Ekologiczna bomba w miejscu rodzinnego wypoczynku
Skorodowane baterie, szkło, strzykawki, opakowania po lekach. Niebezpieczne odpady z sortowni Sego trafiają na zwałowisko w Boguszowicach. Na górze ze śmieci mają wypoczywać rodziny z dziećmi. Sytuacją zaniepokojone są służby ochrony środowiska.
Czy aspirująca do miana ekologicznej sortownia odpadów Sego w Rybniku może być źródłem potencjalnego zagrożenia dla środowiska i mieszkańców? Z naszych dziennikarskich ustaleń wynika, że tak. To właśnie stamtąd do niedawna wywożony był materiał wymieszany z niebezpiecznymi odpadami. Firma, zamiast płacić za ich zabezpieczenie, robiła na nich świetny interes. Robiła, bo proceder ukróciła nasza interwencja i wizyta inspektorów ochrony środowiska.
Góra z odpadów
Kilka tygodni temu Urząd Miasta w Rybniku odtrąbił sukces w postaci skomunikowania Boguszowic z centrum miasta tzw. drogą przez zwał. Chodzi o połączenie ulicy Błękitnej z ulicą Tkoczów. Nowa droga to zasługa prezydenta Fudalego, który udzielając w 2007 roku pozwolenia na budowę tzw. Obiektu Północ, zobowiązał kopalnię do budowy drogi wzdłuż zwałowiska. Obiekt Północ to robocza nazwa rekultywowanego zwałowiska należącego do kopalni Jankowice. Dziś jego skarpy pokrywają się już od podstawy trawą.
Jak się jednak okazuje, pod korzeniami roślinności tyka prawdziwa bomba ekologiczna. Strzykawki, kosmetyki, zużyte środki higieniczne, cieknące baterie. To tylko nieliczne z przedmiotów, jakie udokumentowaliśmy robiąc zdjęcia na zwałowisku. Te i inne odpady można bez problemu odnaleźć w górnej części zwałowiska, gdzie na bieżąco zwożony jest nowy materiał, który nie zdążył jeszcze porosnąć trawą. Szczyt zwałowiska systematycznie pokrywany jest szarą substancją, a cały Obiekt Północ rośnie w oczach. Wspomniana substancja to mieszanina ziemi, pokruszonego szkła i odpadów z kubłów mieszkańców regionu. Ostrożne szacunki pozwalają przypuszczać, że trafiła tu co najmniej setka transportów.
Transporty o świcie
Jak ustaliliśmy, niebezpieczne odpady trafiają tu z pobliskiej sortowni Sego. To ta sama prywatna spółka, której miasto w precedensowy sposób lata temu poręczyło kredyt, a pierwszy zarząd tworzyli członkowie rodzin rybnickich urzędników. Plan był prosty. Zamiast płacić za odbiór tych odpadów, „lepiej” wykorzystać je do rekultywacji Obiektu Północ. Podczas kilkudniowej obserwacji zwałowiska, zarejestrowaliśmy pojazdy w pośpiechu opuszczające teren Sego. Odpady wywożone były z samego rana z wykorzystaniem dzikiej drogi. Ciężarówka wykonywała jeszcze kilka kursów tego samego ranka.
Jak to działa
Do Sego trafiają potężne ilości śmieci z Rybnika i okolicznych miast. Spółka zajmuje się ostatecznym segregowaniem zawartości kubłów mieszkańców. Już podczas procesu sortowania w Sego z sita spadają najdrobniejsze odpady. Czyli wszystko, co trafia do kubłów mieszkańców Rybnika i okolic i ma odpowiednią średnicę, by zmieścić się w okach sita. Obok organicznych substancji, na których doskonale rośnie trawa, chodzi o mnóstwo innych przedmiotów, których miejsce jest w punkcie zbiórki odpadów niebezpiecznych. Przez sito przelatują strzykawki, baterie, fiolki z lekarstwami i kosmetykami, prezerwatywy, patyczki do uszu, szczoteczki do zębów itp. Część z nich powinna być wyizolowana i zabezpieczona. Powinna, bo w rzeczywistości trafia na sąsiadującą z Sego skarpę Obiektu Północ.
