Wierny sportowi i społeczności - wspomnienie Gerarda Mrowca
- Zawsze zostanie w mojej pamięci jako człowiek cichy, skromny, nie wywyższający się, stojący raczej z boku niż w centrum – i to właśnie podkreślało jego wielkość - pisze Andrzej Białas o Gerardzie Mrowcu.
Choć nowy rok rozpoczął się pełną parą, to mimo tego wspominamy wydarzenia z tamtego roku, zwłaszcza gdy utraciliśmy kogoś bliskiego. Taką osobą był niewątpliwie mieszkaniec Samborowic Gerard Mrowiec, który zmarł 11 października 2024 roku. Jak napisano w nekrologu, „zmarł nasz kochany mąż, ojciec i dziadek”, jednak z pewnością zasłużył także na dopisanie – „zasłużony dla Samborowic!”. Gerard nie tylko aktywnie uczestniczył w życiu LZS-u , ale także w życiu chrześcijańskiej społeczności Samborowic. Po pożarze kościoła niemal codziennie po pracy, podobnie jak wielu innych mieszkańców, przychodził pomagać społecznie w odbudowie świątyni. Brał czynny udział w wielu wydarzeniach kulturalnych i obrzędowych wioski. Miałem zaszczyt spędzić z nim wiele niezapomnianych chwil i do dziś wspomnienia o nim są tak żywe, że postanowiłem napisać kilka słów.
Gerard był nie tylko wspaniałym filarem rodziny, ale i sportowcem z zamiłowania. Jego zdrowy tryb życia jako abstynenta był godnym naśladowania. To właśnie on pierwszy namówił mnie, abym wstąpił do LZS w Samborowicach. Sam był tam już nierozłącznym, napędzającym klub motorem – i to pełną parą. W tamtym czasie był stałym bramkarzem w składzie pierwszej drużyny, następnie trenerem i zarazem kierownikiem drużyny. Jego zwinność, spryt i zawziętość dawały się we znaki niejednemu napastnikowi.
W latach 70. założył pierwszą drużynę juniorów, którą pieczołowicie prowadził (oprócz drużyny seniorów) – nie tylko dbając o naszą kondycję, ale również udzielając cennych wskazówek dotyczących gry w piłkę nożną. Miałem zaszczyt być w składzie tej pierwszej drużyny. Jak widać na zdjęciach, mieliśmy jedynie stare, wypłowiałe koszulki, które właściwie nadawały się do wyrzucenia. Nie mieliśmy żadnych spodenek ani getrów. Niektórzy zakładali własne spodenki, nawet kąpielowe, a za getry służyły nam skarpety. Ci, którzy mieli trampko-korki (bo w takich tylko wolno było juniorom grać), byli już uważani za lepszych. Reszta grała w zwykłych trampkach. Mimo tych braków byliśmy ogromnie dumni, że mogliśmy reprezentować naszą małą ojczyznę – Samborowice.
Pewnego dnia, gdy zabrakło pełnego składu w drużynie seniorów, w wieku 16 lat po raz pierwszy znalazłem się w tym zespole. "Andrzej, wytrzymaj, aby tylko pierwszą połowę" – usłyszałem od niego. Z pierwszej połowy zrobił się cały mecz, a z eksperymentu stałe miejsce w pierwszym składzie. W 1979 roku drużyna z Samborowic była wręcz rewelacyjna nie tylko w swojej grupie, ale także w Pucharze Polski. Jako drużyna z klasy „C” w finale podokręgu pokonała zespół z Markowic, będący postrachem klasy „A”. Była to niewątpliwie zasługa ukrytych talentów piłkarskich Samborowiczan, ale przede wszystkim metod treningowych Gerarda Mrowca. Nie wspominam już o meczu na szczeblu okręgowym z czołową drużyną ligi międzywojewódzkiej AKS Niwka Sosnowiec i choć do przerwy wynik był remisowy 4:4 to nie było najmniejszych szans na zwycięstwo i mecz zakończył się wynikiem 4:8 dla gości.
Do dziś pamiętam jego słowa: „Jeśli chcemy więcej osiągnąć, musimy więcej dać z siebie”. Już w styczniu rozpoczynaliśmy biegi terenowe. Po spotkaniu na boisku sportowym biegliśmy aż do granicy przy Pietraszynie. Najtrudniej było dotrzeć do kapliczki świętej Anny, bo droga wiodła cały czas pod górę. Tam musieliśmy złapać oddech, a Gerard miał w zanadrzu kilka ćwiczeń ogólnorozwojowych. Sam jechał obok nas na rowerze. W marcu treningi odbywały się już na boisku. Po ogólnej rozgrzewce i intensywnych sprintach na 16 metrów graliśmy w piłkę, choć Gerard organizował także różne gry piłkarskie, takie jak gra 4 na 4 na małe bramki, gra z dwoma kontaktami piłki czy gra na cztery wąskie bramki. Jako trener, mimo braku formalnego wykształcenia sportowego, miał niesamowity instynkt, doskonałe rozeznanie podczas meczu i wyjątkowe podejście do zawodników. To sprawiało, że z chęcią uczestniczyliśmy w jego treningach. Dzięki jego pracy nie tylko poprawiliśmy umiejętności piłkarskie, ale zdobyliśmy wręcz żelazną kondycję. To właśnie ona była naszym atutem – w drugiej połowie meczu, gdy rywale opadali z sił, my zdobywaliśmy kolejne zwycięstwa. Przemarszem awansowaliśmy z klasy „C” do „B”, a następnie do klasy „A”. Kowalem tego sukcesu był bez wątpienia Gerard Mrowiec, którego zaangażowanie i umiejętności trenerskie przyczyniły się do rozkwitu drużyny. Jego determinacja i intuicja sprawiły, że zespół osiągnął wyniki, które na długo zapisały się w historii Samborowic.
W tym samym roku, podczas uroczystości 90-lecia LZS-u w 1999 roku, wiceprezes komisji odznaczeń OZPN w Katowicach wręczył zasłużonym działaczom złote odznaki, także Gerardowi Mrowcowi. 28 lutego 2000 roku nastąpiła przemiana nazwy z Ludowego Zespołu Sportowego na Ludowy Klub Sportowy. Konkurencja w „A” klasie była wielka i utrzymanie się w niej było nie lada wyzwaniem. Wraz z objęciem funkcji nowego trenera Piotra Gawlika, nowym kierownikiem drużyny wybrano Stanisława Kiciaka i od tego momentu Gerard Mrowiec zostaje stałym członkiem zarządu.
Ostatni raz miałem zaszczyt zagrać w barwach Samborowic na 100-lecie obchodów w meczu oldbojów w 2009 roku pod okiem z boku stojącego mojego pierwszego, a jakże cennego trenera Gerarda Mrowca.
Zawsze zostanie w mojej pamięci jako człowiek cichy, skromny, nie wywyższający się, stojący raczej z boku niż w centrum – i to właśnie podkreślało jego wielkość. Był człowiekiem, który swoją obecnością wnosił spokój i równowagę, a jego działania mówiły więcej niż słowa. Jego skromność nie wynikała z braku ambicji, lecz z głębokiego szacunku do innych i poczucia wspólnoty. To właśnie takie cechy sprawiały, że był nie tylko Trenerem, ale przede wszystkim autorytetem, którego przykład inspirował wszystkich wokół.
Na zawsze pozostanie w moim piłkarskim sercu jako przykład człowieka godnego naśladowania, który był wierny nie tylko sportowi, ale i całej społeczności Samborowic.
Cześć jego pamięci!
Andrzej Białas