Zamiast koncertu gwiazdy, wolałbym inwestycje w dzielnicach
Z Mariuszem Węglorzem, rybnickim radnym z Niedobczyc rozmawiamy m.in. o pracy w radzie miasta i budżecie Rybnika na 2016 rok.
Marek Pietras: Czy w radzie miasta istnieje koalicja BSR-PO?
Mariusz Węglorz: Moim zdaniem tak. Dlaczego pan pyta?
Bo coraz częściej można usłyszeć od radnych BSR krytyczne uwagi dotyczące decyzji władz Rybnika.
To, że jest się w koalicji z jakimś ugrupowaniem – nie powoduje, że musimy się ze wszystkim zgadzać. W mojej opinii dyskusje, które się toczą są w dopuszczalnych granicach.
Pan ostatnio, na jednym z portali społecznościowych, dość mocno skrytykował plan budżetu na przyszły rok. Co panu się nie podoba?
Powiem tak, czytając założenia budżetowe – trudno mi zaakceptować pewne plany Miasta. Nie do końca zgadzam się z tym, że musimy wydać 30 tys. na jakąś kosiarkę, 80 tys. na nagrody w konkursach organizowanych przez Wydział Architektury, bądź milion złotych na koncert gwiazd. Skoro brakuje pieniędzy na odwodnienia, przystanki autobusowe, termomodernizacje czy nawet lampy przy drogach, to chyba nie powinniśmy się zajmować promocją miasta, ale rzeczami bardziej przyziemnymi, które będą służyć mieszkańcom.
Czyli nie chce pan koncertu w Rybniku?
Nie o to chodzi. Dla mnie po prostu milion złotych to dużo pieniędzy. Mam wrażenie, że za taką kwotę można by załatwić większość spraw, o które wnioskują dzielnice. Oczywiście mówimy tutaj o sprawach bieżących, a nie dużych inwestycjach, np. drogowych. Wg mnie tak powinny być ustawione priorytety. Jeżeli mamy załatwione wszystkie sprawy w dzielnicach – być może małe, ale bardzo ważne dla mieszkańców – to wtedy możemy wydawać pieniądze na koncert gwiazdy. Co prawda nie jestem ekspertem od public relations, nie analizowałem korzyści z organizacji takich koncertów. Chętnie bym poznał jakieś wyliczenia. Być może nie mam racji i taki koncert jest ważniejszy od „małych” inwestycji w dzielnicach. Chciałbym jeszcze dodać, że jestem daleki od tego, żeby wszystko krytykować, ale chciałbym dyskusji na temat budżetu i celowości wydawania pieniędzy na konkretne wydarzenia.
Do tej pory dał się pan poznać jako radny, który mocno walczy o sprawy swoje dzielnicy.
Nie uważam, żeby było to coś złego. Funkcja radnego sprawia mi przyjemność, mogę w ramach możliwości realizować swój program wyborczy. To dla mnie priorytet i nigdy tego nie ukrywałem. Znam doskonale potrzeby naszej dzielnicy i staram się walczyć o to, żeby były one realizowane. Wiem co zostało zrobione, co jest zrobione i co powinno być zrobione.
Tutaj się różnimy. Ja uważam, że radny miejski powinien zajmować się rozwojem całego miasta, a sprawy bieżące dzielnicy, zostawić radzie dzielnicy. Trochę mi brakuje podczas sesji rady dyskusji o nowych miejscach pracy dla rybniczan, mieszkaniach dla młodych, jak zwiększyć wpływy do budżetu miasta czy chociażby pomysłów na walkę ze smogiem.
Tak naprawdę radny ma mały wpływ na chociażby inwestycje w mieście, to zarząd miasta o tym decyduje. Ale to nie jest tak, że sprawy Rybnika – jako całości, mnie nie interesują i zależy mi tylko na chodniku, czy lampie w dzielnicy. Naprawdę orientuję się, co jest potrzebne, aby nasze miasto się rozwijało.
Co jest potrzebne?
Miejsca pracy, tereny inwestycyjne dla przedsiębiorców, ale również to, żeby w mieście mówiło się prawdę. Ważne jest także przestrzeń publiczna, która musi być przyjazna dla mieszkańców.
