Całe życie na szlakach turystycznych
Góry są czymś wyjątkowym, przekonał się o tym każdy, kto był tam chociaż raz. Nawet jeżeli nie zdobywał tak wysokich szczytów jak Pier Giorgio Frassati.
Atmosfera, jaka panuje w górach, klimat oraz unoszące się w powietrzu aromaty górskie w (np. serów) to coś, co mnie uspokaja, wprowadza w dobre samopoczucie. Tam czuję się naprawdę szczęśliwa. Chodzenie po górach to oderwanie się od rzeczywistości. Spotkania na szlakach nie muszą być częste, jeśli wybierasz te mniej uczęszczane. Można iść samemu, można iść z grupą przyjaciół, można z rodziną. Góry są dobre na zły humor (zawsze wysłuchają, mają czas, nigdzie nie odejdą). Szczyty są moim sacrum, tak jak dla błogosławionego Pier Giorgio Frassatiego. On całe swe życie spędził na szlakach turystycznych. Od najmłodszych lat pokonywał najtrudniejsze z nich. Jedną z pierwszych jego wypraw, w wieku 8 lat wraz z matką, było zdobycie Schwarzsee (3324 m n.p.m.).
Ja w jego wieku też już chodziłam po górach, ale nie aż tak wysokich. Pier Giorgio Frassati przemierzał szlaki górskie z matką lub grupą przyjaciół, która przekształciła się w grupę ciemnych typów. Był organizatorem mieszanych wycieczek po szlakach alpejskich. Posiadał swój „rytuał”. Przed wyprawą chodził na Mszę, w drodze na szczyt odmawiał różaniec oraz śpiewał piosenki. Nie wychodziło mu to najlepiej, zwykle fałszował, po powrocie zaś nawiedzał Najświętszy Sakrament. W swoim krótkim życiu zdobył takie szczyty jak: Chateau des Dames (3489 m n.p.m.) w wieku 19 lat, tam właśnie na widok rozciągającej się panoramy wypowiedział słowa „O jakże dzieła Boże są wielkie i cudowne”. Gdy miał 22 lata zdobył Levanna Orientale (3619 m n.p.m.), Moniviso (3841 m n.p.m.), później Monte Cervino ( 4478m) i najwyższy szczyt Alp i Europy, czyli Monte Bianco (4810 m n.p.m.). Dla mnie Pier Giorgio Frassati jest osobą ciekawą, barwną, dostrzegającą piękno przyrody, oddaną Bogu i wdzięczną za każdy jego dar. Może być dla nas dobrym wzorem do naśladowania.
Julianna Zoń