Rybniczanin przejechał Tadżykistan i Kirgistan. Na rowerze!
Tomasz Smolnik, instruktor rybnickiego hufca, wziął udział w wyprawie, której celem jest przejazd rowerami z Polski do Japonii. Rybniczanin przez dwa tygodnie pokonał ponad 900 kilometrów, jadąc drogami Środkowej Azji.
Z Warszawy do Yamaguchi
Rowerowe Jamboree, bo tak nazywa się ta inicjatywa, to projekt podróżniczy, a konkretnie sztafeta rowerowa z Polski do Japonii. Pod koniec lipca tego roku w tym kraju odbywa się światowy zlot skautów nazywany Jamboree. Sama wyprawa rowerowa scala zaś ze sobą idee harcerskie i podróżnicze, bowiem w ramach tego projektu harcerze zaprosili do współpracy doświadczonych podróżników rowerowych ze stowarzyszenia Afryka Nowaka, którzy kilka lat temu odbyli dwuletnią sztafetę po Czarnym Lądzie, śladami polskiego podróżnika z lat dwudziestych ubiegłego stulecia, Kazimierza Nowaka. Przemierzył on całą Afrykę z północy na południe i z południa na północ zarówno na rowerze, jak i konno, na wielbłądzie i pieszo. – Inicjatorem projektu Rowerowe Jabmoree jest harcerz Zbyszek Popowski, a zaproszeni do udziału podróżnicy zaproponowali podział uczestników na grupy, które przejeżdżają swój etap i docierają na miejsce wymiany pałeczki sztafetowej. Cel tego całego przedsięwzięcia jest taki, żeby promować zorganizowanie w Polsce takiego właśnie zlotu skautów w 2023 roku, jaki w tym roku odbędzie się w Japonii. Polska kandyduje, ale decyzje nie zostały jeszcze podjęte. Chodzi więc o to, by dzięki tej inicjatywie wypromować nasz kraj – wyjaśnia Tomasz Smolnik, który kilkanaście dni temu dotarł do mety swojego etapu i wrócił do Rybnika.
„O rany rany, jedziemy przez stany”
Rowerowe Jamboree rozpoczęło się 2 stycznia tego roku w Warszawie. Pierwszy etap prowadził przez Polskę, a następnie przez Ukrainę i na granicy ukraińsko-rumuńskiej przekazywał pałeczkę dalej. Drugi etap to Rumunia, Bułgaria i Turcja. Aż do Stambułu. Ciekawostką jest fakt, że na tej trasie jechały same kobiety. Kolejny z etapów prowadził przez samą Turcję. Miał być lekki, rodzinny. Jednak nieoczekiwane niskie temperatury i śnieżyce sprawiły, że był jednym z najtrudniejszych. Czwarty etap był bardzo długi, bo trwał około miesiąca. Rowerzyści jechali przez Turcję, kurdyjską część Iraku oraz Iran, gdzie oddali pałeczkę swoim zmiennikom. Ci mieli do pokonania dalszą część Iranu oraz Turkmenistan. Etap szósty nazywał się „O rany rany, jedziemy przez stany”. A to dlatego, że do pokonania był Turkmenistan, Uzbekistan i Tadżykistan. Pierwsze dni to straszna gonitwa, gdyż Turkmenistan jest strasznie niewdzięcznym krajem jeśli chodzi o uzyskanie wizy. Rowerzyści dostali jedynie tranzytową wizę na krótki czas i musieli z wyznaczoną trasą zmierzyć się w błyskawicznym tempie. W Uzbekistanie przywitały ich płaskie i pustynne tereny, zaś wysokie góry zaczęły się w Tadżykistanie. Tam podróżnicy dojechali aż do granicy afgańskiej, gdzie skończyli swoją przygodę na rzecz etapu siódmego, którego członkami był między innymi rybnicznin Tomasz Smolnik, a także mieszkający w Czernicy Adam Tulec.
Na rowerach i starym ziłem
– Nasza ośmioosobowa sztafeta jechała wzdłuż granicy tadżycko-afgańskiej po stronie Tadżykistanu. Trasa prawie cały czas prowadziła przez wysokie góry. Potem wjechaliśmy jeszcze
wyżej, bo na Płaskowyż Pamirski, znajdujący się 4000 metrów nad poziomem morza. W ten sposób przemierzyliśmy kilkaset kilometrów, aż do granicy z Kirgistanem, pokonując po drodze kilka przełęczy leżących ponad 4500 metrów nad poziomem morza. Kirgistan zaskoczył nas zielenią, bo przez poprzednie dni widzieliśmy tylko suche, ubogie i nieprzyjazne dla człowieka tereny – relacjonuje Tomasz Smolnik, który przyznaje, że trasa była trudna. – Niekiedy w długim czasie robiliśmy mało kilometrów z powodu bardzo ciężkiego terenu. Wstawaliśmy wcześnie, około szóstej rano. Na trasę ruszaliśmy pomiędzy siódmą, a ósmą, oczywiście jedząc wcześniej porządne, rowerowe śniadanie. Jak się dało, to korzystaliśmy też z gościnności tamtejszych mieszkańców, jednak to jedzenie było bardzo ubogie. Przez jakiś czas był na przykład tylko ryż z mlekiem, albo i bez, gdy było już tak sucho, że krowy tego mleka nie dawały. Czasem udało się też zjeść jakieś jajko. My to wszystko ubogacaliśmy swoim prowiantem, który woziliśmy w sakwach, a więc jakieś płatki owsiane, orzechy, rodzynki i inne bakalie. Jeśli chodzi o wydarzenia, to czas mijał dość monotonnie, bo pedałowaliśmy aż do wieczora. Nagrodą był jednak fakt, że jechaliśmy przez przepiękne, wysokie góry. Widzieliśmy ich potęgę, siłę rzek, które spływały z nich z ogromną prędkością. Niesamowici byli też ludzie, których spotkaliśmy na swojej drodze. Oni żyją w bardzo trudnych warunkach, ale z ich twarzy nie schodzi uśmiech. Byli bardzo radośni i ciekawi. Dzieci machały, przybijały nam piątki, wołały „hello”. Dorośli zadziwiali zaś gościnnością. Wystarczyło zatrzymać się na chwilę, by napić się wody z bidonu, a oni już zapraszali na herbatę. Ta gościnność, za którą nic nie chcą, jest u nich bardzo naturalna – wspomina podróżnik.
Podczas całego etapu siódmego, który liczył 906 kilometrów, zdarzył się jeden moment, kiedy kilku członków ekipy się rozchorowało i nie dało się jechać. – Wtedy jakieś 40 kilometrów przejechaliśmy starym ziłem – uśmiecha się Tomasz, którego podczas tej niesamowitej podróży najbardziej zaskoczyła wspomniana już wcześniej gościnność ludzi, ich szczerość, bezinteresowność i zaufanie do człowieka, którego nie znają. Aktualnie rowerzyści, którzy są członkami ósmego etapu wyprawy, znajdują się gdzieś w środku Chin. Etap dziewiąty, który na Dalekim Wschodzie pojedzie aż do mety, czyli do Yamaguchi w Japonii, osiągnie cel w drugiej połowie lipca. – Chciałbym zaznaczyć, że o projekcie dowiedziałem się dzięki harcerstwu. Tam też zaraziłem się pasją aktywnego spędzania czasu. Dlatego uważam, że gdyby nie harcerstwo, nie miałbym możliwości przeżycia tej wspaniałej przygody – podsumowuje Tomasz Smolnik.