Patent na hałdę
Prezesem wykonującej zadania publiczne spółki Sego jest Wojciech Muś. To może tłumaczyć skąd pomysł na pozbywanie się odpadów na zwałowisku. Jeszcze w 2004 firma VKN, w której Muś był zatrudniony, zatruwała życie mieszkańcom Chwałowic „rekultywując” zwałowisko przy pomocy osadów z oczyszczalni ścieków. Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach. W Sego jest nerwowo. 17 kwietnia prezes Muś próbował wyrwać naszemu dziennikarzowi aparat fotograficzny. Pracownik redakcji dokumentował załadunek niebezpiecznych odpadów na terenie sortowni. Te były załadowywane w miejscu osłoniętym i niewidocznym z zewnątrz. Zachowanie prezesa może świadczyć o tym, że szefostwo Sego siedzi jak na szpilkach i ma świadomość, co przekazywało firmie wywożącej odpady na zwałowisko. Prezes zarządu Sego nie miał odwagi stanąć przed kamerą i wytłumaczyć się z faktu, że z terenu jego zakładu wywożone są niebezpieczne odpady. Nie potrafił również odpowiedzieć na zadane przez nas niewygodne pytania. Przez kilka tygodni próbował, jak mógł, unikać naszych reporterów.
Wielkie zbieranie
Odpady z Sego pokrywają już niemal całą zachodnią część Obiektu Północ. To tysiące metrów kwadratowych i blisko półmetrowa warstwa ziemi wymieszanej ze szkłem i niebezpiecznymi odpadami. 13 maja na zwałowisku pojawili się inspektorzy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach. – Oględziny wykazały występowanie w masie odpadów pojedynczych sztuk baterii, golarek jednorazowych, patyczków do uszu, szkła. Niektóre z nich, baterie i strzykawki, zaliczane są do odpadów niebezpiecznych i powinny trafić do tzw. punktów selektywnej zbiórki odpadów komunalnych, prowadzonych w poszczególnych gminach – wyjaśnia Anna Wrześniak, Śląski Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Katowicach. Inspektorat wystąpił, zarówno do wytwórcy jak i odbiorcy odpadów, z wnioskiem o zwrócenie szczególnej uwagi na niepożądane zanieczyszczenia. – Zobowiązano również obie firmy do usunięcia niepożądanych zanieczyszczeń z miejsca prowadzonej budowy – dodaje szefowa inspektoratu, równocześnie zapewniając, że jej instytucja, w ramach swoich kompetencji, będzie monitorować sposób prowadzenia prac.
Prezes obiecuje poprawę
Dotarliśmy jednak do pisma z dnia 26 maja, w którym szef Sego przyznaje się do nieprawidłowości i tłumaczy się przed dyrektorem kopalni Jankowice z obecności niebezpiecznych odpadów na zwałowisku. – W dostarczanych przez nas odpadach (…) sporadycznie znajdują się baterie, golarki, patyczki do uszu – przyznaje Wojciech Muś. – Cała masa wydzielonych na sicie obrotowym odpadów (…) poddawana jest ręcznemu doczyszczeniu przed załadunkiem poprzedzającym ich dostarczenie na obiekt Północ. Kolejnym krokiem jest monitorowanie odpadów przy rozładunku w miejscu docelowym, a ostatnim elementem prewencji jest dokonywany przez naszych pracowników przegląd całości terenu, na którym wykorzystywane są dostarczane przez spółkę odpady. Jednocześnie pragnę zapewnić Pana Dyrektora, że opisane czynności (…) mają charakter cykliczny i będą się powtarzały przy każdej dostawie odpadów na obiekt Północ – zapewnia Wojciech Muś.
Spacer po śmieciach
Obiekt Północ ma być w przyszłości miejscem rekreacji i doskonałym punktem widokowym o wysokości 330 metrów n.p.m. Skąd pomysł na pokrycie go odpadami z kubłów mieszkańców Rybnika? – Chcąc utrzymać miejsca pracy, w trudnej obecnie sytuacji finansowej Kompanii Węglowej S.A. Oddział KWK Jankowice, kopalnia zmuszona jest do racjonalizacji kosztów i eliminowania zakupu kosztownej ziemi urodzajnej dla rekultywacji tak znacznego obszaru – wyjaśnia dyrektor kopalni Stanisław Konsek. Wątpliwości co do wykorzystania góry usypanej z miejskich odpadów jako miejsce wypoczynku dla rodzin z dziećmi ma między innymi Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Katowicach. – Odpady wykorzystywane są do wykonania ostatecznej warstwy okrywającej ukształtowaną bryłę obiektu Północ, który w przyszłości ma stanowić miejsce rekreacyjne z punktem widokowym, dróżkami rowerowymi i spacerowymi. W takim wypadku duże wątpliwości budzi wykonanie rekultywacji biologicznej za pomocą pozostałości pochodzących z sortowani odpadów komunalnych, które nie są przykryte warstwą gleby i ziemi – przyznaje śląski inspektor ochrony środowiska.
