Przedeptać Jurę
Wakacje to najlepszy czas na oderwanie się od codzienności, dobrym sposobem na to jest obóz wędrowny. W tym roku miałam okazję dosłownie przejść Szlak Orlich Gniazd w świetnym towarzystwie, zachwycić się pięknymi ruinami starych zamków, przeżyć burzę w lesie, maszerować w towarzystwie pszczół.
Do Maczugi Herkulesa przez rzekę
Dzisiejsza trasa nie jest długa. Naszym celem jest Maczuga Herkulesa, Pieskowa Skała, a na końcu miejscowość Klucze, gdzie wszyscy spędzą kolejną noc. Moja szefowa wybiera czarny szlak. Jestem w grupie Szarych, składa się ona z 12 osób, większość to gimnazjaliści lub licealiści, niektórych w ogóle nie znam. Idziemy dwójkami, trójkami, jest okazja, by się lepiej poznać. Przed wejściem do lasu spryskuję się jakimiś środkami przeciw komarom i kleszczom i zakładam chustkę. W głowie mam jeszcze wszystkie uwagi rodziców, jakie niebezpieczeństwa czyhają w takich miejscach. Panuje tu przyjemny chłód, a wiatr lekko dmucha w twarz. Dochodząc do skraju lasu, widzę główną drogę, wapienne skały symbolizujące Jurę Krakowsko-Częstochowską. Jedyną przeszkodą, którą trzeba pokonać jest rzeka. Wszyscy szukają sposobów, by przejść na drugą stronę. Niektórzy wchodzą na gałęzie i naginają je na drugi brzeg, inni ześlizgują się po zboczu i przechodzą wodę. Po chwili chłopcy wołają, że tam przy mniej stromym zboczu jest płytsza rzeka i z kamieni można zrobić przejście. Przechodzimy „kamienną dróżką”, niestety, tylko niektórzy suchą stopą i po chwili zza zakrętu wyłania się Maczuga Herkulesa. Robimy sobie przy niej pamiątkowe zdjęcie i idziemy dalej do Pieskowej Skały.
Obiad „na wkręta”
Nasi szefowie wpadają na pomysł, by w tym dniu uczestnicy sami przyrządzili wszystkie posiłki. Udaje się zorganizować „lokal” – uprzejma pani we wsi zgadza się na ten niecodzienny pomysł. Podążamy do prywatnego domu i na podwórku, przy letnim stoliku, zasiada większa część gromady. Trzy ochotniczki w kuchni przyrządzają śniadanie – jajecznicę z… 66 jaj! Znajomość matematyki okazuje się niezbędna do wykonania tego posiłku, dlatego że 66 jaj trzeba podzielić na dwie tury i rozdać 22 uczestnikom śniadania. Dziewczyny mnożą i dzielą tak, że wystarcza dla wszystkich. Po śniadaniu szefowa jednej z grup wręcza uprzejmej gospodyni pięknie wypisaną kartkę, jako wyraz naszej wdzięczności za gościnność. I marsz odbywa się dalej. Przychodzi pora obiadu. Jest on również zaplanowany w prywatnym „lokalu”, tylko trzeba go jeszcze znaleźć. Trochę to trwa, ale ostatecznie zaprasza nas kolejna gościnna gospodyni. Z szerokiego obiadowego menu wybór pada na włoską kuchnię czyli spaghetti. Wszyscy lubią! Gospodyni rozpala piec i gotuje, rozmawiając o trudnych warunkach życia na wsi. Znów trzeba dzielić, mnożyć, by każdy piechur był nakarmiony. Cała grupa serdecznie żegna przyjazny dom. Na zbiórkę przybywamy „grubo” spóźnieni. Trudno – dla swojskiej kuchni warto!
Murawy kserotermiczne, czyli co zjada owca
Wszystko staje się jasne i oczywiste w dniu, kiedy mam okazję razem z moimi kompanami wziąć udział w prelekcji o murawach kserotermicznych. Odbywa się ona w ośrodku edukacyjnym. Zagadkowy tytuł szybko zostaje wyjaśniony – choć murawa kojarzy się głównie z mundialem, to mowa będzie o trawach. Na ekranie pojawia się główny zainteresowany, mianowicie owca. Murawy rozwijają się na nasłonecznionych zboczach, na suchym podłożu wapiennym, więc znajdują się wzdłuż szlaku Orlich Gniazd. Aby murawy te nie przekształciły się w lasy, potrzebne są owce, które pasą się oraz przenoszą pyłki na swojej wełnie, przyczyniając się do rozwijania się traw. Okazuje się, że utrzymanie muraw w Polsce oraz w Europie to niezwykle ważna kwestia dla obrońców przyrody. Mimo że wykład dotyczył bardzo wąskiej specjalizacji, udaje mi się zapamiętać myśl przewodnią, gdyż prelekcja ma wielką i wymierną korzyść w postaci ciepłego posiłku. Każdy uczestnik wykładu dostaje obiad. Ta perspektywa wystarcza, aby większość słuchaczy zainteresowała się tym, co zjada na zboczu owca.
Konfrontacja z pszczołami
W tym dniu jest do przejścia 25 km. W trakcie drogi w szczerym polu, ktoś z grupy zauważa tabliczkę ostrzegawczą: „Uwaga! Grozi użądleniem!”. Można się domyślić, że za niedługo natkniemy się na ule. Stoją bardzo blisko ścieżki. Moja grupa jest kolejną, która przechodzi tamtędy i pszczoły wydają się rozdrażnione obecnością tylu osób. W trakcie marszu nikt się nie odzywa, aby nie zwrócić na siebie ich uwagi. Napięcie rośnie, bo dokoła słychać tylko szum rozszalałego roju. Kiedy mijamy to miejsce, każdy oddycha z ulgą. Wieczorem na spotkaniu podsumowującym cały dzień dowiaduję się, że wszystkie grupy miały podobną przygodę.
Nie tylko chodzenie
W ósmym dniu wędrówki cała ekipa dochodzi do celu, a ja podsumowuję całą wyprawę. Poznałam sztukę dokładnego rozkładania i składania namiotów, jedzenia wszystkiego, co nam dadzą, brania prysznica w 3 minuty i doceniania drobnych rzeczy. Uczyłam się trudnej umiejętności współpracy w grupie oraz podporządkowania się decyzjom podejmowanym przez inne osoby. Ponadto musiałam ćwiczyć wytrwałość i przełamywać swoje słabości, zarówno fizyczne – bolące nogi, zmęczenie, niewyspanie, jak i psychiczne – nie wypadało przecież marudzić i narzekać. Nabyte umiejętności na pewno niejednokrotnie wykorzystam w przyszłości. Jura to piękny teren ruin, więc miałam okazję „przedeptać” stare zamki i zobaczyć je z różnych stron: Ogrodzieniec, Mirów, Bobolice, Olsztyn. Przeżycia towarzyszące temu dreptaniu, będą mi długo towarzyszyć.
Natalia Obłąg