Higienistka może i nie może badać dzieci
Sanepid nie interesuje się już wszawicą w szkołach. Została ona wykreślona z listy chorób zakaźnych.
Kiedyś sprawa była prosta. Badało się naraz całą klasę. Sprawdzenie włosów trwało krótko, szło sprawnie, a w przypadku znalezienia jakichkolwiek śladów wszawicy od razu stosowano czepek na głowę i wzywano rodziców. Dzisiaj tego rodzaju zachowanie, zdaniem rzecznika praw dziecka, to uwłaczanie godności dzieci i pogwałcenie ustawy o ochronie danych osobowych. Dlatego ten piętnuje takie praktyki, a higienistkom każe sprawdzać dzieci z zachowaniem maksymalnej prywatności. To jednak oznacza, że sprawdzenie całej klasy lub rocznika graniczy z cudem – higienistki nie wyrabiają czasowo.
Sanepid już nic nie może
– Wszawica został wykreślona z listy chorób zakaźnych, a to oznacza, że sanepid przestał zajmować się sygnałami o jej wystąpieniu. Nie prowadzimy żadnych działań w tym kierunku, a problem spadł na rodziców, szkoły i higienistki – mówi Aleksandra Naczyńska, kierownik oddziału epidemiologii w rybnickim sanepidzie. Problem ten to jednak spore brzemię. Ze względu na kilka dokumentów higienistki i same szkoły stoją między młotem a kowadłem – badać i przygotować się na skargi, albo nie badać i przygotować się na epidemię wszawicy.
W 2003 roku minister zdrowia zniósł obowiązek kontroli higieny ucznia. Na dodatek, całkiem niedawno Instytut Matki i Dziecka wydał tzw. „Standardy postępowania pielęgniarek szkolnych”, w których piętnuje sprawdzanie higieny i czystości, określając tę czynność jako „gwałcenie praw dziecka”. Do tego swoje „trzy grosze” dorzucił rzecznik praw dziecka, krytykując badania higieny uczniów. Te miały prowadzić przede wszystkim do piętnowania tych podopiecznych, którzy z higieną mają problem.
Prawa dziecka kwestią podstawową
– Jedni rodzice mają pretensje, że ich dzieci zaraziły się w szkole wszawicą, a inni nie życzą sobie, aby ich dzieci były badane. Mamy związane ręce, nie możemy nic zrobić, bo przepisy i opinie organów wzajemnie się wykluczają – mówi higienistka szkolna, która chce zachować anonimowość, a pracuje w jednej ze szkół podstawowych na terenie powiatu rybnickiego. Na początku roku Ministerstwo Zdrowia wydało bowiem komunikat, w którym apeluje, by – mimo wykreślenia wszawicy z rejestru chorób zakaźnych – nie odstępować od badań. Podaje jednak konkretną ich formę. „O terminie planowanej kontroli higienicznej należy powiadomić rodziców lub opiekunów dziecka. Kontrola musi być prowadzona w sposób indywidualny, w wydzielonym pomieszczeniu” – czytamy w komunikacie. MZ zaznacza także, że zgoda rodziców jest w tym wypadku niepotrzebna. I tutaj pojawia się kolejny problem. Gdy już wszy się znajdą, szkoła ma niewielkie możliwości, by ich likwidację wyegzekwować.
Dawniej było lepiej?
– Przypadki wszawicy zdarzają się bardzo rzadko, to jest naprawdę kilka przypadków na kilkaset dzieci. Nasza szkoła nigdy nie była też źródłem wszawicy, wszystkie przypadki zostały przyniesione – mówi Zdzisław Plisz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Rybniku. – Higienistki dalej sprawdzają włosy, za pozwoleniem rodziców, z zachowaniem pełnej prywatności i tajemnicy służbowej – zaznacza Plisz. Takich badań nie sposób jednak przeprowadzić na większą skalę.
– Naszym jedynym argumentem jest to, że jeśli dziecko ma problemy z higieną może to wskazywać na zaniedbania ze strony rodzica. A wtedy, gdy do tego dochodzi, to my – szkoła – stoimy na straży przestrzegania tych praw. Kontaktujemy się więc z pomocą społeczną, a rodzicom grożą konsekwencje przed sądem. To jednak argument ostateczny, a problem tak naprawdę jest z tym inny – dodaje Plisz. Jak wyjaśnia dyrektor, szkoła nie ma żadnych praw, by dziecko z wszami na głowie zatrzymać w domu. – Obowiązek szkolny daje rodzicom prawo do tego, by dziecko w jakimkolwiek stanie przysłać do szkoły. I nie jest ważne, czy ma wszy, czy na coś innego choruje – mówi. Co więc pozostaje? Zdrowy rozsądek. – Tutaj nie ma złotego środka, niestety. Kiedyś może było efektywniej, ale dziecko potem było wytykane. Dzisiaj badać tak nie można, ale wykrywalność wszawico spadła. Pocieszające jest to, że rodzice w znakomitej większości rozumieją i zapobiegają. Ostatnio zrobiliśmy specjalne ulotki o wszawicy, rozdaliśmy na zebraniach. Takie akcje pomagają, jednak nie mamy możliwości, by dziecko z wszami zatrzymać w domu. Szkoła ma obowiązek, by dzieci przyjąć. Dlatego często zdarza się, że maluch ma wszy, rodzice go leczą, czasem nie ma go jeden czy dwa dni w szkole. Wraca i za tydzień znów ma wszy, bo złapał od kogoś. I koło się zamyka – mówi dyrektor Plisz. To zamknięte koło to tak naprawdę wykluczające się stanowiska – minister zdrowia wyklucza wszawicę jako chorobę zakaźną, jednocześnie uczulając na jej występowanie i zalecając badania.
(mark)