Na hiszpańskich drogach
„Czwórkowicze” na wakacjach
Uczyć się można nie tylko w szkole. Życia bowiem uczy… samo życie. Szkoła budzić powinna pragnienie przygody, czynić powinna ucznia poszukiwaczem pozaszkolnych wyzwań. Młodzi, którzy w murach IV Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika twórczo spędzają czas od września do czerwca, w okresie wakacyjnym okazują się nie mniej aktywni!
Jeśli końcówka wakacji, to tylko spędzona aktywnie, a więc… na rowerze.
Żeby nie było zbyt prosto – w Hiszpanii. Dokładniej, na Camino de Santiago, czyli Drodze św. Jakuba, biegnącej wzdłuż całego północnego wybrzeża półwyspu Iberyjskiego. Trasa ta ma już ponad 1100 lat i co roku pokonują ją osoby z całego świata – Włoch, Niemiec, Czarnogóry, ale także Brazylii, Chile, Kanady czy nawet Korei Południowej. Szlak ten jest jedną z najczęściej uczęszczanych tras pielgrzymkowych na świecie, a sama katedra w Santiago de Compostela jest jednym z trzech najważniejszych miejsc kultury chrześcijańskiej, po Jerozolimie i Watykanie.
Wyprawę zaczęliśmy w St. Jean Pied de Port, jeszcze po francuskiej stronie Pirenejów. W ciągu jedenastu dni zdołaliśmy dotrzeć aż do katedry w Santiago de Compostela, stanowiącej cel naszej wędrówki. Przejechaliśmy łącznie 804 kilometrów, dziennie – około 75, wśród lasów i pól, przez urokliwe hiszpańskie wsie i miasteczka, często ostatkiem sił, wspinając się po górach (z których niejedna ma wysokość naszej Czantorii). Wspinaczka z rowerem ważącym piętnaście kilogramów, z dziesięcioma kilogramami bagaży w sakwach, to istotnie niezły wysiłek. A nie zawsze szlak biegnie równą ścieżką. Czasem nawet pieszy musi bardzo uważać, by nie skręcić sobie kostki pomiędzy kamieniami.
Na szlaku poznałam przechodzącego kryzys światopoglądowy Włocha, porzuconego przez ojca młodego Hiszpana, którego od 16 lat wychowuje ojczym, Koreankę, która na trasie do Santiago próbuje odnaleźć samą siebie i Polaka, który od dwudziestu trzech lat mieszka w Niemczech, a mimo tego wciąż płynnie mówi po polsku… To miejsce ma w sobie jakąś niezwykłą „magię”, skoro przyciągnęło nawet Koreańczyka, który nigdy wcześniej nie opuścił granic swojego kraju.
Wiele osób pielgrzymuje tu z jakąś intencją, ale znaczna większość odnajduje cel swojej drogi dopiero w jej trakcie. Każdy wraca stamtąd odmieniony, wyciszony, pogodzony ze sobą i ze światem. Nie każdy wie, czego szuka, ale każdy znajduje to, czego potrzebuje.
Buen Camino! – mówią sobie pielgrzymi w trasie. A to znaczy: Dobrej drogi!
Justyna Słowik