Młodzi potrzebują wzorców
Wywiad z Tadeuszem Dłużyńskim, prezesem rybnickiego oddziału Związku Piłsudczyków
– Pewnego wieczoru szedłem ulicą w Rybniku i po pewnym czasie za mną zaczął iść młody człowiek. Widziałem, że coś chyba ode mnie chce, więc się odwróciłem. On spojrzał i spytał: „Czy to pan jest tym pułkownikiem, który przemawiał na uroczystościach 11 listopada?” Odpowiedziałem twierdząco. Powiedział, że dziękuje mi, bo wcześniej nie był świadomy rzeczy, o których opowiadałem – mówi ppłk Tadeusz Dłużyński, prezes rybnickiego oddziału Związku Piłsudczyków.
– Jest pan znany w regionie z szerzenia świadomości historycznej, szczególnie wśród młodych Polaków, którzy nie znają zbyt wielu faktów historycznych. Skąd u pana tak duży patriotyzm i miłość do Józefa Piłsudskiego?
– Ja urodziłem się przed wojną, a przed wojną w Polsce na pierwszym miejscu w wojsku była kawaleria. Wojsko miało bardzo wysoką rangę społeczną. Wojskowy, a tym bardziej oficer, to był ktoś, kto miał autorytet. Dlatego z domu rodzinnego wyniosłem patriotyzm, tak powszechny w ówczesnej Polsce. We wrześniu 1939 roku, kiedy prezydent Ignacy Mościcki był internowany w Rumunii, nie miał możliwości sprawowania urzędu. Konstytucja kwietniowa z 1935 roku była tak przewidująca, że uwzględniała taką sytuację, że prezydent może być ubezwłasnowolniony. Prezydent mógł przekazać swoje obowiązki wskazanemu przez siebie następcy. Zmierzam do tego, że przed wojną mieliśmy przewidujących polityków. Potrafili taką, może nie konkretną, ale podobną sytuację przewidzieć i zawrzeć odpowiednie zapisy w konstytucji. Dzisiaj nie ma takich polityków.
– A co z ekipą z Wiejskiej?
– Piłsudski to był mąż stanu, a nie polityk. Czym różni się polityk od męża stanu? Mąż stanu myśli przyszłościowo, co będzie za 10, za 100 lat. Polityk myśli o następnych wyborach. Dzisiaj są tylko politykierzy i agitatorzy podwórkowi. Ja nie widzę ani jednego męża stanu. Historia popełnia błędy. W pewnym sensie tak i dlatego uważam, że polityk powinien być właśnie historykiem. To nie jest tylko slogan, że ktoś powiedział, że chcąc zniszczyć naród trzeba mu zabrać historię. To prawda. Dlatego też Niemcy i komuniści w 39. 40. roku zaczęli likwidować najpierw warstwę kierowniczą, naukową. Łatwiej jest zniszczyć stado baranów bez wodza, niż wodza.
– Przed wojną polskie lotnictwo chyba dopiero raczkowało?
– Po 1920 roku popularna była kawaleria. Później jednak pojawiło się coś nowego. Marynarka wojenna i lotnictwo. To było oczko w głowie nie tylko rządu, dowództwa czy Piłsudskiego, ale społeczeństwa. Ja wybrałem właśnie lotnictwo, przenośnię polskich skrzydeł. Mówiąc o lotnictwie, przypominamy sobie wrzesień 1939 roku, a na niebie samoloty z czarnymi krzyżami. Naszych samolotów z biało–czerwoną szachownicą nie było widać. Było ich za mało, choć mieliśmy taki przemysł lotniczy, że mogliśmy zaspokoić potrzeby swoje i naszych sąsiadów. Nie było jednak pieniędzy. Kto w 1920 roku walczył z uciekającymi po bitwie pod Warszawą hordami sowieckimi? Lotnictwo polskie prymitywnymi wprawdzie sposobami, bo bez celowników, bombardowało i ostrzeliwało wroga. Wielu lotników zginęło w tym czasie na maszynach zdobycznych. Później w okresie międzywojennym sukcesy w lotnictwie sportowym odnosili właśnie piloci wojskowi. Patriotyzm był bardzo wpajany, również przez te sukcesy lotnicze. To duża zasługa marszałka Józefa Piłsudskiego, który potrafił rozpalić młodzież. Tak było w rodzinach. Także w mojej, gdzie był kult marszałka.
– Piłsudskiemu zarzuca się jednak, że to właśnie on uratował bolszewizm...
