala w okolicy – do Jastrzębie, Żor, Wodzisławia, Raciborza, a nawet Katowic. Stąd jeśli dojdzie do jakiejś katastrofy i będziemy zmuszeni zamknąć kilka oddziałów, to nic się wielkiego nie stanie. Oczywiście będzie trochę szumu, niepokoju, ale generalnie obsługa pacjentów nie ucierpi, bo dostać się do szpitali w regionie nie jest wielkim problemem – mówi dyrektor Kasprzak.
… w beczce dziegciu
Na plany oszczędnościowe przystać nie chce załoga i związkowcy szpitala. – Ja mam wrażenie, że związki nie rozumieją naszej sytuacji. Szpital naprawdę stoi na krawędzi bankructwa – mówi dyrektor.
Krystyna Dyduch z szpitalnej Solidarności przyznaje, że argumenty dyrektora nie trafiają do załogi. – Dyrektor zapowiedział kolejne zwolnienia, tym razem 40 osób. Jesteśmy za oszczędzaniem, ale nie kosztem pracowników – mówi Dyduch. Opór związkowców zmusza dyrektora do rozmów z grupami zawodowymi szpitala, które rozpoczną się w tym tygodniu. Pewnych decyzji bowiem, bez zgody związkowców, podjąć nie może. – Dyrektor chce nam po kolei odbierać przywileje i dodatki, na co także nie będzie zgody – mówi Krystyna Dyduch. Jak zapowiada przedstawicielka szpitalnej Solidarności, na razie rozmowy trwają i nie ma jeszcze decyzji co do scenariusza, gdy się nie powiodą. – Wszystko robić będziemy zgodnie z ustawową o związkach zawodowych, nie wykluczamy więc żadnych działań – wspomina Dyduch. Dyrektor szpitala strajku chce uniknąć, wierzy bowiem, że załoga przyjmie jego argumenty. – Związkowcy nie rozumieją, że normalnym prawem rynku jest, że trzeba z czegoś zrezygnować, by coś zyskać. Albo będziemy podtrzymywać dodatki i dalej pracować tak, jak do tej pory, albo zaczniemy poważnie oszczędzać i uratujemy miejsca pracy dla wszystkich – mówi Kasprzak.
Czarny scenariusz
W przypadku upadku szpitala w Rybniku pracę stracą najprawdopodobniej wszyscy pracownicy. – Ilu z nich znajdzie pracę w nowo powołanej placówce – nie wiadomo. To będzie zależało już tylko i wyłącznie od organu założycielskiego szpitala – mówi dyrektor Kasprzak. Nowo powołana spółka przyjmie prawdopodobnie tylko wybranych. I choć ta sytuacja może, ale nie musi się wydarzyć, druga opcja jest równie ponura – oszczędności, zamykanie oddziałów i zwolnienia. A to oznacza strajki i manifestacje. W obu przypadkach ucierpią też pacjenci, którzy przez pewien czas, lub nawet na stałe pozbawieni będą dostępu do pewnych usług szpitalnych. Sytuacja pomiędzy dyrektorem a związkowcami staje się coraz bardziej nieprzyjemna, a kolejne spotkania i rozmowy nie przynoszą żadnych rezultatów. Na niekorzyść działa też czas, gdyż cierpliwość jednej z firm, którym szpital zalega z zapłatą może się kiedyś skończyć.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że cuda się zdarzają i ktoś wpadnie na rozwiązanie, które uratuje i szpital, i załogę. Pytanie tylko, czy to w ogóle możliwe.
(mark)