Rybniczanin odpowie za śmierć nastoletniej Angeliki
– Mój brat został wychowany w katolickiej rodzinie i nigdy by nie zostawił nikogo bez pomocy na drodze – zapewnia brat Aleksandra M. kuriera, który miał potrącić i zostawić na drodze konającą nastolatkę.
Przed Sądem Rejonowym w Jastrzębiu Zdroju toczy się proces rybniczanina oskarżonego o spowodowanie wypadu drogowego ze skutkiem śmiertelnym i ucieczkę z miejsca zdarzenia. 1 lipca odbyła się druga rozprawa. Sąd przesłuchiwał między innymi osoby, które odnalazły ciało siedemnastoletniej Angeliki Grygierek.
Tragedia rozegrała się wieczorem 27 listopada ubiegłego roku na ulicy Libowiec w Jastrzębiu Zdroju. Nastolatka wracała nieoświetlonym odcinkiem drogi ze szkoły. Do domu jednak nie dotarła. Zaniepokojona rodzina ruszyła na poszukiwania. Ciało nastolatki znaleziono w rowie. Dziewczyna nie żyła. Obrażenia wskazywały, że została potrącona przez samochód. Obok ciała znaleziono również lusterko ze stosunkowo rzadkiego modelu samochodu – forda windstara. W regionie jest zaledwie kilkadziesiąt takich samochodów. Dwa dni po tragicznym wypadku, na ulicy Chabrowej w Rybniku, policja zatrzymała 34-letniego Aleksandra M., a w jego garażu odnaleziono uszkodzonego forda windstara.
Zapomniał pieniędzy
Aleksander M. przyznaje, że feralnego wieczoru jechał ulicą Libowiec i w coś uderzył. Cały czas utrzymuje jednak, że odjechał z miejsca wypadku, bo myślał, że uderzył w sarnę. Swoją wersję nieznacznie modyfikował. W pewnym momencie postępowania twierdził, że sarna wybiegła z lewej strony i on odbijając w prawo faktycznie kogoś potrącił. Obecnie znów utrzymuje, że na drodze uderzył jedynie w zwierzę. Aleksander M. przed zatrzymaniem pracował jako kurier dla firmy Siódemka. Jak się okazuje, po godzinie, w której miała zostać potrącona nastolatka jeszcze rozwoził paczki. Trzy rozwiózł uszkodzonym fordem, pozostałe wypożyczonym w Rybniku samochodem. 1 lipca przed sądem zeznawał Krzysztof L., mechanik z ulicy Cieszyńskiej, któremu tego wieczoru Aleksander M. dostarczył paczkę. – Był u mnie za pięć piąta. Był mocno roztrzęsiony. Jak mi podawał dokument do podpisania, ręce mu strasznie drżały. Zapomniał wziąć pieniądze za przesyłkę – wspomina świadek.
Brat pobladł
Z prawa do odmowy zeznań nie skorzystał brat oskarżonego mężczyzny. Chciał zeznawać. – Z bratem spotkaliśmy się wieczorem w domu. Powiedział, że miał stłuczkę z sarną. Następnego dnia siedziałem przed komputerem. Mieszkam za granicą i kiedy jestem w Polsce interesuję się tym, co się dzieje w Rybniku i okolicznych miastach. Trafiłem na informację w internecie o wypadku, w którym zginęła młoda dziewczyna. Pokazałem ją bratu. W tym momencie on zbladł, oblał się zimnym potem i położył na podłodze. Powiedział, że musimy jechać na policję, w Rybniku nas jednak skierowali do Jastrzębia. W międzyczasie nasz ojciec, kazał Olkowi nie wchodzić na komendę tylko jechać do adwokata. Zawróciliśmy spod komendy – wspomina.
Tu żyją sarny
Obrońcą Aleksandra M. jest znany rybnicki adwokat Janusz Miszkurka. To z jego inicjatywy przed sądem stanął Mariusz W. mechanik, a prywatnie czynny myśliwy z Rybnika. Razem z Miszkurką przekonywali sąd, że w okolicach miejsca wypadku rzeczywiście pojawiają się sarny. – Jest tam duża remiza dla zwierzyny i las. Na drugiej stronie drogi jest zboże, więc zwierzyna na pewno tam chodzi na żer. Również tam znalazłem skórę sarny i żuchwę – opisywał zdjęcia wykonane na miejscu wypadku myśliwy. – W listopadzie już chyba nie ma zboża na polu – zauważał prokurator, równocześnie wskazując, że zdjęcia, na których są szczątk i sarny mogły zostać wykonane równie dobrze w rybnickim lesie.
Przyznaję się
– W nocy z 28 na 29 listopada z kolegami z wydziału oraz z policjantami z KMP Rybnik pojechaliśmy na osiedle Chabrowa, do mieszkania oskarżonego, które wynajmował z żoną – zaczął swoje zeznania policjant z wydziału kryminalnego, który brał udział w zatrzymaniu Aleksandra M. – Na początku pomimo naszego pukania, nikt nie chciał otworzyć, mimo że słyszeliśmy odgłosy osób podchodzących do drzwi. Na miejsce przyjechał właściciel mieszkania z drugim kompletem kluczy. Weszliśmy do środka i zastaliśmy oskarżonego w dużym pokoju w łóżku. Usłyszeliśmy od niego „Przyznaje się do wypadku”. Następnie mężczyzna został przewieziony przez nas do komendy w Jastrzębiu Zdroju. W trakcie rozmowy w samochodzie powiedział, że potrącił sarnę, potem dodał, że sarna mu wyskoczyła z lewej i chcąc uniknąć jej uderzenia, w kogoś uderzył. Zatrzymał się po dwustu metrach i wrócił w miejsce wypadku, ale nikogo nie zauważył. Wrócił do pojazdu i dalej rozwoził paczki. Potem się wycofał i mówił ze była tylko sarna – wspomina policjant. – Mówiłem, że mogłem kogoś potrącić, bo miałem wówczas już tę wiedzę z mediów – precyzował na sali sam oskarżony.
Naćpany lub pijany
W momencie zatrzymania 34-latek był trzeźwy, znaleziono jednak przy nim narkotyki. Badanie krwi wykazało, że palił marihuanę. Jak tłumaczy, zapalił już po wypadku. Na sali sądowej była obecna rodzina Angeliki Grygierek. Jej matka, Gabriela Grygierek ma żal do oskarżonego, że zostawił jej córkę na pewną śmierć na drodze. – To była bardzo wysoka dziewczyna, ubrana tej nocy jeszcze w żółty płaszcz. On ją miał na szybie, więc jak mógł twierdzić, że jej nie zauważył? – pyta matka. Kobieta nie wierzy w chęć zgłoszenia się Aleksandra M. na policję. – Jakoś tam nie dotarł przez dwa dni, a policjantom też nie chciał otworzyć. Wypadki się zdarzają i gdyby wezwał pomoc, może nasza córka by dziś żyła, a on nawet nie byłby aresztowany. Jestem pewna, że uciekł, bo miał coś na sumieniu – mówi matka Angeliki.
Adrian Czarnota