To miejsce dało mi lotnicze wychowanie
3 pytania do Jerzego Makuli, pilota, wielokrotnego mistrza świata w w akrobatyce szybowcowej, gościa specjalnego pikniku lotniczego Aeroklubu ROW.
Kuba Pochwyt: Widząc pana niesamowite akrobacje, muszę o to zapytać, choć domyślam się, że to pytanie zadaje większość ludzi. Jak pan to robi?
Jerzy Makula: Jeszcze częstsze pytanie brzmi: jak to się zaczęło? (śmiech). A tak na poważnie – to, co robię, to jest wykorzystanie zwyczajnych praw fizyki i przyrody. Szybowiec zostaje czymś wyniesiony do góry. Dzięki temu mamy zysk w postaci energii kinetycznej, którą potem zamieniam na prędkość. Szybowiec, spadając, rozpędza się i posiada właśnie tą energię, a ja ją wykorzystuję. Oczywiście nie posiadam możliwości, żeby podczas akrobacji się wznieść, na nowo nabrać wysokości. Granicą ewolucji jest taka niewidoczna linia, właściwa wysokość nad ziemią. I to jest mój limit.
Co pilot czuje podczas takich akrobacji? Czy żołądek jest wywrócony do „góry nogami”?
Chyba każdemu wywraca żołądek, ale my to lubimy. Obserwując moje akrobacje, ale również te na samolotach, można stwierdzić, że jest to nieprawdopodobne. Fakt jest taki, że wymaga to olbrzymiej kondycji fizycznej. Dlatego trzeba to lubić i musi to sprawiać ogromną satysfakcję. W innym przypadku nie osiągnie się sukcesów ani dobrego wyniku.
Z tego co wiem, lotnisko w Gotartowicach jest dla pana wyjątkowe?
To dla mnie szczególne miejsce, bo ja tutaj się wychowałem. Już w latach sześćdziesiątych byłem modelarzem i członkiem tutejszego aeroklubu, a w roku 1969 rozpocząłem szkolenie szybowcowe. Następnie przeszedłem szkolenie samolotowe, potem uczyłem się latać na większych samolotach, później byłem w reprezentacji szybowcowej. To miejsce jest zatem szczególne, bo dało mi całą młodość i lotnicze wychowanie.