Bo za moich czasów...
Szkoła widziana z oddali, szkoła widziana po latach... szkoła widziana z różnych perspektyw - tych, którzy się w niej uczyli i tych, którzy w niej uczyli. Oto kilka wspomnień o „dawnych dobrych czasach”...
Katarzyna ROMANIUK-DEMONCHAUX. Ukończyła IV LO w 1997 roku w klasie biologa, Marka Kaczmarzyka. Po studiach magisterskich na Uniwersytecie w Białymstoku, uczyła biologii w Zespole Szkół Mechaniczno-Elektrycznych w Rybniku. W 2008 roku rozpoczęła pracę w swojej dawnej szkole. Jest wychowawcą klasy 3a.
„Szkołę? Wspominam fantastycznie. Zawsze bardziej była dla mnie domem, niż szkołą. Wszyscy czuliśmy się w niej, jak w drugim domu. Panowała tu rodzinna atmosfera – wszyscy, choć było nas wtedy więcej (cztery roczniki po cztery klasy), znaliśmy się nawzajem. Ta szkoła zawsze nie tylko uczyła, ale i dbała o relacje, o wychowanie, o kształtowanie ludzi dojrzałych emocjonalnie. Stąd dużo było okazji do wolontariatu, sporo wyjść do środowiska lokalnego. Przez te cztery lata cały czas coś robiliśmy – i tak mi zostało, bo sama teraz nie potrafię tylko uczyć! Pracują jeszcze w szkole nasi dawni nauczyciele, byliśmy tutaj drugim rocznikiem. Moim matematykiem na przykład był profesor Sapota. Z uwagi na grzywkę, przezywaliśmy go… Lucky Luke. Od zawsze był wymagający, ale tacy nauczyciele zostają w pamięci. Dziś widzę, że zmieniają się relacje międzyludzkie, rozluźniły się stosunki między uczniami. Kiedyś na przerwach wszystkie dziewczyny siadały razem – gdy była moda na robienie korali z makaronu, brałyśmy pojemniki z makaronem i przystępowałyśmy do pracy… Regularnie też odbywały się koncerty – chłopcy grali na korytarzu: jeden na gitarze, drugi na perkusji. Więcej czasu spędzaliśmy ze sobą, a mniej z telefonami komórkowymi. Byliśmy np. w stanie regularnie, raz w miesiącu, spotykać się całą klasą i robić imprezy w szkole. Wspólnie z naszym wychowawcą. Przynosiliśmy ciastka, bawiliśmy się razem, spędzaliśmy wspólnie czas. Zdarzało się, że na piątkowej przerwie dogadywaliśmy sobotni wyjazd w góry… Z dnia na dzień byliśmy w stanie umówić się na wspólną wycieczkę. Czasem chodziliśmy w dużej grupie do kina, do teatru – i nie był to dla nas obciach! Chciałabym podtrzymać to, co było dla mnie piękne.”
Anna BRZĘCZEK. Nauczycielka języka polskiego w IV Liceum Ogólnokształcącym w latach 1991-2000. Dziś na emeryturze. Ze szkołą związana… rodzinnie. Jej teść, profesor Bronisław Brzęczek, był dyrektorem szkoły górniczej, w miejscu której powstała obecna „Czwórka”. Jej mąż, Janusz, uczył w tej szkole matematyki górniczej. Córka, Bożena Komorowska, jest dziś nauczycielem języka angielskiego w IV LO, które ukończył z kolei jej syn, a wnuk pani Anny – Filip.
„Początki? Jak to zwykle bywa, nie były łatwe. Dwie klasy liceum, które istniały przy Szkole Podstawowej nr 5 w Rybniku, Kuratorium Oświaty postanowiło przenieść do budynku Zespołu Szkół Górniczych w Rybniku-Chwałowicach, gdzie jeszcze uczyła się młodzież szkoły zawodowej. Koegzystencja dwu różnych szkół przebiegała jednak bez większych kłopotów i trudności, mimo wcześniejszych obaw. Szkoła górnicza wkrótce przeniosła się do Jankowic, a liceum rozwijało się, tworząc kolejne klasy i zyskując renomę w rankingu szkół licealnych w Rybniku. Stało się tak dzięki wspaniałej kadrze nauczycieli, w większości młodych, prężnych i zaangażowanych w pracę z młodzieżą, która chętnie uczestniczyła w działaniach kulturalnych, społecznych, konkursach i happeningach. Wszystkie działania, dążenia i nowatorskie pomysły uczniów i nauczycieli wspierał dyrektor szkoły Marian Groborz, przyjacielski i wyrozumiały, ale także stanowczy i wymagający. Podobnymi zasadami kieruje się w pracy obecna dyrektor szkoły – Małgorzata Wróbel, więc można być spokojnym o przyszłość IV LO.”
