B. Musiałek: Nie warto poddawać się na starcie
„Każda ścieżka, jak ma początek, tak ma i koniec”. To jedno z najmądrzejszych, oczywistych stwierdzeń jakie znam. Oznacza, że wszystko ma swoje granice. Bez wyjątku. Z jednej strony to pocieszające, z drugiej smutne. Bo swój początek i koniec ma to co złe, i to co dobre.
B. Musiałek: Nie warto poddawać się na starcie
Zdanie, którym się zachwycam, znów wpadło mi do ucha przed paroma dniami. Tym razem wypowiedziała je energiczna kobieta o siwych włosach do kilkuletniej dziewczynki. Wcześniej oznajmiła, że się nie boi. Czego? Nie wiem. Przypuszczam, że przeciwności losu.
Wszyscy, niejako regularnie, przekonujemy się o tym, że życie nie może tak po prostu się toczyć. Że bezwietrznie jest tylko przez jakiś czas, a potem, nie wiadomo skąd i dlaczego, zjawia się huragan, a pioruny tną nadzieję na części. Wtedy czekamy, aż niebo nad nami się uspokoi. Czekaliśmy na koniec pandemii. Teraz wyczekujemy końca wojny na Ukrainie. Tkwimy w napięciu i marzymy o tym, by ludzie przestali cierpieć. Próbujemy pomóc, każdy według swoich zdolności i możliwości, modląc się o pokój i uczucie ulgi dla mieszkańców okupowanych terenów.
Niektóre sprawy w życiu tak się ciągną, że wydaje się, iż nie da się wytrzymać ani minuty dłużej. Ważne jednak, by znieść każdą następną, bo któraś z nich może być ostatnią w koszmarze.
Kiedyś miałam blokadę pisarską; klawiatura patrzyła na mnie wrogo tygodniami, myślałam więc, że nadszedł czas, aby znaleźć inną pasję. Ale okazało się, że to tylko meta pewnego etapu mojej twórczości. Kiedy to sobie uświadomiłam, nastąpił jej nowy początek.
Wizja końca ścieżki niesie nadzieję. Może to będzie za dziesiątym wzgórzem, a może za pierwszym zakrętem. Jedno jest pewne – będzie.
Wierzę, że jako dusze jesteśmy na Ziemi po to, aby się czegoś nauczyć. Czasem dzwonek oznacza przerwę, a innym razem to, że lekcja dobiegła końca i można wreszcie pójść do domu. Najgorzej jest, gdy kończy się to co dobre, gdy ktoś ukochany odchodzi, gdy musimy stanąć oko w oko z nową rzeczywistością. Ale jak powiedziała owa, doświadczona w ziemskiej wędrówce kobieta do dziewczynki, przed którą życie dopiero rozkłada ramiona, „każda ścieżka, jak ma początek, tak ma i koniec”.
Prześladuje mnie myśl, że stale jesteśmy sprawdzani, ile jeszcze zdołamy znieść. Jednak, kiedy los serwuje nam bolesne kuksańce, zdobywamy doświadczenie i nowe umiejętności, które, ostatecznie, zamieniają się w niesamowitą wewnętrzną siłę. A wtedy zaczynamy wierzyć, że damy radę wyjść z każdej opresji. Że nie warto poddawać się na starcie. Bo historia wielu ludzi pokazuje, że można wygrać walkę z chorobą, biedą, uciskiem oraz wszelką niesprawiedliwością i, w końcu, z własnymi demonami.
Szkoda tylko, że o dobro wciąż trzeba walczyć. I że przemoc ukryta pod płaszczem troski dzisiaj też potrafi udawać świętą.
Lubię wiersze. Wybieram jeden i czytam go kilka razy w ciągu dnia. Pozwalam, by rezonował we mnie jego rytm. Analizuję idee zawarte w krótkiej formie. Wiem, że na końcu strony będzie kropka (dosłownie lub w przenośni) wieńcząca myśl. Na odwrocie, zwykle, nie ma jej dalszego ciągu. Każda kolejna karta zaskakuje nowym utworem. I to jest właśnie najciekawsze. Ile ścieżek (życia), tyle początków i końców. Oby tych dobrych zakończeń było jak najwięcej.
Żeby się dowiedzieć, że autorka lubi wiersze, wystarczyło by także jedno jedyne zdanie.