Nektar na agresję Ajax dla zagubionych – o policyjnych psach, na które zawsze można liczyć
Właściwie są nierozłączni. Dobrze się rozumieją, mają do siebie zaufanie i choć po pracy nie chodzą razem na piwo, ich nieco szorstką przyjaźń widać gołym okiem.
Aspirant Aleksander Ochal z KPP w Rybniku jest przewodnikiem od 10 lat. 4-letni Wolf to jego drugi pies. – Udało mi się go wychować od szczeniaczka. Dobrze przeszedł testy i dostał się do policji, co uważam za sukces, bo nie każdemu psu się to udaje. Toleruje moją żonę, dzieci i koty, więc często zabieram go do domu. Kiedy mieliśmy na komendzie remont, dwa miesiące z nami mieszkał – mówi pan Olek i opowiada o pierwszym sprawdzianie, który przeszedł razem z Wolfem. – Zaraz po jego szkole dostaliśmy zgłoszenie o ucieczce z domu 14-latka, którego widziano w Boguszowicach. Pojechaliśmy na miejsce i jego koleżanka wskazała nam gdzie dokładnie przechodził 15 minut temu. Pies podjął trop i doprowadził nas przez las i łąkę do chłopaka. Potem to już był sprawdzian dla mnie bo musieliśmy uciekającego małolata dogonić – podsumowuje ze śmiechem policjant.
– To, że lubimy ze sobą spędzać czas nie wystarczy. W sytuacjach zagrożenia musimy mieć całkowitą pewność, że nas nie zawiodą, bo od nich zależy często nasze życie – mówi o policyjnych psach przewodnik, starszy aspirant Andrzej Kantyka, a jego kolega aspirant Marcin Gawron dodaje, że z psem czasem łatwiej znaleźć wspólny język niż z człowiekiem.
Cywil na służbie
Wszyscy pamiętamy „Przygody psa Cywila”, którego przed uśpieniem ratuje sierżant Walczak, by po wielu perturbacjach mógł w końcu trafić do milicyjnego ośrodka szkoleniowego w Sułkowicach. Dziś trafiają tam – na półroczne szkolenie ze swoimi przewodnikami wszystkie psy, które przeznaczone są do służby w policji, najczęściej owczarki niemieckie i belgijskie. Zanim to jednak nastąpi, każdy z nich poddawany jest testom. Najpierw weterynarz bada czy nie ma on jakichś wad fizycznych, np. dysplazji, która częstą występuje u owczarków. Potem sprawdza się czy nie jest lękliwy, czy potrafi aportować i przede wszystkim myśleć. Nie może się bać wystrzałów i musi mieć świetny węch, bo przewodnik z czworonogiem szuka zazwyczaj tego, czego nie widać, czyli śladów zapachowych. – Pamiętam takie zdarzenie z Rud. Zgwałcono tam nieletnią dziewczynkę. Mieliśmy tylko szczątkowe informacje dotyczące sprawcy. Dzięki psu udało się go odnaleźć w stercie starych ubrań w jednym z pustostanów właśnie po śladach zapachowych – wyjaśnia st. asp. Andrzej Kantyka i opowiada skąd się wzięły podwójne imiona u policyjnych psów. – W Sułkowicach każdemu z nich nadaje się imię na konkretną literę. Na przykład w 2003 roku wszystkie były na „S”, stąd mój pierwszy pies Cezar był Samanem, a obecny Nektar Efarem. Nieraz te nazwy były tak wymyślne, że od razu je zmienialiśmy – tłumaczy przewodnik.
Funkcjonariusze policji, którzy patrolują miasto mówią, że ulica jest nieobliczalna. Nigdy nie wiadomo z której strony i dlaczego może przyjść zagrożenie. Nawet zwykłe wylegitymowanie człowieka niesie za sobą spore ryzyko. Trzeba być czujnym, śledzić każdy ruch i szybko wyciągać odpowiednie wnioski. Ale najważniejsze jest to, by mieć wsparcie w partnerze, a widok psa dyscyplinuje i kibiców piłkarskich, i publikę koncertu, i awanturników z procentami. – W policji istnieje takie pojęcie jak hierarchizacja środków przymusu bezpośredniego. Użycie psa w tej hierarchii jest przedostatnią czynnością przed wyciągnięciem broni, dlatego on musi być agresywny, choć to oczywiście agresja kontrolowana – mówi przewodnik, który sam decyduje o tym czy jego pies jest zdolny do kolejnej akcji. – Tak jak każdy z nas i on może mieć gorszy lub lepszy dzień. Jest też taka zasada, że może wrócić do służby nie wcześniej niż po trzech godzinach od karmienia – tłumaczy st. asp. Andrzej Kantyka. Na szczęście pracą przewodników z psami zarządza system komputerowy o wdzięcznej nazwie Cywil, dzięki któremu w każdej chwili można sprawdzić gdzie w garnizonie śląskim znajdują się w danej chwili psy, które można wysłać na akcję. Teoretycznie psy służą w policji do 9. roku życia. Jeżeli są wciąż sprawne i zdają pozytywnie egzaminy to pracują nadal, jeżeli nie, przechodzą na emeryturę. Często się jednak zdarza, że oderwane od codziennej służby szybko podupadają na zdrowiu, bo tak jak ludzie, nie potrafią się w nowej rzeczywistości odnaleźć.
