Bagno zamiast drogi
CZUCHÓW. Gdyby dosłownie traktować powiedzenie, że fatalny stan drogi „spędza ludziom sen z oczu” to mieszkańcy domów przy ul. Nowej w Czuchowie cierpieliby na bezsenność już co najmniej od 10 lat. Nowa bowiem ulicą jest jedynie z nazwy. W jako takim stanie, z naciskiem na „jako” znajduje się tylko początkowy jej odcinek na długości około… 1,5 metra. Potem, im dalej, tym gorzej.
Grzęzawisko i kurz
W odległości co kilkadziesiąt centymetrów dziury oraz koleiny miejscami są głębokie na pół metra. Ponieważ ulica Nowa jest ulicą gruntową to po każdych opadach deszczu droga przypomina bardziej bagno niż normalną ulicę, a piesi i samochody zapadają się w błoto. – To istny koszmar. Samochody zakopują się w koleinach. Droga jest w tak fatalnym stanie, że wystarczy raz nią przejechać a uszkodzenie auta murowane – skarżą się mieszkańcy. Zdarzały się i takie sytuacje, że zakopane w błocie auta trzeba było wyciągać ciężkim sprzętem. Z tego powodu niektórzy samochody zostawiają u sąsiada mieszkającego na początku ulicy. Grzęzawiskiem do szkoły chodzić muszą też dzieci, a po każdym ich powrocie do domu pralki pracują na akord. – Nawet rodzina i znajomi przestają już do nas przyjeżdżać, bo każdy mówi, że po takiej wizycie nie może doczyścić samochodu. Nasze dzieci nie mogą wyjść, żeby pojeździć rowerem, bo na tej drodze się nie da jeździć – mówi Paweł Macełko. Wiele osób chcąc wydostać się z domów zakłada na nogi kalosze, a do reklamówek pakuje buty wyjściowe i dopiero po dotarciu do głównej drogi zmienia obuwie, żeby jak człowiek móc pokazać się innym.
Radzą sobie jak mogą
Przez wszystkie lata czuchowianie z Nowej z naprawą drogi tak jak mogą radzą sobie sami. – Zrzucaliśmy się między sobą po kilkaset złotych, a potem kupowaliśmy tłuczeń lub mielony asfalt i utwardzaliśmy drogę. Niestety, wystarczało to na parę miesięcy. Do każdych nowych opadów. Wtedy, dosłownie wydane przez nas pieniądze lądowały w błoto – relacjonuje Paweł Macełko. Interwencje, pisma, telefony do służb komunalnych i gminy nie dawały żadnych rezultatów. Problem z Nową tkwi bowiem w tym, że nie jest to droga gminna, ale prywatna. – W tej sytuacji służby gminne nie mogą wjechać na ten teren, bo gmina na prace na terenie prywatnym, który nie jest jej własnością nie może wydać nawet złotówki – tłumaczy Grzegorz Wolnik, pełnomocnik burmistrza ds. inwestycji. Dwa lata temu mieszkańcy zdecydowali się złożyć do gminy wniosek o przejęcie drogi. Ludzie podpisali stosowne pisma, zrzekając się na jej rzecz kawałka swojego gruntu. – Pisma oddaliliśmy do urzędu i czekaliśmy na jakiś odzew. Bez rezultatu. Chyba wszystko umarło śmiercią naturalną – zastanawiają się mieszkańcy. Tymczasem okazało się, że sprawa przedłużała się, bo… znalazło się kilka osób, dla których 4 m kw. znaczyły więcej niż możliwość przejścia suchą nogą po ulicy.
Coś się ruszyło
Mieszkańcy Nowej nie złożyli broni w walce o „normalność życia” na swojej ulicy. Przy każdej okazji przypominają swój problem. Ulegli też ci, którzy nie chcieli oddać „ziemi” i w końcu zdecydowali się to zrobić. Tym samym nic już nie stoi na przeszkodzie by gmina drogę mogła przejąć. W temacie ulicy Nowej w końcu coś drgnęło. – Mieszkańcy ulicy Nowej nie muszą składać nowych wniosków o przejęcie drogi. Obecnie gmina robi to sukcesywnie. Takich wniosków mamy kilkadziesiąt i po kolei je realizujemy. Procedury są czasochłonne, bo trzeba zrobić podziały geodezyjne, mapy drogowe, załatwić wszystko w księgach wieczystych a to trwa – wyjaśnia Grzegorz Wolnik. Obecnie kilka z dróg, które gmina przejęła na swój stan jest już na etapie załatwiania własności w sądzie. To znak, że po wielu latach mieszkańcy Nowej też doczekają się przejścia na gminny garnuszek. Możliwe, że już za rok.
(MS)