Chcą być głosem tych, co nie mówią
Nina Staszek-Dajka, Justyna Ostrzołek, Monika Skupień, Sandra Dubiel i Magdalena Tworkowska postanowiły założyć fundację, która będzie zajmować się pomocą potrzebującym. Głównie zwierzętom, ale nie tylko.
– Staram się pomagać od lat, więc taka fundacja jest czymś naturalnym. Tym bardziej, że nie ma jeszcze takiego podmiotu w naszym mieście. Spotkałam grupę osób, które myślą podobnie do mnie i zapadła decyzja o powołaniu fundacji, która będzie się nazywać: Jestem głosem tych, co nie mówią – tłumaczy Nina Staszek-Dajka.
Realne działania
Fundacja ma już statut, przygotowywane są dokumenty, potrzebne do jej zarejestrowania w sądzie. – To nie jest tak, że pomysł narodził się znikąd. Podobnie jak Nina, my również działałyśmy wcześniej w różnych stowarzyszeniach, które zajmowały się pomaganiem zwierzętom – tłumaczy Justyna Ostrzołek. Wyjątkiem jest Magdalena Tworkowska. – Ja poznałam dziewczyny, ponieważ najpierw zaadoptowałam psa, a później stworzyłam też dom tymczasowy. Gdy zobaczyłam z jaką pasją one działają, z jaką skutecznością, to postanowiłam do nich dołączyć – mówi rybniczanka, podkreślając jednocześnie, że to co urzekło ją najbardziej to fakt, że spotkała się z realnymi działaniami, a nie opowiadaniem, że warto byłoby coś zrobić.
– Już teraz sporo osób nas wspiera, głównie finansowo, co oczywiście jest bardzo ważne. Nie będę ukrywać, że do takiej codziennej pracy, za którą nie dostaje się pieniędzy, chętnych zbyt wielu nie ma. Ja to rozumiem. To, że my robimy coś takiego, bo czujemy taką potrzebę, nie sprawia że możemy wymagać od każdego podobnego zaangażowania. Łatwiej zorganizować grupę wolontariuszy na potrzeby jednorazowej akcji – mówi pani Nina. Ma również nadzieję, że z każdej takiej akcji zostanie jeden wolontariusz na stałe. I to wystarczy, aby powstała stała ekipa, która będzie realizować założenia statutowe.
Głównym założeniem fundacji jest poszukiwanie chętnych do zaadoptowania zwierząt, które znalazły się w potrzebie. Ale nie tylko. – Chcemy promować sterylizację, prowadzić długofalową akcję edukacyjną w szkołach, odnośnie opieki nad zwierzętami, obcowania z nimi. Udało nam zorganizować zbiórkę karmy w sklepach sieci Tesco. Będziemy takie akcje powtarzać – deklaruje Justyna Ostrzołek
Dom tymczasowy, a potem adopcja
Schemat działania fundacji, w temacie pomagania zwierzętom, jest dość jasno sprecyzowany. Najpierw pojawią się informacja, że dajmy na to pies, mocno zaniedbany, biega po ulicy. Wtedy dziewczyny siadają do samochodu i jadą na interwencję. Jeżeli zgłoszenie się potwierdza, pies trafia do domu tymczasowego. Ostatnim etapem jest poszukiwanie kogoś, kto takiego psa zaadoptuje. – Dom tymczasowy to miejsce, w którym zwierzak jest przygotowywany do adopcji. Jest to taki etap przejściowy, swoista resocjalizacja. Nie chcemy, aby zwierzęta trafiały do nowych właścicieli prosto z ulicy. Najpierw same chcemy je poznać. Ustalić jaki mają charakter, czy są schorowane, czy lubią dzieci – wymienia pani Justyna. Kto tworzy taki dom? – Osoby, które zadeklarują taką chęć – mówi Magdalena Tworkowska, znająca temat od podszewki, ponieważ sama taki dom stworzyła. – Nadzór nad zwierzakiem w domu przejściowym sprawujemy my. Jeżeli zwierzę wymaga wizyty u weterynarza, to przejmujemy ten obwiązek, tak aby osoba, która opiekuje się nim, nie ponosiła kosztów. Płacimy za leczenie, wyżywienie – dodaje Nina Staszek-Dajka. Często dzieje się tak, że dom tymczasowy, staje się tym stałym. – Ktoś, kto opiekuje się zwierzęciem, przywiązuje się do niego i nie chce go już oddać. Ale bywa też tak, że nie możemy znaleźć rodziny adopcyjnej. Zawsze informujemy osoby, które decydują się na dom tymczasowy, że zwierzak będzie tam tak długo, aż ktoś go zaadoptuje. Nie jesteśmy w stanie określić, kiedy to nastąpi. Osoba biorąca zwierzę, musi być tego świadoma – tłumaczy pani Nina i dodaje: – Gdy znajdzie się już rodzina adopcyjna, nie oznacza to wcale, że zwierzę tam trafi. Najpierw jedziemy na wizytę przedadopcyjną. I nie chodzi nam o to, żeby sprawdzić lodówkę czy stan konta. Zależy nam na zwykłej rozmowie, która upewni nas, że zwierzak trafia w dobre ręce – przekonuje rybniczanka. Opowiada również historię rozmowy z jednym z kandydatów. Bez ogródek przyznał się, że cztery dnie temu uciekł mu pies i dlatego chce kolejnego. – Pytam, czy szukał tego psa? Odpowiada, że nie. Miał go pięć lat i jego zniknięcie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Taki ktoś od nas psa nie dostanie – zapewnia Nina Staszek-Dajka. Na pytanie, czy są chętni do adoptowania zwierząt, odpowiada, że to zależy od wielu czynników. – To zrozumiałe, że łatwiej znaleźć dom dla psa młodego, zdrowego, trudniej dla starszych zwierząt czy chorych, bo to wiąże się również z kosztami – mówi.
