Trzy pytania do Piotra Roguckiego
Magia Rocka w Lyskach już w przyszły weekend. Z tej okazji nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności, by nie zamienić kilku zdań z liderem grupy Coma, która jest główną gwiazdą imprezy. Piotr Rogucki opowiada „Tygodnikowi” o pracy w zespole i solo, o trasie promującej czerwony album i o tym, czy poeta może być rockmanem.
– Marek Grecicha: – Trasa koncertowa w ramach promocji ostatniej płyty Comy trwa w najlepsze. Czego możemy spodziewać się po zespole w Lyskach, podczas festiwalu Magia Rocka. Czerwony album od deski do deski, niemal teatralny klimat na scenie jak z wideoklipów promujących krążek, bądź też fani mogą liczyć na wrzucenie do setlisty kilku klasycznych utworów z poprzednich płyt?
– Piotr Rogucki: – Jesienna klubowa trasa zespołu składała się z dwu części w pierwszej przedstawialiśmy fanom cały materiał z czerwonego albumu, druga obejmowała nasze najbardziej znane utwory z poprzednich albumów. Z racji tego że koncerty plenerowe maja inny charakter, nie jesteśmy w stanie zachować tego schematu, zatem można spodziewać się swoistego miksu – część czerwonego albumu plus utwory z poprzednich płyt dobrane stosownie do rozwijającej się dynamiki wydarzenia, zapewniam jednak że nie zejdziemy ze sceny dopóki publiczność nie będzie usatysfakcjonowana.
– Prócz Comy, w tym roku wydał pan także swój drugi, solowy album. Czy nie trudno pogodzić grania w zespole z spełnianiem się solowo? Wymowa tych albumów jest zupełnie różna, nie tylko w warstwie dźwiękowej, ale przede wszystkim tekstowej – czy jest tak, że zamyka pan jeden zeszyt z napisem „COMA” i otwiera drugi, osobisty z myślą „Teraz stworzę coś tylko dla siebie”, czy też te dwa światy się przenikają, jedno rodzi drugie?
– Całe życie udaje mi się godzić pracę w Comie z innymi zainteresowaniami, aktorstwo, granie solowe, gdyby to było niemożliwe, pewnie z czegoś trzeba by było zrezygnować, ponieważ jednak udaje się te rzeczy pogodzić, po prostu nie muszę zastanawiać się, co by było, gdyby było inaczej. W twórczości solowej używam innych materiałów, innej stylistyki, determinuje to praca z innymi ludźmi i inne pokłady energii urzeczywistniane w warstwie muzycznej i lirycznej, po Comie można spodziewać się dynamicznego, ostrego rocka, ale na takiej mocnej stronie rock się nie kończy, posiada wiele ciekawych eksperymentalnych zakamarków, w które zapuszczam się z przyjemnością, by wzbogacić swoje doświadczenie i nasycić ciekawość, życie zyskuje wielowymiarowość, tak jak bym odkrywał że można przeżyć kilka istnień jednocześnie, to mocno uzależniające doświadczenie.
– Płyta solowa to nie do końca nowy materiał, to przede wszystkim „wspomnienia”. Stąd rodzi się pytanie – jak na scenie z czystej krwi rockmenami czuje się artysta, który wyrósł z nurtu piosenki aktorskiej, czy też poezji śpiewanej? Odkrył pan w sobie kiedyś tego rockmana, on w panu od zawsze siedział, czy też zaadaptował się pan do tej stylistyki?
– Nie zastanawiam się nad tym, tak jak powiedziałem, nie przywiązuję się do stylistyki, ale staram się w danej materii zyskać 100 proc. efektu, który potencjalnie ta materia zawiera, może to moje aktorskie wychowanie sprawia, że w każdej roli czuję się jak u siebie, poza tym nie uznaję jednoznacznych klasyfikacji, tak jak określenie „100-procentowy rockmen”, coś takiego jak generalny format danego gatunku nie istnieje, gatunki i formaty przenikają się, również w Comie, którą nazywacie zespołem rockowym tylko z tego względu, że rock to jedno z najszerszych zakresowo pojęć estetycznych w muzyce, tam może zmieścić się wszystko, również moje inspiracje poetyckie.