Nie zamienię Ostroga na żadne inne miejsce
Na rodzinnym domu Mików Odra zostawiała swoje ślady dwa razy. Najpierw wylewając w 1939 roku, a potem 58 lat później.
Pan Alojzy Mika, który urodził się w nim 10 marca 1939 roku, miał wtedy zaledwie sześć miesięcy, ale o przedwojennej powodzi wiedział z relacji mamy, która opowiadała, że woda przerwała właśnie budowany wał i wlała się wtedy do piwnic i na podwórze od strony stojącego nieopodal mostku. Pamięta też jak żartowała często mówiąc, że gdyby wiedziała, że będzie taki niegrzeczny, to by go wtedy do tej wody wrzuciła.
Przedostatni z ośmiorga rodzeństwa Alojzy został na ojcowiźnie i obok domu, w którym przyszedł na świat, wybudował własny, piętrowy. Jako jeden z nielicznych mieszkańców naszego miasta ubezpieczył go od powodzi, bo bliskość Odry i wspomnienia mamy nie dały o sobie zapomnieć. Gdy po wielu deszczowych dniach lipca 1997 roku woda zaczęła się podnosić, od razu wiedział co ma robić. W poniedziałek poszedł na wały zobaczyć dokąd sięga Odra, a we wtorek od rana razem z synem Adamem zaczął wynosić wszystko co się dało z parteru na piętro. – Ludzie nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, zamiast ratować dobytek chodzili na wały oglądać Odrę. O trzeciej po południu woda zaczęła się przelewać, więc postanowiłem wywozić traktory, samochody i przyczepy na skarpę, która znajdowała się dwa metry powyżej wału, nad torami kolejowymi. Około szóstej wieczorem zdecydowałem, że zawieziemy tam też zwierzęta. Zapakowałem na przyczepę dwie maciory, siedem sztuk bydła i konia, ale gorzej było z buhajami. Każdy z nich ważył ponad 600 kilogramów, więc łatwo nie było. Pomagał nam jakiś człowiek, który przechodził ulicą. Reszta zwierząt, czyli czterdzieści warchlaków i tyle samo kur dostało bezpieczne miejsce nad stajnią i nad szopą – wspomina pan Alojzy.
Zwierzęta, które pozostały na skarpie, dokarmiali znajomi gospodarze z Markowic. Właściciel mógł się do nich dostać dopiero w sobotę po południu, gdy sprowadził je do wcześniej wysprzątanej stajni. Zanim jednak wszyscy powrócili bezpiecznie do domu, pan Alojzy i jego syn zostali na dwa dni ewakuowani do przystosowanej dla powodzian Szkoły Podstawowej nr 15. – Zalało mi 13 hektarów pól, a na nich zboże, buraki i ziemniaki. Na szczęście dostaliśmy odszkodowanie, bo byłem ubezpieczony od powodzi – mówi pan Mika i dodaje, że nigdy nie myślał o tym, by opuścić Ostróg. – Jestem z nim bardzo związany. Byłem fundatorem żyrandoli dla naszego kościoła, a na tutejszym cmentarzu leżą moi rodzice i żona. W jakiej parafii będzie mi lepiej niż w naszej? – podsumowuje.
Katarzyna Gruchot