Co to znaczy: żeby w mieście mówiło się prawdę? Nie mówi się prawdy?
W moim odczuciu często nie. Wychodzę z założenia, że jeżeli spotykamy się z mieszkańcami, którzy oczekują pewnej inwestycji, a my jako Miasto nie mamy zamiaru jej przeprowadzać, to należy to szczerze powiedzieć. A nie zawsze tak się dzieje. Kolejny przykład to tereny inwestycyjne w Kłokocinie. Najpierw wmawia się rybniczanom, że to tereny, które będą stanowiły o przyszłości miasta, a potem okazuje się, że to były mrzonki. I jeszcze jedno, my jako radni, władze Miasta powinniśmy być szczerzy wobec siebie. Opowiadanie różnych historii, które nie mają pokrycia w rzeczywistości mija się z celem. To dotyczy również inwestycji przeprowadzanych w mieście.
Jeżeli coś robimy, zróbmy to tak, żeby ta inwestycja spełniała swoje funkcję, a nie tylko była przeprowadzona.
To wydaje się oczywiste
Jak pan przeanalizuje różne inwestycje, to okazuje się, że nie do końca. Mówię tutaj chociażby o ścieżkach rowerowych wzdłuż ul. Raciborskiej. Miały być, więc są. Ale czy rowerzyści dzięki niej mają większy komfort jazdy? Moim zdaniem nie. Nowoczesne miasta, gdzie placemaking (koncepcja kształtowanie przestrzeni publicznej – przyp. red.) jest na wysokim poziomie, nie stosują takich rozwiązań jak te na Raciborskiej. Oczekuję również, że działania Miasta będą bardziej przejrzyste, że będzie spójna wizja rozwoju Rybnika.
Jest coś, co w działaniach Miasta panu się podoba?
Oczywiście. Chociażby nowa koncepcja rybnickiego odcinak drogi Pszczyna-Racibórz. Jestem również zadowolony z tego, że Miasto zaczęło dbać o swoje historyczne budynki. Myślę tutaj chociażby o kopalni Ignacy czy byłym szpitalu Juliusz.
Pracuje pan jako radny od roku. Coś pana zaskoczyło w tym czasie?
Trudno powiedzieć, żeby coś mnie zaskoczyło. Ja od wielu lat jestem urzędnikiem. Dwa lata pracowałem w powiecie wodzisławskim, siedem lat w urzędzie marszałkowskim, a obecnie pracuję w Urzędzie Miasta Radlin. Tak więc znam merytorykę pracy urzędniczej. Ale oczywiście nie wszystko działa, tak jakbym chciał.
Na przykład?
Boli mnie to, że się nie da zrobić wielu rzeczy od razu. Kiedyś myślałem, że przyjdę do Miasta jako radny – z listą potrzeb, spotkam się z prezydentami – oni zrozumieją jak te sprawy są ważne i zostaną one załatwione. Tak niestety nie jest. Mówię to oczywiście z lekkim przymrużeniem oka, ale taki mam charakter. Gdy mnie ktoś o coś prosi, to staram się to załatwić od ręki. Tutaj, tak to nie działa. A ja przed wyborami odwiedziłem setki osób i obiecałem, że będę dbał o sprawy Niedobczyc.
Muszę przyznać, że jest pan konsekwentny. Od początku powtarzał pan, że chce zrealizować swoje zapowiedzi przedwyborcze. A że dotyczyły one głownie spraw dzielnicy, to tym pan się zajmuje.
To prawda, natomiast nie miałem w planach poruszania tych tematów na każdej sesji. I pewnie bym tego nie robił, gdyby te „małe” rzeczy były załatwione od razu. Niestety, tak się nie dzieje. Często o każdą „małą” sprawę – trzeba stoczyć duży bój. Mam wrażenie, że w innych miastach załatwia się je szybciej. Być może tu tkwi problem, że potem musi pan wysłuchiwać na sesji rady miasta moich zapytań odnośnie spraw dzielnicy. Zresztą nie tylko moich.