Sędzia siatkarski Wojciech Maroszek po powrocie z IO w Paryżu. "Mam tremę przed każdym meczem"
Wojciech Maroszek jest pewnie doskonale znany tym, którzy interesują się żorskim samorządem - od czterech kadencji zasiada on w składzie tamtejszej Rady Miasta. Nie wszyscy jednak wiedzą, że jest on także jednym z czołowych sędziów siatkarskich w Polsce i na świecie. Niedawno mogliśmy oceniać jego decyzje podczas Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, gdzie był w składzie sędziowskim m.in. meczu finałowego turnieju kobiet. Po powrocie z Francji znalazł chwilę, żeby opowiedzieć o swoim drugim już w karierze występie na igrzyskach.
Jaki cel postawił pan sobie przed Igrzyskami Olimpijskimi w Paryżu? Sportowcy, wiadomo, jadą po medale, po sławę, splendor, a po co jadą sędziowie?
Nigdy nie sobie stawiam celów typu: koniecznie chcę gwizdać finał, nie o to chodzi. Olbrzymią frajdą jest uczestniczyć w międzynarodowej siatkówce na najwyższym poziomie, uczestniczyć w tych widowiskach, obserwować ich organizację, ba, współtworzyć te widowiska. Mamy wpływ na to, jak mecze przebiegają, jaka jest atmosfera, możemy obserwować bardzo dobrych zawodników, więc to jest kolosalna przyjemność. Atmosfera na paryskich trybunach była nieprawdopodobna, w naszym przypadku mieliśmy 10000 miejsc na hali i proszę sobie wyobrazić, że my nigdy nie zeszliśmy poniżej 9000, nieważne kto grał. Nawet najsłabszy potencjalnie mecz wypełniał niemal całe trybuny, a kibice świetnie się bawili.
A jaka atmosfera panowała poza halą? Miał pan podobne obiekcje odnośnie warunków zakwaterowania co wielu sportowców?
Oficjele z jednej strony żałują, że nie mieszkają w wiosce olimpijskiej - może nie czują tej atmosfery, nie widują gwiazd sportu na co dzień. Ale z drugiej strony, mieszkaliśmy bardzo blisko obiektów, w związku z czym ja miałem 10 minut spacerkiem na boisko, więc nie musiałem korzystać z żadnego środka transportu, żeby się tam dostać.
Jak pan zapamięta Paryż jako gospodarza Igrzysk?
Wszyscy otrzymaliśmy przedpłacone bilety na komunikację miejską, która w Paryżu jest rzeczywiście bardzo sprawna. Słyszałem, że trochę inaczej to wygląda na co dzień. Po pierwsze, wielu paryżan wyjechało z miasta na czas Olimpiady, żeby w tym czasie nie stać w korkach. Policja również przedsięwzięła pewne kroki, żeby na ulicach było mniej osób bezdomnych czy zagrażających porządkowi publicznemu, więc Paryż rzeczywiście w czasie Igrzysk sprawiał wrażenie bardzo przyjaznego miasta.
3 lata temu był pan na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Pokusi się pan o porównanie tych dwóch imprez?
To były kompletnie dwie różne imprezy, absolutnie. Przede wszystkim ze względu na ówczesne obostrzenia sanitarne w Japonii. To zmienia naprawdę wszystko w takiej imprezie, bo jest inna liczba wolontariuszy, inny sposób organizacji, i oczywiście zupełnie inna atmosfera. Co Paryż moim zdaniem wyróżnia to to, że choć mogę się mylić, ale Francuzi chyba nie wybudowali żadnego nowego obiektu olimpijskiego, podczas gdy w Japonii, podobnie jak przy okazji innych Igrzysk Olimpijskich, budowano specjalnie nowe obiekty. To na pewno wyróżnia Paryż, wykorzystano tam zarówno nowoczesne obiekty targowe, jak i konstrukcje zabytkowe. To jest fantastyczna rzecz, która się paryżanom bardzo udała.
Mecze olimpijskie są wyjątkowo trudne w sędziowaniu?
Ja mam tremę przed każdym meczem, nawet w klasie juniorów młodszych. Natomiast myślę, że człowiek adaptuje się do pewnych warunków. Na mnie rzeczywiście już ta kilkutysięczna publika nie robi wrażenia, podobnie jak transmisja telewizyjna na cały świat. Natomiast, oczywiście, poziom koncentracji jest duży. W Paryżu na przykład wiedzieliśmy, że turniej męski będzie bardzo wyrównany, i rzeczywiście taki był. Wiele meczów rozgrywane było "na styku", i wymagały od nas dużej koncentracji. Ale z drugiej strony, ogromnie satysfakcjonujące jest być blisko w tych wyjątkowych momentach.
Był pan jedynym sędzią z Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu?
Jeśli chodzi o siatkówkę halową, to tak. W siatkówce plażowej trzecie igrzyska z rzędu sędziowała Agnieszka Myszkowska, w Paryżu była pierwszym sędzią kobiecego finału. W siatkówce plażowej mieliśmy również naszego sędziego challenge, Roberta Bronisza.
Trzech reprezentantów z jednego kraju na Igrzyskach Olimpijskich to godna reprezentacja?
To jest dobry wynik. Na pewno byliśmy tu wyjątkowo potraktowani, bo w podobnej liczbie byli jeszcze obecni jedynie Włosi. Natomiast generalnie, z innych federacji, przeważnie pojawiał się tylko jeden sędzia.
Ma pan już w planach następne Igrzyska Olimpijskie?
Faktem jest, że mój szef, szef wszystkich sędziów na świecie, po turnieju powiedział, że będzie chciał, żebym funkcjonował również w całym kolejnym cyklu olimpijskim, więc teoretycznie mam to w planach.
Co może wpłynąć na te plany?
Mamy teraz nieco trudniejszą sytuację, bowiem odbyły się już wybory w Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej, i niestety, nie mamy polskiego przedstawiciela w zarządzie. Nie wiemy też, czy będziemy mieć przedstawiciela w komisji sędziowskiej. Akurat dla następnego pokolenia sędziów, tych, którzy przyjdą po mnie, najbliższe lata będą kluczowe. Chodzi o to, żeby kolejne osoby mogły zostać sędziami międzynarodowymi. Nie wiemy, jak to będzie dokładnie wyglądało. A Igrzyska Olimpijskie - to jest zaproszenie dla konkretnej osoby. Dla mnie będzie ważne, żeby utrzymać swoją formę sędziowską i dobre relacje z zespołami. Wiem, że generalnie zespoły mnie lubią i akceptują, a to jest kluczowe.
Muszę jeszcze dopytać o wspomnianą formę sędziowską - chodzi o kondycję fizyczną?
Forma sędziowska to z jednej strony dostosowywanie się do ciągłych zmian: tu musimy coś mówić przez mikrofon do całej publiczności, tu dochodzi jakiś nowy ekran, na którym coś musimy zauważyć, zmieniają się regulaminy, challenge i tak dalej. Żeby być jednym z liderów, trzeba nie tylko dobrze sędziować, ale też rozwijać swoje zdolności komunikacyjne, tzw. kompetencje miękkie, żeby utrzymać akceptację i zaufanie ze strony zespołów. A z drugiej strony, jeśli chodzi o kondycję fizyczną, to wypadałoby wyglądać przyzwoicie, więc pewnie parę kilogramów przydałoby się zrzucić, ale jestem już na dobrej drodze.