Ks. Grzegorz STENCEL. Katecheta w IV LO w roku szkolnym 2012/2013, aktualnie rekolekcjonista w Domu Rekolekcyjnym „Emaus” Ruchu Światło-Życie w Koniakowie. Ksiądz od 1992 roku.
„Tylko przez rok uczyłem w Czwórce maturzystów. Rok bardzo fajny, bo w fajnej szkole, z miłą, rodzinną atmosferą, ze wspaniałymi nauczycielami i pracownikami oraz zdolną młodzieżą. Zdolną, chłonną na wiedzę, zdyscyplinowaną i uzdolnioną artystycznie, z wielką inwencją twórczą. Każda szkolna impreza, w której miałem okazję uczestniczyć, była wydarzeniem na wysokim poziomie. Radością było dla mnie zaproszenie do aktywnego udziału w koncercie szkolnych talentów, gdzie mogłem zagrać i zaśpiewać razem z uczniami, nauczycielami, a nawet samą Panią Dyrektor. Pięknym wspólnym doświadczeniem były także szkolne rekolekcje oraz przyjazd grupy maturzystów do Domu Rekolekcyjnego Emaus, który prowadzę w Koniakowie. W mojej katechetycznej karierze była to już piętnasta placówka szkolna i choć była przygodą krótką, to jedną z piękniejszych – bo i młodzieży, i nauczycielom się chciało, za co pozostaję niezmiernie wdzięczny. Życzę im, aby tak jak patron szkoły, wytrwale i skutecznie ruszali ziemię z posad świata!”
Irena PIECHA. Związana ze szkołą od… 1977 roku. Przez pracę w sekretariacie, najpierw Zasadniczej Szkoły Górniczej KWK „Chwałowice”, następnie IV Liceum Ogólnokształcącego.
„U swych początków Czwórka korzystała z gościny Szkoły Podstawowej nr 5. Gdy sierpniu 1991 roku przenosiliśmy szkołę w jej aktualne miejsce do Chwałowic, dyrektorskim maluchem przewożone były szkolne pieczęcie, cała dokumentacja placówki, księgi uczniów, wszystkie wykorzystywane w pracy przybory. Niemała szkoła w jednym małym samochodzie! Gdy dotarły przyznane nam ministerialne meble do sal lekcyjnych i gabinetów, skręcaliśmy je razem z dyrektorem Groborzem i jego bratem, panią Barbarą Mansweld (matematyczką w Czwórce) i jej mężem, moim mężem…”
Michał BODA. Ukończył IV LO w 2015 roku w klasie romanistki, profesor Marioli Paprzyckiej. 1 października rozpoczął studia w Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Absolwentami „Czwórki” są także dwaj jego starsi bracia: Krzysztof i Paweł.
„Jak wiele jest szkół, tak lepszej – z taką kadrą – nie znajdzie się nigdzie indziej. Pomimo, iż absolwentem Czwórki jestem od niedawna, wiem, że jej nauczycieli nigdy nie zapomnę. Profesor Krajczok (polonista) uwolnił nas z getta intelektualnego, profesor Sapota (matematyk) nauczył nas, jak być jednocześnie opanowanym i zdenerwowanym, gdy kolejne jedynki wpisywał przyszłym maturzystom… I pamiętajcie: Tylko systematyczna praca! – byleby nie przeszkodził Wam w niej brak ochoty.”
Filip KOMOROWSKI. Ukończył IV LO w 2008 roku w klasie bibliotekarki i historyka, profesorów Małgorzaty i Marka Szołtysków. Jest absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. W mieście tym pracuje obecnie w branży rozrywkowej.
„Czasy liceum wspominam bardzo dobrze. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że właśnie przez IV LO i klimat, jaki w nim panował. W tym kameralnym liceum wszyscy uczniowie dobrze się znali, z każdym nauczycielem można było spokojnie porozmawiać, a dyrektor poklepując po ramieniu pytał, jak leci. Nieszablonowe lekcje polskiego z profesorem Krajczokiem, wysoce nasycone polskością, historia z profesorem Szołtyskiem, z domieszką śląskich wstawek, czy też sławne przysposobienie obronne z dyrektorem Groborzem – to tylko mały urywek wspomnień związanych z lekcjami w liceum. Szkoła bez miana tych elitarnych, a jednak niczym nie ustępująca innym i - wydawać by się mogło - że nawet wygrywającą z nimi panującą w niej atmosferą!”
Maria CYCUŁA-HASIŃSKA. Jest absolwentką IV LO z 2006 roku w klasie biologa, Joanny Kaczmarzyk. Ukończyła licencjat z kosmetologii i dietetyki w PWSZ w Nysie, a studia magisterskie z biotechnologii kosmetologicznej na Uniwersytecie Opolskim. Pracuje w centrum medycznym LIFT-MED jako kosmetolog i dietetyk. Od trzech lat jest szczęśliwą mężatką.