Wędzone parówki zamiast słodkich słówek
Andrzej Kantyka do policji wstąpił w 2000 roku. – Od razu zgłosiłem chęć pracy z psem, ale taka możliwość pojawiła się dopiero po dwóch latach. Moim pierwszym podopiecznym był Cezar – owczarek długowłosy, który dwa lata temu zakończył służbę – opowiada przewodnik, którego miłość do owczarków zaczęła się od Azy, pierwszego psa, z którym spędził dzieciństwo. Dziś ma w domu dwa owczarki belgijskie malinois, a 4-letni policyjny Nektar traktowany jest jak członek rodziny. – Cezar też w końcu do nas trafił, bo psy po skończonej służbie policja zazwyczaj przekazuje nieodpłatnie przewodnikowi. On był wyjątkowy. Już jako emeryt jeździł ze mną po całym powiecie do szkół i przedszkoli na różne pogadanki z zakresu bezpieczeństwa – mówi pan Andrzej i dodaje: – Wytrzymał tylko pół roku bez pracy. Towarzyszyłem mu w ostatnich chwilach życia. Niech mi pani wierzy, gdy trzeba go było uśpić, mimo że jestem mężczyzną, płakałem. W naszym żargonie mówi się, że poszedł za tęczowy most, ale z nami został na zawsze – pokazuje zdjęcia Cezara, które wiszą na ścianie w służbowym pokoju przewodników.
W domu Marcina Gawrona psy były zawsze. Kiedyś zajmował się nawet hodowlą cocker spanieli. Dziś została po nich suczka Fiona, której towarzyszy owczarek niemiecki Helga. W policji swojego pierwszego psa dostał w 2003 roku. Ramzes (policyjny Safin) miał pięć lat, gdy zachorował na raka i trzeba go było uśpić. W tym samym czasie policja zakupiła psa, którym miała się zajmować jego koleżanka. Gdy ta zrezygnowała, trafił do pana Marcina. 7-letni dziś Ajax (policyjny Bard) to ewenement w garnizonie śląskim. Jest całkowicie pozbawiony agresji, przeznaczony do tropienia ludzi i przeszukiwania terenu w celu odnajdywania zaginionych. W odróżnieniu od innych pracuje bez smyczy i bez kagańca bo musi swobodnie przeszukiwać kompleksy leśne, a gdy już znajdzie zaginionego to tak długo szczeka, aż dotrze do niego jego przewodnik. Pan Marcin zamienił wystawy na sport i w wolnych chwilach zajmuje się mondioringiem (dyscyplina sportowa dla psów). Na polu niedaleko domu urządził dla swoich czworonogów plac do ćwiczeń, z którego korzystają też te policyjne, bo jak mówią zgodnie moi rozmówcy, przewodnikiem może zostać tylko ten kto psy kocha.
Agresja pod kontrolą
Co roku w październiku wszystkie psy policyjne przechodzą egzaminy, które kończą się wydaniem certyfikatu. Co pół roku przedstawiciel komendy wojewódzkiej w Katowicach ocenia je w ośmiu kategoriach, jest to m.in. posłuszeństwo, tropienie śladów, obrona przewodnika, atak w kagańcu i bez niego. W powiecie rybnickim, podobnie jak w jastrzębskim, są trzy psy patrolowo-tropiące i jeden do wyszukiwania materiałów wybuchowych. KPP w Wodzisławiu Śląskim nie ma już ani jednego psa, bo ostatni zakończył służbę w grudniu ubiegłego roku, a w Raciborzu zostały dwa, choć kiedyś było trzynaście. To właśnie w Raciborzu, ze względu na dobre warunki lokalowe, odbywają się co dwa tygodnie szkolenia psów policyjnych. – Psy, tak jak ludzie, potrzebują wsparcia. Jeżeli widzą jak inne wykonują jakieś ćwiczenia, same robią to chętniej – mówi koordynator szkoleń st. asp. Andrzej Kantyka.
Z powodu ulewnego deszczu zajęcia odbywają się tym razem w hali. W rolę pozorantów wcielają się na zmianę policjanci z Raciborza i Rybnika. – Chodzi o to, że każdy z nas ma inne odruchy, więc pies nie zdąży się przyzwyczaić do jednakowych zachowań – tłumaczy aspirant Andrzej Piontek, który z psami pracuje od 2008 roku. Powinien mu towarzyszyć 8-letni Demon, ale doznał kontuzji łapy i musiał zostać w Rybniku. Pan Andrzej zakłada na siebie ochraniacze na ręce i nogi, ubranie, które choć nie wygląda, kosztuje pięć tysięcy złotych i hokejowy kask, który najlepiej chroni przed uderzeniami metalowym kagańcem bojowym. – Jeśli pies gryzie nawet w zabezpieczoną część ciała, to dla pozoranta jest to i tak bolesne. Po takim szkoleniu wracamy do domu zawsze z siniakami – mówi aspirant Piontek i już po chwili ofiarnie rzuca się na beton powalony przez psa. – Ja mam do tej pory pamiątkę na łuku brwiowym. Tak oberwałem kagańcem, że straciłem przytomność – mówi st. asp. Andrzej Kantyka, którego pies uważany jest za największego agresora.
– Ja już mam dosyć. Od tych ćwiczeń głowa mi pęka – aspirant Marcin Gawron pokazuje poobijany od uderzeń kagańcem kask. W ramach przerwy proponujemy więc wspólne pamiątkowe zdjęcie. Mimo próby zwrócenia uwagi psów na obiektyw, żaden z nich nie reaguje na moje zawołania i cmoknięcia. Cała ich uwaga skupia się na pozorantach. Mając takich obrońców przewodnicy mogą być spokojni. Myślę, że my też.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły