Ilu kandydatów na wójta jest potrzebnych, aby utrzymać władzę przez urzędującego wójta? [FELIETON]
Wybory samorządowe nieubłaganie nadchodzą. Przyjrzyjmy się zatem pewnym wydarzeniom, które już się zaczęły pojawiać na horyzoncie.
Trudno się było otrząsnąć po wyborach parlamentarnych jednak ci, dla których kariera w lokalnej polityce jest ważna (bo czasem nic innego nie potrafią robić) musieli to zrobić, zakasać rękawy i... iść dalej. Pewne symptomy prekampanii wyborczej widać już w mediach społecznościowych. Oprócz ciągłego dodawania zdjęć z sukcesów w postaci przejechanych tras rowerowych (nie mam nic do jazdy na rowerze, sam często używam tego pojazdu) i liczby odwiedzonych miejsc zagranicznych, zaczynają pojawiać się nowości w postaci zdjęcia profilowego. Już nie uświadczymy „fotek” na tle jakiegoś zamku w Hiszpanii, na plaży albo gdzieś na łóżku (niektórzy dodają samo łóżko i potem inni zastanawiają się, co takie zdjęcie ma oznaczać) tylko widzimy już przyszłego kandydata w stosownym stroju - białej koszuli biznesowej. Wpisy kandydata nagle dotyczą „poważniejszych” spraw – pojawia się w nich refleksja polityczna, czasem nawet krajowa typu skład nowej Krajowej Rady Sądownictwa, czy też inny temat ważny dla wielu ludzi.
O ile takie zmiany wizerunkowe są raczej ciekawostką, to zaczynają ujawniać się również zjawiska groźniejsze dla mieszkańców. Groźniejsze, gdyż mogą okazać się zwykłą polityczną grą, oszustwem zarówno osoby, która decyduje się na przystąpienie do takiej rozgrywki, jak i samych wyborców.
Łączenie się w grupy gwarancją sukcesu?
Pierwszą sprawą, która już tu i ówdzie zaczyna się dokonywać, to łączenie się w grupy. Dotyczy to różnych lokalnych wspólnot, które zdecydują się na pójście do wyborów razem. Ugrupowania te zrobią to nieraz kosztem własnych ludzi, czasem jakiś radny odpadnie podczas tej układanki i o to również chodzi. Oczywiście nie chodzi o osoby tym sterujące (choć na szczęście czasem i one tracą władzę, gdy tak dalece angażują się w ułożenie tej układanki, że nieświadomie same na siebie kręcą bat).
Celem takiej fuzji jest zarówno zdobycie władzy jak i pozbycie się jakiegoś radnego czy działacza, z którym jest problem, bo za dużo chce zrobić, za dużo węszy, jego działalność zwyczajnie niszczy kogoś, kto od lat ma interes w takim, a nie innym „poukładaniu” gminy lub powiatu. Jakaś tam pani Asia, która walczy o prawidłową politykę dotycząca osób niepełnosprawnych, lub dopytuje czemu taka a nie inna firma wygrywa przetarg. Jakiś tam pan Józef z małego sołectwa dostał się do rady i teraz pokazuje urzędnikom błędy, które popełniali przez 25 lat i walczy o coś co dawno powinno być zrobione. Jakaś tam pani Monika zaczyna się interesować jakimś nowym dyrektorem, którego nazwisko przypadkiem jest takie samo jak nazwisko panieńskie matki burmistrza, wójta czy ważnego radnego, czy jakaś pani Magda, która ma inne zdanie niż koalicja i inne pomysły niż wójt, który wcale pomysłów nie ma. Tak nie może być, trzeba coś z tym zrobić, pozbyć się takiego „dziwaka”, podstawić jakiegoś kandydata, albo kilku, którzy również rzekomo będą walczyć o to, co on, a że będą młodsi to ludzie dadzą się nabrać, głosy się rozejdą na trzech i sprawa załatwiona. Wejdzie ten kto ma wejść dla lokalnego układu i będzie spokój na pięć lat (albo więcej, jeśli znowu przyjdzie jakaś „pandemia” i trzeba będzie przesunąć wybory).
Cuda z kandydatami na wójtów i burmistrzów
Taka sama prawidłowość będzie dotyczyć kandydatów na urząd wójta czy burmistrza. W przypadku prezydentów miast nie można jej za bardzo zastosować. Jest tam duża anonimowość. Mieszkańcy jednego z osiedli nie znają działacza drugiego z osiedli, dlatego takie zabiegi wymagają większych nakładów na PR.
Natomiast w gminach można bardzo łatwo wyciąć niewygodnego dla władzy kandydata. Jest na to kilka sposobów.
Pierwszy to oczywiście legalna rywalizacja. Tutaj jak wiadomo można wykorzystać wszystko, co się jest w stanie zrobić. Wykorzystać dobre rzeczy, które były w okresie sprawowania władzy.
