Wezwałeś mnie, Panie
Bóg do proroka Jeremiasza: „Pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę i będziesz mówił, cokolwiek ci polecę. Nie bój się ich, bo jestem z tobą”
Co to jest powołanie? Nie tylko o księdzu, czy siostrze zakonnej mówimy, że zostali powołani, ale wyróżniamy również lekarzy „z powołania”, podobnie mówimy o nauczycielu. Zdaje się, że właśnie te trzy zawody: lecznictwo, wychowawstwo i stan duchowny – no, może jeszcze dziennikarstwo – są specyficzne, że nie wystarczy przy nich zawodowe wykształcenie i doświadczenie, ale, by być dobrym na tych stanowiskach, trzeba coś jeszcze, owe, nie do końca dające się zdefiniować, powołanie. Mamy na myśli, że wtedy te osoby pasują do tego zawodu, że wykonują go z miłością, umiejętnie i z zamiłowaniem. Wiemy, że nawet, gdyby nie otrzymały żadnej gratyfikacji, będą się pochylały nad chorym człowiekiem, nad płaczącym dzieckiem, czy nad grzesznikiem. Osoby z powołaniem nie patrzą na zegarek, ani na warunki pracy. Lekarz wie, że może się zarazić, ksiądz, że mogą go brać na języki, nauczyciel, że koledzy potraktują go z ironią, a przy tym – o dziwo – są szczęśliwi.
Powołanie
do stanu duchownego
Interesowałem się od dawna powołaniem do stanu duchownego. Stawiałem często z zaskoczenia pytanie: „Dlaczego ksiądz jest księdzem?” W wielu wypadkach było tak, jak u proroka Jeremiasza, któremu Bóg oznajmił: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” (Jr 1,4 – 5). Powołanie od kolebki.
Są też powołania „pawłowe”. Tak jak Chrystus powalił kiedyś Szawła na drodze do Damaszku, aby z prześladowcy uczynić go apostołem, tak też niektórymi późniejszymi duchownymi Bóg wstrząsnął i nakierował na inną drogę życia.
Z ks. Edwardem W. chodziliśmy razem do seminarium. Był o 13 lat starszy ode mnie. Urodzony w 1924 r., był w czasie wojny na tyle wyrośnięty że mógł walczyć. Doszedł bodajże aż pod Berlin. Opowiedział mi kiedyś, że właśnie przeżycia wojenne nakierowały jego życie ku kapłaństwu. Gdy widział bowiem całe okrucieństwo, bezsensowną śmierć tylu ludzi, wszelkie zło wynikłe z nienawiści ludzkiej, powstało w nim postanowienie, że trzeba nauczyć ludzi miłości, by nigdy się wojna nie powtórzyła. Kto ma wpływ na ludzi? Kapłan i jego zbawcze słowo. Po wojnie wpierw musiał zająć się młodszym rodzeństwem, pracował, wieczorami się uczył, zdał maturę i w 1955 r. zgłosił się do seminarium duchownego.
Ks. Michał R. wyznał mi, że był kiedyś lekkomyślnym młodzieńcem. Pewnego letniego popołudnia zawołano go: „Twój brat utonął!”. Gdy klęczał przy jego zwłokach, wyciągniętych z błotnej wody, mówił sobie: „Takie jest więc życie? Tak łatwo je utracić?” Ten wypadek był dla niego duchowym wstrząsem i przyczyną zastanowienia się nad sensem życia. To był początek powołania kapłańskiego. Może dlatego też cechą jego był pewien radykalizm kapłański. Był wymagający dla siebie – żył prawie jak pustelnik – i dla ludzi. W niektórych parafiach, albo on nie wytrzymał, albo ludzie z nim; zmieniał kilka parafii. Dla mnie był ideałem. Spotkałem go potem w Wadowicach, gdzie jako emeryt osiadł i był wytrwałym spowiednikiem dla turystów i pielgrzymów w kościele chrztu Karola Wojtyły.
Z rodziny Sz. z Dobrzenia W. wyszło dwóch kapłanów: Tomasz i Jan. O młodszym, Janie, opowiadają, że był figlarnym młodzieńcem. Jego starszy brat Tomasz był klerykiem i, gdy przyjechał już ubrany w sutannę na wakacje do domu, Jan ubrał wieczorem strój kapłański brata i paradował po wsi. Było już na tyle ciemno, że ludzie go nie rozpoznali i z uszanowaniem pozdrawiali po katolicku. Śmiał się w duchu z tej pomyłki. W domu brat zrugał go porządnie, ale w nim powstała myśl: „Czy nie mógłbym ja również zostać kapłanem?” Rzeczywiście poszedł w ślady brata i został wyświęcony 4 lata po nim. Różnił się od starszego brata: był osobą radosną i wesołą, zaś brat raczej był poważny.
Znam kapłana, który wyznał, że książki były powodem wejścia na drogę kapłaństwa. Dla wielu innych zetknięcie się z księdzem, który imponował, wzbudziło pragnienie, by wstąpić w jego ślady i być jak on: sługą Boga i ludzi.
Powołanie
papieża Franciszka
W książce „Jezuita Papież Franciszek”, będącą wywiadem – rzeką z nim, jest mowa o jego decyzji wyboru życia kapłańskiego.
„Wszystko zdarzyło się 21 września (1957 r.). Tak jak wielu ludzi, on również – mając wtedy ok. 17 lat – przygotowywał się do wyjścia z kolegami na świętowanie Dnia Ucznia. Po drodze postanowił wstąpić do kościoła. Był praktykującym katolikiem, należał do parafii San Jose de Flores w Buenos Aires.
W świątyni spotkał nieznajomego kapłana, który wywarł na nim głębokie wrażenie swoim uduchowieniem, zdecydował się więc u niego wyspowiadać. Wielkie było jego zdumienie, gdy zorientował się, że nie jest to zwykła spowiedź, ale spowiedź, która budzi z uśpienia jego wiarę. Pozwoliła mu odkryć powołanie do życia konsekrowanego. Przeżycie było tak mocne, że zrezygnował z pójścia na stację kolejową, gdzie miał spotkać się z kolegami i wrócił do domu z mocnym przekonaniem: chciałbym... muszę zostać kapłanem.
– W czasie tej spowiedzi przydarzyło mi się coś dziwnego. Nie wiem, co to było, ale to coś odmieniło moje życie; rzekłbym, że Bóg zaatakował mnie, gdy miałem opuszczoną gardę – wspomina już jako kardynał ponad pół wieku później”.
Bóg szanuje
wolność człowieka
Nigdy powołanie nie jest przymusem – to propozycja Boża; wolność woli u człowieka pozostaje nienaruszona. Poznałem kiedyś młodego stolarza, który bardzo chciał być księdzem, ale rodzice przekonali go, że powinien objąć po ojcu warsztat, który miał długą tradycję rodzinną. Posłuchał rodziców.
Prorok Jeremiasz, cytowany na początku, jakby miał pretensję do Boga za swe powołanie: „Uwiodłeś mnie Boże, a ja się dałem uwieść, ujarzmiłeś mnie i przemogłeś” (Jr 20,7-8).
Jednak rzadko spotyka się osoby, które posłuchały wołania Pańskiego i pożałowały tej decyzji. Również ja, mogę powiedzieć, po 55 latach kapłaństwa, że nigdy mej decyzji nie chciałem cofnąć.