Mam pasję – ratuję ludzkie życie
1996 rok. W Rybniku zawiązuje się Rejonowy Sztab Ratownictwa Rybnik, w strukturach Społecznej Krajowej Sieci Ratunkowej.
Po 11 latach działalności – w 2007 roku – zapada decyzja o odłączeniu się od sieci. Rybnicki Sztab Ratownictwa zaczyna działać jako samodzielna jednostka ratownicza. Od tego czasu zmieniło się niewiele – ta sama pasja, ten sam zapał i… te same, często wielkie, imprezy, które zabezpieczają rybniczanie.
Terminarz jest pełny
Członków RSR jest kilkudziesięciu – to w większości młodzi, uzdolnieni ludzie na studiach lub po kursach medycznych – ratownicy, przyszli lekarze i sanitariusze. – To jest tak, że u nas zaczynają, a potem jest różnie, przeważnie ta pasja zostaje i albo wracają do nas, albo jeżdżą w karetkach pogotowia, niosąc pomoc – mówi Zbigniew Polański, prezes stowarzyszenia.
Ratownicy–pasjonaci trenują raz w tygodniu – nie straszne im weekendy czy wakacje, kiedy to trenować będą dwa razy w tygodniu. – Cały czas podnosimy swoje kwalifikacje, a to potem procentuje w pracy z ludźmi – mówi Polański. W Rybniku RSR zabezpiecza niemalże każdą imprezę – od imprez sportowych MOSiR po zeszłoroczny koncert Bryana Adamsa na miejskim stadionie. Podczas koncertu Guns N’ Roses 11 lipca ratownicy sztabu także będą obecni. Na tym jednak nie kończy się ich działalność. W 2010 roku zabezpieczali VIII Ogólnopolskie Zimowe Igrzyska Olimpiad Specjalnych w Kielcach. – Jesteśmy też na imprezach urzędu miasta, Rybnickiego Centrum Kultury czy wydarzeniach szkolnych, które tego wymagają – mówi Zbigniew Polański. Terminarz RSR jest niemalże pełny – imprez jest sporo, spore jest więc również zapotrzebowanie na ratowników i specjalistów. A dokładnie z tymi ludźmi mamy w tym wypadku do czynienia.
Nie można się bać
– Podstawową sprawą jest to, że nie można się bać nieść pomocy. To wymaga pasji i przygotowania, jednak trzeba w sobie przełamać ten strach – mówi Marcin Miczajka, student ratownictwa medycznego, który niedawno wrócił z III Ogólnopolskich Zawodów Uczelni Medycznych w Lublinie, gdzie wraz z kolegami z uczelni wywalczył czwarte miejsce w Polsce. – Staramy się szkolić siebie nawzajem. Każdy z nas przekazuje innym jakąś część wiedzy, którą posiada. W takiego rodzaju pracy najważniejsze jest zgranie i zespół – staramy się więc kłaść na to właśnie nacisk, bo jest to praktycznie najważniejsze – dodaje.
Każdy z ratowników jest dobry w pewnym aspekcie ratownictwa medycznego – dzieląc się więc swym doświadczeniem, każdy ma okazję poznać tajniki tej sztuki i podnosić kwalifikacje. Szkolenia w tym wypadku to przede wszystkim praktyka i wyrabianie pewnych nawyków, które mogą uratować czyjeś życie podczas udzielania pierwszej pomocy lub utrzymać pacjenta przy życiu do czasu pojawienia się karetki pogotowia, która przetransportuje go do szpitala. A o tym często decydują sekundy.
Ratownictwo dla każdego
Marcin Miczajka przyznaje, że tę pasję może mieć tak naprawdę każdy. – Mamy członków, którzy mają po 30, a nawet 40 lat, jednak w większości pracujemy z wolontariuszami i ludźmi młodymi. Studenci, licealiści, a nawet gimnazjaliści – wymienia ratownik. Nie trzeba więc być ratownikiem, by ratować (nomen omen). – Dołączyć może tak naprawdę każdy. Liczą się chęci, a nie wiedza czy doświadczenie – mówi Miczajka.
RSR uczestniczyło m.in. w akcji ratowniczej po zawaleniu się katowickiej hali expo, podczas wystawy gołębi. – Nie mieliśmy wtedy karetki, jechaliśmy więc prywatnym transportem – mówi Zbigniew Polański. – Mocno zaangażowaliśmy się też w pomoc podczas wielkiej powodzi – dodaje.
Zarząd stowarzyszenia nie ma wątpliwości, że ratownicy z RSR to ludzie stworzeni do ratowania, pasjonaci, dla których ratownictwo to misja. – Są tacy, którzy zasiadają do karetki, bo taki mają zawód. Nasi ludzie robią to, bo to kochają – mówi Polański. – Wie pan, gdybym ja miał wypadek, to miałbym nadzieję, że zobaczę któregoś z nich. Chciałbym, by ratował mnie pasjonat – bo wtedy wiem, że na pewno jestem w dobrych rękach – kończy Zbigniew Polański.
(mark)