Skąd zwierzaki?
Nie ma tygodnia, żeby panie nie jechały na jakąś interwencję. Są one różne. Czasem chodzi o zabłąkanego psa, a czasem dostają sygnał, że ktoś nienależycie opiekuje się swoim czworonogiem. – Nasze telefony krążą już po Rybniku. Więc zgłoszeń jest sporo. Dzwonią znajomi, pracownicy różnych lecznic, no i portale społecznościowe – to jest główne źródło informacji. Jak to się mówi, dzięki facebookowi można kogoś zniszczyć, ale można też zrobić coś dobrego. I my jesteśmy przykładem tej drugiej opcji – twierdzi Nina Staszek-Dajka. Jak twierdzi, większość interwencji kończy się sukcesem. Ludzie się reflektują i poprawiają warunki bytowania zwierzaka. – Łańcuch, na którym jest pies, musi mieć co najmniej 3 metry, często ma metr. Pies na łańcuchu może przebywać 12 godz., a jest cały czas. 90 proc. interwencji, w takich tematach, kończy się pozytywnie. Ale czasami trafiamy do „meliny”. Wtedy prosimy o wsparcie policję. Sprawdzamy każdy sygnał, zdając sobie sprawę, że nigdy nie wiadomo co się zastanie – opowiada rybniczanka. – Podczas interwencji oceniamy sytuację. Jeżeli stwierdzimy, że życie jakiegoś zwierzęcia jest zagrożone, to go zabieramy. Trafia do domu tymczasowym i tam jest przygotowywany do adopcji – dodaje Justyna Ostrzołek. Zwraca uwagę również na to, że zgłoszenia nie dotyczą tylko psów. – Trafiają się nam koty, chomiki, króliki, ale również konie – wymienia.
Magdalena Tworkowska żałuje, że właściciele zwierząt, często bez jakichkolwiek skrupułów „rozstają” się ze swoimi pupilami. – Smutną sprawą jest to, że ludzie zwierzęta po prostu wyrzucają. Bo urósł za duży, bo zbliżają się wakacje. Czasem problemem jest choroba i koszty związane z leczeniem – dodaje.
Nie tylko psy
Do momentu zarejestrowania fundacji, panie korzystają z innej, zaprzyjaźnionej. – Wspiera nas zaprzyjaźniona fundacja, tam mamy swoje konto i na nie wpływają środki pozyskane od darczyńców. – mówi Nina Staszek-Dajka. Na pytanie, czy faktycznie problem z bezdomnymi, źle taktowanymi zwierzętami w Rybniku istnieje, odpowiada krótko: – To mega problem. Nie działa u nas żadna fundacja, ani stowarzyszenie zajmujące się tym tematem – twierdzi pani Nina, dodając jednocześnie, że fundacja: Jestem głosem tych, co nie mówią, będzie się zajmować nie tylko zwierzętami. Na zakończenie rybniczanki, zakładające fundację, odnoszą się do zarzutów, że zajmowanie się psami, kotami, w czasach kiedy nie wszystkie dzieci wychowują się w warunkach, w jakich powinny, to fanaberia. – Gdy organizowałyśmy zbiórkę karmy dla zwierząt, słyszałyśmy głosy: zróbcie coś dla dzieci. Gdy zbierałyśmy na prezenty mikołajkowe dla dzieci, ludzie mówili: tyle tego wszystkiego jest, dajcie sobie spokój. Nie ma więc sensu się tym przejmować. Będziemy robić swoje i nikogo nie zmuszamy, żeby nam pomagał – mówi Justyna Ostrzołek.
Marek Pietras