Bożydar Nosacz: Zanim przeleje się czara... asfaltu
- Jako żywo sceny z ekranów stają teraz przed oczami, gdy obserwuje się dramat pt. Asfalciarnia–nadciąga totalny kataklizm - pisze Bożydar Nosacz.
Smrodliwy temat jakim jest ulokowanie wytwórni asfaltu w okolicach Raciborza wzbudza w mieszkańcach niezdrowe i niepotrzebne na tym etapie emocje.
Naoglądaliśmy się wszyscy filmów, gdzie podstępne koncerny podtruwają uczciwych obywateli i tylko dzielni prawnicy i niemniej odważni społecznicy są w stanie ocalić ludzkość przed zagładą.
Jako żywo sceny z ekranów stają teraz przed oczami, gdy obserwuje się dramat pt. Asfalciarnia–nadciąga totalny kataklizm. Na łąkę do Makowa przyjeżdża telewizja krajowa z przekazem na żywo. Strażacy wychodzą z transparentem, a płaczące dzieci pytają rodziców dlaczego ktoś niedobry chce im zgotować okrutny los.
Na celownik trafia jednostka – prezydent z Raciborza. To on z ukrytym, gdzieś wśród mas bitumicznych, tajemniczym prezesem spółki o trzyliterowej nazwie, czyhają na okazję, by wyrządzić zło w okolicy. To wszystko brzmi tak, jakby szykowano scenariusz kolejnej odsłony serialu grozy pt. Stranger Things.
Atmosfera tak się udziela zaangażowanym w temat, że spotkania mieszkańców z prezydentem Raciborza przypominają połajankę jakiegoś uczniaka, a nie merytoryczną dyskusję.
Weźmy pod uwagę, że działająca na rynku firma jaką jest Przedsiębiorstwo Robót Drogowych szuka legalnych sposobów na obniżenie rosnących kosztów. Znajduje plac nieopodal największej fabryki jaką ziemia raciborska kiedykolwiek widziała i wysuwa pytanie, czy może ustawić tam swoją instalację.
Wtedy zaczyna się larum, publiczne lżenie (bo jak nazwać rzucanie w urzędnika określeniami oszust i kłamca?) i koniecznym staje się wyprowadzanie zaproszonego gościa w asyście „ochroniarza” (bo tak należy traktować gest przewodniczącego rady gminy Piotra Bajaka, który odprowadził do samochodu prezydenta miasta, przechodzącego wśród nieżyczliwych mu gapiów).
Diabeł tkwi tu w szczegółach, czyli papierach, które muszą powstać, żeby w ogóle było o czym rozmawiać. Zanim prezydent z prezesem będą mogli na serio zastanowić się czy są gotowi na starcie z nieustraszonymi pogromcami potencjalnych inwestorów w gminie Pietrowice Wielkie, muszą mieć w rękach dokumenty uprawniające ich do jakichkolwiek rozmów. Bo urzędnik jest od pilnowania przepisów, a jak ich nie przestrzega, to znajdą się tacy, co go przypilnują. Cała sytuacja ze wzburzeniem jaki wywołał temat zapytania o nowy adres wytwórni asfaltu przypomina mi ten dowcip:
Wpada gość do baru.
– Kelner, podaj pan piwo zanim się zacznie.
Kelner podaje piwo, a gość po chwili znowu:
– Kelner, podaj pan piwo zanim się zacznie.
Sytuacja taka powtarza się kilka razy i kelner pyta:
– Panie, a kto za to zapłaci?
– Oho, zaczyna się...
Bożydar Nosacz
Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.
Na pierwszym miejscu powinni być ludzie a potem procedury, dokumenty, przetargi, wałki, ustawki, i kasa.
Im większy dostęp do wiedzy i informacji tym ludzie mniej wiedzą. Przez to łatwo dają sobą manipulować i kierują się emocjami, a nie rzetelnymi faktami. Jakaś asfalciarnia daleko od domu przeszkadza, a na podwórku po kilka smrodzących samochodów, co tydzień wielu je kilo mięsa z antybiotykami i innym świństwem, alkohol, cukier, papierosy, itd. - to jakoś nikomu nie szkodzi.
W punkt. Na razie złożono zapytanie a w Kornicach i Makowie już biedne dzieci umierają na ulicach skażonych przez kominy asfaltowni