Adam Probosz: kolarstwo to walka człowieka z samym sobą
Z Adamem Proboszem, który wychował się w Żorach, a obecnie jest komentatorem kolarstwa w Eurosporcie, rozmawiamy o Tour de Rybnik, modzie na kolarstwo oraz o tym, co zrobić aby utalentowany zawodnik dostał się do grupy zawodowej.
Marek Pietras: Uważasz, że obecnie jest czas, aby zaistniała moda na kolarstwo w Polsce?
Adam Probosz: Myślę, że zdecydowanie tak. To idealny czas, aby odrodzić kolarstwo w naszym kraju. Kolarstwo, które na jakiś czas umarło w Polsce. Ja się wychowałem na Wyścigu Pokoju. Pamiętam, co się wtedy działo. Jak młodzi chłopcy garnęli się do tego sporty, a ich celem był start w tym właśnie wyścigu. Dziś takim celem są wielkie, międzynarodowe wyścigi.
Takie imprezy jak Tour de Rybnik mogą się do tego przyczynić?
Bardzo w to wierzę. Cieszę się, że już po raz szósty odbywa się ten wyścig. Chociaż wiem, że są trudności z jego organizacją. Mimo to jest i jest przyczynkiem to tego, że kolarstwo na Śląsku, w Polsce się odradza.
Czy dziś, aby odnosić sukcesy w kolarstwie, trzeba w młodym wieku wyjechać za granicę? To jedyna droga?
Na razie tak. Mam nadzieję, że to się zmieni. Ale na dziś, to jedyna droga. Gdy skończy się wiek juniora, trzeba wyjechać na zachód. Tam się ścigać, zbierać doświadczenia. Tylko tam można zostać zauważonym i dostać się do zawodowej grupy. Były takie plany w Polskim Związku Kolarskim, aby stworzyć grupę utalentowanych juniorów i wysyłać ich na wyścigi. Jak dotąd nic z tego nie wyszło. Np. w takim wyścigu jak Tour de l’Avenir nie mamy żadnego Polaka. A ja uważam, że powinno się w startować przynajmniej kilku. Niestety, mało się ścigają, nie zdobywają punktów i tym samym nie kwalifikują się.
Z czego wynika słabość naszych grup zawodowych? W Polsce takie CCC wygrywa wszystko jak chce. Gdy jednak wyjedzie trochę dalej, to „pomarańczowi” jeżdżą w ogonie peletonu.
Wynika to stąd, że oni głównie ścigają się właśnie w Polsce, a to jest zupełnie inne ściganie niż na zachodzie Europy. Dziwni mnie, gdy polska grupa przyjeżdża na Giro del Trentino, który jest znany w świecie, jest mnóstwo dziennikarzy i nie chcę się tak naprawdę pokazać z jak najlepszej strony. Dyrektorzy grupy twierdzą, że oni przygotowują się do wyścigu np. w Sobótce. Moim zdaniem powinno być odwrotnie. Trudno się potem dziwić, że zachodni dziennikarze pytają, po co oni w ogóle przyjechali na taki wyścig, skoro na metę przyjeżdżają pół godziny po zwycięzcy.
Czyli bycie najlepszym w Polsce, obecnie ni jak nie przekłada się na sukcesy za granicą?
Zupełnie nie. Trzy, cztery grupy ścigają się w Polsce, kiszą się w swoim sosie i nie ma to żadnego odbicia w Europie.
Można porównać dzisiejsze kolarstwo, z tym sprzed kilkudziesięciu lat? Kolarze, którzy startowali w latach 70-tych, 80-tych twierdzą, że wtedy było więcej ścigania. Dziś dominuje taktyka i najważniejsze są polecenia dyrektorów grup zawodowych.
Oczywiście, że zmieniło się bardzo dużo. Ja pamiętam tamto kolarstwo. Ale nie chcę narzekać, że teraz jest gorzej. To dalej jest walka człowieka z samym sobą. Nadal bardzo ciężko jeździ się np. w górach. Kolarz, żeby wygrać musi wykonać bardzo ciężką pracę, to się akurat nie zmieniło. Trochę w peletonie brakuje mi prawdziwych kapitanów drużyn. Kogoś kto podjedzie do kolegów i powie „panowie gonimy” albo „uciekamy”. Z drugiej strony są zawodnicy, którzy przed ciężkim podjazdem wyrzucają z ucha słuchawkę i jadą swoje. I takich kolarzy się uwielbia, oni stają się bohaterami.
Obecnie kolarstwo jest również promowane dzięki Tour de Pologne i przez transmisje w Eurosporcie najważniejszych wyścigów. Do kogo apelować, żeby wykorzystać ten fakt?
Do całego środowiska. Ja też przyjechałem tutaj właśnie po to. Żeby spotkać się z były kolarzami, reprezentacją Polski z 1963 roku. Pokazać im, że ktoś się tym interesuje. Popularyzacja kolarstwa musi się zacząć, od odniesienia do korzeni. Nie możemy tylko mówić o tym co jest dzisiaj, bo to wszystko wiemy. To co ja usłyszałem właśnie od zawodników, którzy jechali w Wyścigu Pokoju w 1963 roku, to jest mój skarb. Będę mógł z tego czerpać, przez długi czas podczas relacjonowania wyścigów w Eurosporcie. Oni ciągle mówią o kolarstwie z pasją. Cały czas tym żyją.
Kto, z polskich kolarzy, ma największe szanse na sukcesy w zawodowym peletonie?
To zależy o jakich sukcesach mówimy. Jeżeli chodzi np. o mistrzostwa świata, to uważam, że największe szanse ma Michał Kwiatkowski. To naprawdę jest materiał na mistrza świata. Jeżeli nadal będzie pracował, tak jak to robi obecnie, będzie się uczył i zbierał doświadczenia, to ma duże szans na tęczową koszulkę. W wielkich tourach może wygrywać Rafał Majka. Ale również nasza stara gwardia, czyli Sylwester Szmyd czy Przemek Niemiec. Do tego dochodzi niezwykle ambitny Tomek Marczyński czy Bartek Huzarski, który buduje swoją karierę krok po kroku. Mamy dużą grupę zawodników, którzy przez najbliższe sezony będą robić wyniki.
Wam też chyba łatwiej i przyjemniej komentuje się wyścigi, kiedy w peletonie są Polacy?
Zdecydowanie tak. Ja komentuje kolarstwo od 13 lat i cały czas czekałem na taki sezon, jak ten obecny. W każdym ważnym wyścigu mamy polskie emocje. Ja zawsze będę wypatrywał w peletonie naszych zawodników i będę im kibicował. Robiłem to, gdy Sylwek Szmyd jeździł sam, będę to robił teraz, gdy Polaków jest znacznie więcej.
Jeżeli za rok, Robert Słupik zorganizuje VII edycję Tour de Rybnik, przyjedziesz tutaj ponownie?
Przyjadę. Ja wychowałem się w Żorach, więc to są moje strony. Bardzo lubię tutaj być. Trzymam kciuki za kolejną edycję tej imprezy.