„IV Liceum Ogólnokształcące – wszystko może się zdarzyć… Dokładnie tak było… Kiedy dwanaście lat temu musiałam podjąć decyzję, w którym liceum chcę kontynuować naukę, wydawało mi się, że to moja najtrudniejsza życiowa decyzja. O wyborze przesądziła rosnąca wówczas renoma IV LO i możliwość dalszego siedzenia w ławce z moją przyjaciółką Anią. Teraz mogę z dumą przyznać, że był to bardzo dobry wybór! Tamte trzy lata wspominam jako jeden z lepszych okresów w trakcie całej mojej edukacji. Były momenty grozy i strachu, jak choćby na lekcjach matematyki, kiedy każdy bał się zostać wywołany do tablicy, aby nie usłyszeć siadaj – dostajesz minusa, lub na języku polskim, kiedy okazywało się, że jakoś rozmowa nam się nie klei; były też momenty śmiechu, kiedy na lekcji francuskiego można było wygrać czekoladę za zjedzenie pączka bez oblizywania się… Oj, a nie było to wcale łatwe! Była również zazdrość dziewczyn, które uważały, że żadna nie wygląda tak dobrze w dżinsach, jak… pani z chemii. W tej szkole nauczyciele wymagali i trzeba było się uczyć, a jednocześnie mieliśmy chwile na zabawę i radość. Nigdy nie zapomnę pierwszego Dnia Wagarowicza, gdy cała klasa uciekła z lekcji, a ja w związku z tym, że moja mama uczyła w tej szkole nie bardzo wiedziałam, jak się zachować, i zostałam. Na szczęście towarzyszył mi wtedy kolega – Szogun. Wspomnień cała masa i, tak naprawdę, głównie dobrych! każdy nauczyciel miał w sobie coś, za co się go lubiło, a nasza klasa, biologiczno-chemiczna, mimo, że bardzo różna, była niezapomniana. Dopiero co bawiliśmy się razem na studniówce, a już w maju organizujemy spotkanie w dziesięć lat po maturze… Wtedy to dopiero będą wspominki!”
Ks. Karol BARCIOK. IV LO ukończył w 2004 roku w klasie polonisty, profesora Jana Krajczoka. Wstąpił do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach. W 2010 roku z rąk ks. abpa Damiana Zimonia przyjął święcenia prezbiteratu. Pełnił posługę wikariuszowską w parafii św. Andrzeja Boboli w Leszczynach, a następnie w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Rojcy. Od 2014 roku pracuje duszpastersko w Anglii i Walii.
„Nie specjalnie chciało mi się uczyć. Po pisemnych maturach myślałem sobie: Jak nie zdam, a pewnie tak się stanie, pójdę do wojska albo wyjadę na koniec świata... Matura poszła mi całkiem nieźle, ale dziś wiem, że to nie ona była najważniejszym owocem tamtego czasu. Nie były nią też przyjaźnie, choć wtedy wydawały mi się przyjaźniami na wieczność. Nie wiem, jak jest teraz, ale za moich czasów (brzmi to strasznie), wcale nie tak dawnych, IV LO było miejscem, w którym uczyło się posiadania ideałów. Nikt tam nie wciskał nam do głowy gotowców: kim musisz zostać, co wiedzieć, jaki być. Patrząc jednak na tamtych belfrów, myślałem, że fajnie jest tak jak oni lepiej rozumieć świat i nosić w sobie jakiś rodzaj szlachetności. Jak dziś pamiętam pierwszy dzień szkoły. Mój wychowawca miał długie włosy, brodę, wyglądał jak hipis lub bardziej Pan Jezus. Był – i wiem, że jest do dnia dzisiejszego – nauczycielem, który pobudzał do myślenia. Często lekcje kończyły się pytaniem – nigdy gotową odpowiedzią. Pytaniem, które prześladowało, wierciło dziurę w brzuchu. Jestem przekonany, że w dużej mierze dzięki tym pytaniom jestem dziś tym, kim jestem. Było w Czwórce wielu genialnych nauczycieli. Nie zarazili mnie jednak pasją do biologii, historii czy angielskiego, ale pasją do… życia z pasją. To była szkoła, która prawdziwie wychowywała i w której słowo autorytet ostało się nienaruszone. Broiliśmy w IV LO, jak w każdej innej szkole, ale kiedy wychodziło na jaw, że coś przeskrobaliśmy, nie baliśmy się konsekwencji, a jedynie – że zawiedliśmy ludzi, którzy w nas wierzą i chcą dla nas dobrze. Moje słowa brzmią jak laurka wystawiana szkole… Tymczasem, choć brzmi to niewiarygodnie, tak naprawdę było! Przed dziesięcioma laty IV LO gromadziło rzesze buntowników: punków, hipisów, hiphopowców – dzieciaków z różnymi problemami, nie innymi, niż dziś. Oni wszyscy – i ja chyba też – wyszliśmy na ludzi! W dużej mierze dzięki tamtemu miejscu, tamtej atmosferze i przede wszystkim tamtym nauczycielom.”