Rodzinny interes
Przed bramą Sego dumnie stoją tablice z logiem miasta Rybnika. Mało która prywatna firma może liczyć na takie wsparcie ze strony magistratu. Przypomnijmy, Sego była jedyną firmą, która w 2008 roku zgłosiła ofertę na budowę sortowni. Jedyną, bo miasto dało potencjalnym inwestorom zaledwie 10 dni na zgłoszenie oferty. Udziałowcem był mąż naczelniczki w UM Rybnik, a wiceprezesem córka dyrektora Zakładu Zieleni Miejskiej. Firma dostała działkę od miasta, choć nie miała pieniędzy na inwestycję. Kredyt Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej dostała dopiero kilka miesięcy później. Pożyczkę w wysokości 2,6 miliona złotych poręczyło miasto. Był to pierwszy taki przypadek w Rybniku. Co więc na to rybnicki magistrat? – Urzędnicy nie kontrolują odpadów wywożonych na teren budowy – przyznaje Lucyna Tyl, rzecznik Urzędu Miasta w Rybniku. – Mamy nadzieję, że wszędzie gdzie jest to jeszcze możliwe zostaną wyzbierane odpady, które nie powinny się znaleźć na skarpach obiektu. Zdjęcia dostarczone w materiale (wykonane przez naszą redakcję przyp. red.) wskazują na to, że segregacja wykonywana przez gospodarstwa na terenie Miasta nadal nie jest poprawna, a segregacja prowadzona przez Sego jest daleka od doskonałości – przyznaje urzędniczka.
Branża: To skandal
Do Sego odpady dostarcza firma Eko. To dokładnie ta sama, która w konsorcjum z firmą Transgór odbiera i zagospodarowuje odpady m.in. z Wodzisławia czy Radlina. Materiały filmowe i zdjęciowe pokazaliśmy Andrzejowi Adamczykowi, prezesowi spółki Naprzód w Rydułtowach, która od lat działa w sektorze gospodarki odpadami. – Niemożliwe. Ten proceder to skandal – stwierdził prezes zaraz na wstępie. – Przede wszystkim miejscem tych odpadów jest składowisko. Tylko i wyłącznie składowisko. Ze zdjęć wynika, że mamy do czynienia z najgorszym odpadem. Jest to drobna frakcja wydzielona ze zmieszanych odpadów komunalnych, mniej więcej od 0 do 30. Przez pryzmat działalności naszej firmy powiem, jak taki odpad powinien być prawidłowo zagospodarowany. Najpierw musi trafić do Regionalnej Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych. Tam zostaje poddany kompostowaniu, a po procesie biologicznego przetwarzania i wszystkich koniecznych badaniach dopiero ulokowany na składowisku. Natomiast jeśli bezpośrednio trafia na hałdę... To wręcz niemożliwe – kręci z niedowierzaniem głową prezes Adamczyk.
Adrian Czarnota, Magdalena Sołtys
Mała bateria - duże skażenie
Baterie w zależności od rodzaju zawierają metale ciężkie (ołów, kadm, nikiel, cynk i rtęć), które nie ulegają neutralizacji i redukcji oraz szkodliwe substancje takie jak lit i mangan. Baterie mają bardzo krótki żywot i szybko trafiają do kosza, a uwalniane z nich metale ciężkie oraz cały szereg substancji toksycznych lub żrących wchodzących w skład baterii, stanowią poważne zagrożenie. Tylko jedna malutka bateria zegarkowa zawierająca srebro, potrafi skazić od 5000 do 50 000 litrów wody. Jedna bateria typu „paluszek” zanieczyszcza trwale 1 metr sześcienny ziemi. Z kolei wystarczy jedna bateria w kompostowni, aby spowodować zatrucie całej partii kompostu.
Leki także groźne
O ile strzykawki to oczywiste źródło zagrożenia chorobami, warto wspomnieć, że groźne są również farmaceutyki, które trafiają na hałdę. Leki, które trafiają do domowych koszy na śmieci to najczęściej odpady związane z domowym podawaniem insuliny, przeprowadzaniem dializy, zmienianiem opatrunków lub po prostu podawaniem leków, także tych wykupionych na receptę. Są one niezwykle groźne nie tylko dla człowieka, ale i dla środowiska. Zawierają związki chemiczne, które mogą przedostawać się do gleby lub wody i je zanieczyszczać. Na przykład obecność w środowisku naturalnym pozostałości po antybiotykach może doprowadzić do wytworzenia przez bakterie oporności i skutkować późniejszymi problemami w ich zwalczaniu.