Siedem godzin czekali na lekarza, dyrektor szpitala: mieli pecha
Dzień 17 kwietnia był pechowy dla nastoletniej Doroty z Leszczyn, która podczas popołudniowej gry w siatkówkę złamała rękę. Nie wiedziała, że na konsultację lekarską przyjdzie jej czekać bardzo długo, bo blisko 7 godzin.
Kiedy nastolatka wróciła do domu przezorni rodzice zadzwonili na pogotowie, chcąc dowiedzieć się, do którego szpitala mają jechać. Dyspozytorka poinformowała ich, że skoro mieszkają w Leszczynach, to rejonowo należą pod szpital w Knurowie i tam mają się udać. Tak też zrobili. Pech chciał, że dyspozytorka zapomniała, że knurowski szpital nie ma niestety oddziału chirurgii dziecięcej, który obsługuje podobne przypadki. Z Knurowa zostali wiec odesłani z kwitkiem do Rybnika, gdzie czekała na nich kolejna niespodzianka. Po przyjeździe na izbę przyjęć pani Beata i jej poszkodowana córka Dorota zostały skierowane do poczekalni, gdzie już siedziało kilka osób. – Nie przypuszczałyśmy, że poczekamy sobie bardzo długo. Najbardziej szkoda mi było mojej córki, która z bólem złamanej ręki musiała siedzieć przez prawie 7 godzin w poczekalni. Uważam, że chyba coś nie tak z systemem opieki zdrowotnej, skoro dochodzi do takich sytuacji i to na oddziale dziecięcym. Kiedy rozmawialiśmy z lekarką, która w końcu już przyjęła naszą córkę, to dowiedzieliśmy się, że taki stan rzeczy wynika z przepisów NFZ i ogólnie z oszczędności szpitala. Dlatego jest tylko dwóch lekarzy, którzy w dodatku mają pełne ręce roboty, bo operują w czasie dyżuru. Oczywiście chylę czoła dla lekarki za jej trud i poświęcenie, bo to przecież nie ona zawiniła. Czy jednak faktycznie musi tak być, że dzieci z urazami muszą czekać przez długie godziny? Czy nie może się nimi zająć inny lekarz niż chirurg? – pyta pani Beata, która wspomina, że w ciągu 7 godzin czekania kilku rodziców z dziećmi po prostu opuściło szpital, bo albo woleli poszukać lekarza i zostać przyjęci szybciej, albo nie mieli cierpliwości, aby czekać.
Nie zawsze są kolejki
O wypowiedź w tej sprawie poprosiliśmy dyrektora rybnickiego szpitala, który nie ukrywa, że problem występuje, ale rzadko. – Tak dzieje się w sytuacjach wyjątkowych. Trzy lata temu NFZ wydał rozporządzenie, które mówi, że takie urazy do 18. roku życia muszą być leczone na oddziałach chirurgii dziecięcej. Wcześniej dzieci z takimi urazami były leczone przez ortopedów. Tak było przez wiele lat i nie było problemu. W naszej okolicy jedyny taki oddział jest w Rybniku, następnie w Katowicach, przez co ilość dzieci ze złamaniami jest ogromna, a nasi chirurdzy operują na okrągło – wyjaśnia dyrektor WSS nr 3 w Rybniku – Orzepowicach Jerzy Kasprzak, który sam jest ortopedą. – W przedstawionym przypadku rodzice dziecka musieli trafić na moment, kiedy dyżurni lekarze operowali nagły przypadek, a dyżurny na SOR określił, że tego rodzaju uraz nie wymaga natychmiastowej interwencji. Pacjentka trafiła na pechowy moment, bo nie zdarza się to codziennie, choć czasem oddział jest przeciążony. Gdyby przepisy NFZ były inne, nie dochodziłoby do takich sytuacji – stwierdza dyrektor.
Oszczędności nie na miejscu
Trzy lata temu NFZ tłumaczył zmiany mniejszym obciążeniem oddziałów chirurgii dziecięcej. – Czasami nie rozumiem polityki funduszu zdrowia. Kolejki to nie jest zła wola szpitala, ale dziwne, czasem nieżyciowe przepisy NFZ – ubolewa Jerzy Kasprzak. Wprawdzie historia Doroty zakończyła się dobrze, bo dziewczyna została w końcu opatrzona i wraca do zdrowia, pozostał niesmak. – Uważamy, że nie może dochodzić do sytuacji, kiedy pacjent musi czekać na przyjęcie tak długo. To wina systemu. Po rozmowach ze znajomymi ratownikami dowiedzieliśmy się, że dla NFZ lepiej żeby były kolejki, a lekarze byli zapracowani w pocie czoła, niż pacjenci byliby przyjmowani od razu, a lekarze nie mieliby pracy. Tak chyba może być tylko w naszym kraju, gdzie wiecznie szuka się oszczędności. Znamy przypadki, choćby z Czech, gdzie z podobnym urazem znajomy został obsłużony kompleksowo w 20 minut. Chyba jeszcze dużo wody upłynie, zanim nasi decydenci zmądrzeją, albo zamiast podejmować decyzje znad biurek, po prostu będą kierować się dobrem pacjenta, a nie wpływami do państwowej kasy – podsumowuje pani Beata.
Szymon Kamczyk