– Tak, to prawda. W 1919 roku. Uratował komunizm, bo to była polska racja stanu. Piłsudski nie uderzył na Armię Czerwoną od tyłu, jak żądali tego Anglicy i Francuzi (w tym celu zresztą udzielali Polsce pomocy militarnej i finansowej), ale to nie była polska racja stanu. W naszym interesie nie leżało zwycięstwo białogwardyjskich generałów, a raczej Armii Czerwonej. Piłsudski powiedział, że z bolszewikami sobie poradzi, a gdy zwycięży Biała Gwardia, to wtedy opinia i pomoc zachodu będzie po stronie białej Rosji. Biali generałowie nie chcieli słyszeć o jakiejś tam Polsce. Jakże często mamy do czynienia z przekręcaniem historii. 3 stycznia 1919 roku Armia Czerwona już zajęła Mińsk na Białorusi. Tego dnia w Mińsku utworzono Komunistyczną Radę Wojskowo–Rewolucyjną Polski, czyli pierwowzór PKWN. Cele były jasne. 5 stycznia zajęli Wilno. 3 miesiące później polska armia odbiła to Wilno, ale nie z rąk Litwinów, a bolszewików. Takie są fakty, tak często wypaczane. Z Piłsudskiego zrobiono złego najeźdźcę, który zaatakował młodą Rosję radziecką. Lenin powiedział jasno i wyraźnie. „Musimy wykorzystać tych pożytecznych idiotów do szerzenia propagandy wrogiej Polski”. Zaliczał do nich literatów, dziennikarzy, ludzi sztuki. Oni byli zafascynowani socjalizmem. A lud przecież wcale nie miał władzy.
– Wróćmy do pana życiorysu. Jak było z tym wojskiem?
– Z mojego marzenia o kawalerii, przeszedłem na marzenia o lotnictwie, które stało się moim celem życia. Przed wojną zajmowałem się modelarstwem lotniczym, to samo w czasie wojny. Zaraz po wojnie skończyłem kurs szybowcowy. Byłem pilotem Aeroklubu Łódzkiego. Następnie skończyłem szkolenie na samolotach silnikowych Cywilnej Szkoły Lotnictwa w Ligotce Dolnej. Kiedy rozpocząłem szkolenie szybowcowe miałem 15 lat. Cztery lata później znalazłem się w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Tam szkolenie trwało trzy lata. Zdobyłem kwalifikacje pilota myśliwskiego. W tym czasie lotnictwo wojskowe dzieliło się na myśliwskie, szturmowe, bombowe i transportowe. Moim komendantem był płk pilot Szczepan Ścibior. Kiedy mieliśmy podział na specjalności, stwierdził, że do lotnictwa myśliwskiego mają iść najlepsi. Do bombowego najmocniejsi, a do szturmowego najgłupsi. Padło pytanie kto do lotnictwa myśliwskiego i wystąpili prawie wszyscy. Ja byłem tym szczęśliwcem. Początkowe szkolenie miałem na samolocie rosyjskim UT–2, później jak–9 z okresu drugiej wojny. Po promocji byłem w 2. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego. Zacząłem latać na samolotach odrzutowych, wprowadzonych w 1951 roku. Pierwsze były jak–17, jak–23. Później latałem na migach 15. W 1953 roku mój przyjaciel por. Jarecki porwał samolot i wylądował na Bornholmie, w związku z tym znalazłem się w cywilu, a do lotnictwa wróciłem dopiero w październiku 1956 roku. Latałem jeszcze na samolocie mig–21 i 17. Później przeszedłem do lotnictwa cywilnego i zostałem dyrektorem Aeroklubu ROW. Następnie byłem dyrektorem Aeroklubu Śląskiego w Katowicach. Były też wypadki. Pierwszy miałem w 1947 roku. Wtedy miałem pęknięcie kręgosłupa po przypikowaniu w ziemię. Przyczyną było zerwanie linki w poniemieckim sprzęcie. Ostatni wypadek miałem w 1983 roku w Rybniku. Na czeskim samolocie zlin 42 leciałem za nisko, pogoda była mglista. Zahaczyłem o linię wysokiego napięcia i rozbiłem się pod Chwałowicami. Po tym zdarzeniu przeszedłem na emeryturę.
– A obecnie zajmuje się pan krzewieniem historii i patriotyzmu?
– Można tak powiedzieć. Stworzyliśmy rybnicki oddział Związku Piłsudczyków. Już działamy tu 15 lat, jest ok. 40 członków. Naszym celem jest przekazywanie młodzieży i nie tylko wiedzy o walce o niepodległość, ale przede wszystkim o działalności politycznej Józefa Piłsudskiego. Jego poświęceniu życia. Dlatego prowadzę szereg spotkań z młodzieżą i społeczeństwem w szkołach, w Teatrze Ziemi Rybnickiej, dla różnych instytucji jak np. Uniwersytetu Trzeciego Wieku, współpracuję z Terenowym Oddziałem Solidarności w Rybniku. Cały czas zachęcam szkoły i instytucje do współpracy, poszukuję chętnych słuchaczy. Uważam, że wiedza o roli piłsudczyków na Śląsku jest wybitnie potrzebna, bo prawda jest tu zafałszowana na tle konfliktu Piłsudski–Korfanty, który propaganda komunistyczna wykorzystała do podziału ludności na terenie Śląska.
Rozmawiał Szymon Kamczyk