Teatr w szpitalu psychiatrycznym
O Grupie Teatralnej „My” działającym na terenie Szpitala Psychiatrycznego w Rybniku rozmawiamy z Jolantą Drobny, terapeutką, która od dwóch lat opiekuje się pacjentami – aktorami.
Kiedy została założona Grupą Teatralną „My”?
Kilkanaście lat temu Wojtek Łępicki wpadał na pomysł, żeby założyć teatr, w którym występować będą pacjenci tutejszego szpitala. Jak pokazuje czas, był to dobry pomysł, ponieważ Grupa Teatralna „My” funkcjonuje do dziś.
Od kiedy ty prowadzisz tę grupę?
Od dwóch lat. Wcześniej pracowałam w domu opieki społecznej. Wtedy przychodziłam ze swoimi podopiecznymi na spektakle grupy „My”. Już wtedy uważałam, że to bardzo fajna rzecz.
Każdy pacjent może występować w tym teatrze?
Każdy może brać udział w zajęciach, które prowadzone są tutaj w budynku naszego teatru. Natomiast nie wszyscy biorą udział w spektaklach. Inaczej pracuje się z pacjentami, którzy przychodzą tutaj na terapię, a inaczej z pacjentami, którzy przygotowują się do wystawienia spektaklu.
Czyli pacjenci są dzieleni na różne grupy?
Dokładnie. Do południa przychodzą tutaj pacjenci ze wszystkich oddziałów. Wtedy prowadzimy różne zajęcia. Najczęściej takie, które wpisują się jakoś tam w sztukę teatralną, ale końcowym efektem nie jest przedstawienie. Są to m.in. zajęcia ruchowe, tańce z chustą czy odgrywanie krótkich scenek. Codziennie przewija się ok. 20 pacjentów, których dzielę na podgrupy w zależności od jednostki chorobowej. Inaczej pracuje się z cierpiącymi na choroby psychiczne a inaczej np. z pacjentami borykającymi się z uzależnieniami.
A grupa, która przygotowuje się do wystawiania sztuki?
Z nimi spotykam się codziennie ok. 13. Pracujemy w każdy dzień roboczy do dwóch godzin. Obecnie Grupę Teatralną „My” tworzy 11 osób. Wszyscy to mężczyźni. Trzech z nich przebywa na co dzień na oddziałach Zakładu Opiekuńczo–Leczniczego, pozostali to pacjenci hospitalizowani w oddziałach sądowych.
Kto dobiera repertuar?
Sami pacjenci. To nie jest tak, że ja im daję jakąś sztukę i oni muszą się jej nauczyć na pamięć. To nie oto chodzi. Wyjątkiem były tylko jasełka, które trudno przerobić, bo w końcu Pan Jezus musi się urodzić. W innych przypadkach ja wymyślam im tylko temat. Obecnie pracujemy nad sztuką, która będzie zatytułowana „Dziki zachód”.
Pacjenci sami wymyślają fabułę?
Tak. Muszą zbudować całą historię, zakończenie, puentę. To bardzo twórcza, ale i trudna praca. Potem każdy uczy się swojej roli, a następnie ról swoich kolegów. To ważne, aby każdy mógł zastąpić każdego. Szczególnie, kiedy z jakiś powodów pacjent nie może wychodzić z oddziału. Wtedy zastępuje go ktoś inny.
Ile trwa praca nad takim spektaklem?
Około pięciu miesięcy. Gdy już mamy cały scenariusz, dograne wszystkie szczegóły przychodzi czas na pracę nad muzyką, strojami, scenografią. Potem musimy to wszystko zgrać. Każdy szczegół jest ważny.
Czy przed premierą aktorom towarzyszy trema?
Oczywiście. Nie tylko im. Ja sama jestem bardzo zdenerwowana i czekam na końcowy efekt. Ostatnio na nasz spektakl przyszło bardzo dużo personelu, lekarze, psychologowie, pielęgniarki. Byłam zachwycona ich przyjęciem naszej sztuki. Trudno opowiedzieć, jaką czuje się satysfakcję, gdy odbieramy takie pozytywne sygnały od naszych widzów. Jestem wtedy bardzo dumna z moich chłopaków. Oni przebywają w szpitalu wiele lat. Dobrze, że możemy stworzyć im takie momenty, kiedy nie muszą myśleć o codzienności. Mogą żyć i realizować się jak wszyscy poza murami tego szpitala.
Co daje pacjentom udział w takim przedsięwzięciu?
Na pewno uczą się pracy w grupie, odpowiedzialności jeden za drugiego. Poznają co to szacunek dla drugiego człowieka, systematyczność. Ćwiczą również pamięć. Na początku niektórzy mieli problemy, aby zapamiętać moje imię. Teraz uczą się na pamięć wierszy. Codzienne spotykanie się, powoduje że powstają przyjacielskie relacje. Czasami udaje się stworzyć bardzo domową atmosferę, a proszę uwierzyć nie jest o to łatwo w takim miejscu.
Czy personel pracujący na co dzień z pacjentami, tworzącymi Grupę Teatralną „My”, sygnalizuje, że taka forma terapii przynosi efekty?
Często tak bywa. Cały czas staramy się pracować z pacjentami również w kierunku budowania odpowiednich nawyków, np. stosownych zachowań w stosunku do kobiet. Po premierze spektaklu organizujemy zabawę taneczną, na którą zapraszamy pacjentki z DPS. Wtedy jest okazja, aby nasi panowie „poćwiczyli” odpowiednie zachowania. Może brzmi to banalnie, ale nie wszyscy panowie wiedzą, jak być dżentelmenem.
Spektakl, nad którym pracujecie wystawiacie potem tylko raz?
Absolutnie nie. Czasami gramy nawet dwa razy dziennie. Przychodzą do nas pacjenci ze wszystkich oddziałów. Proszę pamiętać, że w naszym szpitalu hospitalizowanych jest blisko tysiąc osób.
Czy takie teatry to powszechna rzecz w szpitalach psychiatrycznych?
Z tego co się orientuję, to w Polsce działa jeszcze jeden. Co prawda kładzie nacisk na inne aspekty niż my, ale jest teatrem. Wiem też, że tego typu forma terapii, resocjalizacji bardzo rozwija się w więzieniach.
Nie myślicie o tym, żeby wyjść ze swoimi spektaklami poza mury szpitala?
To nasze marzenie. Nie jest to jednak łatwe, chociażby z tego powodu, że nie wszyscy pacjenci mogą opuszczać szpital. To bardzo skomplikowane sprawy proceduralne.
Siedząc tutaj, mam wrażenie że rozmawiamy nie o twojej pracy, ale pasji.
Trochę tak jest (śmiech). Bardzo lubię tutaj przebywać, pracować z pacjentami. Po tych dwóch latach znamy się już bardzo dobrze. Oni poznali mnie, ja ich. Po moich reakcjach poznają już czy mam dobry humor, czy trapią mnie jakieś kłopoty. I odwrotnie. Każdemu życzę, żeby miał tyle satysfakcji z pracy, co ja.
Kiedy wystawiacie „Dziki zachód”
Mam nadzieję, że zdążymy do maja i wtedy odbędzie się premiera.
Mam nadzieję, że mogę liczyć na zaproszenie?
Oczywiście. Mam nadzieję, że coraz więcej osób z zewnątrz będzie miało okazję oglądać efekty naszej pracy i zobaczą, że szpital psychiatryczny to wcale nie jest takie straszne miejsce. Że przebywają tu ludzie, którzy czują i myślą tak samo jak „My”.