Drugi sposób to cuda samorządowe, które zawsze występują w roku wyborczym. Przez 10 lat nie dało się postawić dziesięciu krawężników na drodze gminnej, tak aby nie zalewało mieszkańców i nagle dwa miesiące przed wyborami udaje się to zrobić. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z faktem, że z tej samej miejscowości startuje inny kandydat na wójta czy radnego powiązanego z obecnym wójtem. Zupełnie przypadkowa sprawa. Tak przynajmniej twierdzi wójt sprawujący władzę. Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na błędne inwestycje. Oderwany od rzeczywistości włodarz polegający na oderwanych od rzeczywistości doradcach otwiera jakiś nikomu niepotrzebny plac zabaw zamiast wyremontować drogę i myśli sobie, że w ten sposób uda mu się ogłupić mieszkańców, których przez kilka lat traktował tak, jakby ich nie było.
Trzeci sposób to już bezpośrednia walka polityczna, w której nie brakuje ośmieszania, ataków, wyciągania różnych rzeczy itd. Tonący jak wiadomo brzytwy się chwyta. Tutaj przypisuje się również sobie coś co „załatwili” inni. Ale jak wiadomo, ojców sukcesu jest wielu.
Podstawianie kandydatów
Jest jednak jeszcze jeden sposób, o którym warto wiedzieć, to podstawianie kandydatów w celu odebrania głosów liderowi tylko po to, aby stracił jak najwięcej głosów na rzecz takiego podstawionego kandydata i w ten sposób osoba zagrażająca włodarzowi nie uzyska mandatu. Czasem chodzi o to, aby doprowadzić do sytuacji, w której taka osoba nie wygra w pierwszej turze. W drugiej zaś podstawiony kandydat przekazuje oficjalnie swoje poparcie urzędującemu wójtowi i wszystko dobrze się dla niego kończy.
Istnieją dwie kategorie podstawionych kandydatów. Pierwsza to ludzie całkowicie nieświadomi tego, w jakiej grze biorą udział. Czasem dowiedzą się tego dopiero po wyborach, gdy nie zasłużą nawet na zwykłe „dziękuję”. Ludzi ci kandydują, bo mają jakąś ideę, poglądy, chcą coś zrobić. Wydaje im się, że jak przyszło do nich dwóch radnych i proszą ich, aby startowali, twierdząc jednocześnie, że wszystkie formalności załatwią za niego, to zostali gdzieś zauważeni, docenieni itd. Nie rozumieją, że formalności załatwi sztab tego, z którym rzekomo mają konkurować, a owi radni to od 20 lat dobrzy przyjaciele włodarza.
Drudzy kandydaci biorący udział w grze wiedzą doskonale o co chodzi i świadomie wchodzą w układ. Zazwyczaj mają coś obiecane, jakieś stanowisko sekretarza czy dyrektora jakiejś placówki, które zwolni się, gdyż osoba, która je obecnie zajmuje wkrótce odchodzi na emeryturę. Wiedzy tej nie posiada kandydat zagrażający wójtowi, bo niby skąd miałby ją mieć, ale sam wójt, który może tę sytuację wykorzystać. I oto nagle jakaś pani Iwonka z niewielkiej miejscowości stanie się kandydatem na wójta, bo jest w radzie rodziców, czy działa w jakimś stowarzyszeniu i radzie parafialnej, może nawet zbierała pieniądze na chore dziecko. Jakaś pani Krysia również zdecyduje się na start i pan Mariusz, którego mama nosiła (zupełnie przypadkiem) to samo nazwisko co dziadek pana burmistrza. Zadaniem takiego kandydata jest rozbicie czegoś, co dobre i nowe, po to, aby utrzymać stary układ, w którym później zostanie się wynagrodzonym.
Najzabawniejsze jest jednak to, że często te obietnice starego wygi również nie zostaną spełnione. I ktoś taki w przyszłych wyborach staje się zaciętym wrogiem systemu, którego wcześniej bronił. Ale podobnie jak w przypadku intencji startu, taki kandydat również w tym przypadku nie kieruje się dobrymi pobudkami, ale jedynie chęcią zemsty za urażoną dumę.
Wkrótce przekonamy się, ilu takich dziwnych kandydatów objawi się przy okazji wyborów samorządowych. Chodzą plotki, że część z nich już się zadeklarowała - dla dobra społeczeństwa oczywiście.
Fryderyk Kamczyk
Eee. Nie wydaje mi się Panie Frydertyku. Na wystawianie niby kandydatów chyba jednak u nas nie ma takiej strategii. Chyba Pan lubi Ranczo. W serialu owszem, takie manewry były. W realu... hm jest Pan w stanie wskazać taki przykład falszywego kandydata?
Ciekawe czy Adam Gawęda będzie kandydował w Lubomi albo Pszowie, byłby pierwszym wójtem, który steruje swoją miejscowością zza krat.