W 7 dni dookoła Polski
3200 kilometrów drogi, 30 fascynujących miejsc i zaledwie 1500 zł wydatków na trzy osoby to tylko kilka liczb podsumowujących tydzień spędzony na odkrywaniu Polski.
Materiał wideo:
Legendarny Woodstock, aleja gwiazd w Międzyzdrojach, zimny Mamrot w sklepie u Więcławskiej i zielone wzgórza nad Soliną to tylko ułamek wakacyjnej przygody, spędzanej w męskim gronie. Przygody, którą na pewno powtórzymy w przyszłym roku, bo teraz już wiem, że własnego kraju tak naprawdę jeszcze nie odkryłem.
Noce z gwiazdami
Wyruszamy fiatem doblo w trójkę: ja, mój ojciec i brat. Jako punkt startowy wybieramy Lubań na Dolnym Śląsku, gdzie mieszka większość mojej rodziny. Pierwszego dnia popołudniu wyruszamy do Kostrzyna nad Odrą, gdzie odbywa się Przystanek Woodstock. Na coroczną imprezę przyjeżdża kilkaset tysięcy ludzi. Tym razem wśród nich jesteśmy i my. Pierwszego dnia imprezy wśród wielu wykonawców pojawiają się m.in. Kamil Bednarek i legendarna Budka Suflera. Koncerty kończą się po godzinie trzeciej w nocy. Nim docieramy do samochodu na nocleg, robi się już jasno, zatem ruszamy w dalszą podróż w kierunku Świnoujścia.
Zmęczenie daje o sobie znać, więc nim dotrzemy do miasta, położonego na 44 wyspach, robimy postój i krótką godzinną drzemkę w naszym fiacie, który świetnie spisuje się jako środek lokomocji, a także miejsce noclegowe. Do Świnoujścia docieramy przed południem. Jest czas na spacer po deptaku i odwiedzenie rozmaitych restauracji i kawiarni. Ze Świnoujścia jedziemy do naszych zachodnich sąsiadów. Docieramy do Peenemünde, miejscowości położonej na wyspie Wolin, oddalonej od granicy o 50 kilometrów. Tam w czasie II wojny światowej znajdował się niemiecki ośrodek badań nad nowym rodzajem broni III Rzeszy m.in. rakietami V1 i V2. Tego samego dnia wracamy jeszcze do Świnoujścia, aby skorzystać z morskich kąpieli. Wieczorem udajemy się do pobliskich Międzyzdrojów, gdzie przy świetle ulicznych latarni spacerujemy po molo i Promenadzie Gwiazd, miejscu wzorowanym na hollywoodzkim Bulwarze oraz Alei Gwiazd w Cannes, gdzie znane osobistości polskiej sceny odcisnęły swoje dłonie w pamiątkowych płytach. Późną nocą przychodzi czas na odpoczynek w jednym z miejsc postojowych zbudowanych przez Nadleśnictwo Międzyzdroje.
Uroki Bałtyku
Nasz dzień z reguły zaczyna się około 5.00 – 6.00 rano. Świt i śpiew ptaków budzi nas ze snu. Wyruszamy w dalszą podróż i zbaczając trochę z głównej nadmorskiej trasy odwiedzamy Pleśną, gdzie co roku na obóz wybiera się młodzież z okolic Raciborza. Na miejscu spotykamy obozowiczów z Kuźni Raciborskiej. Stamtąd ruszamy do Mielna. Oczywiście w drodze towarzyszy nam kawa z jednej ze stacji paliw. Bez tego – biorąc pod uwagę krótki sen – nie byłoby tyle siły i energii do dalszej podróży. W Mielnie korzystamy z porannej kąpieli w naszym – wcale nie zimnym – morzu. Pierwsi plażowicze pojawiają się gdy my wychodzimy z wody i zmierzamy do kolejnego celu.
Po drodze do Ustki, w której mamy plan zostać na kilka godzin, zatrzymujemy się w Dąbkowicach. Jest to osada położona między Mielnem a Darłowem na mierzei między jeziorem Bukowo, a Morzem Bałtyckim. Na czystej plaży, mimo godzin południowych i bardzo dobrej pogody, zastajemy zaledwie kilku wczasowiczów. Zostawiamy ciszę, spokój i piękne widoki i udajemy się do Ustki, w której czeka moc atrakcji. Trwają tam właśnie mistrzostwa Polski w beach soccerze. Poza tym korzystamy z tradycyjnej kąpieli przy wyjątkowo wysokich falach. Jest także czas na przejażdżkę łodzią motorową wyposażoną w dwa 300-konne silniki rozwijające prędkość na wodzie 100 km/godz. i zwiedzenie ślicznego miasta, w którym roi się od turystów. Gdy zbliża się wieczór wyruszamy do kolejnego celu, jakim jest Hel. Nim tam docieramy zastaje nas noc, a my korzystamy z kolejnego czystego miejsca postojowego w jednym z nadleśnictw.
Kierunek: wschód
Tradycyjnie o poranku ruszamy w drogę. Na Helu jesteśmy bardzo wcześnie. Jest jeszcze pusto, więc nim dostępne staną się atrakcje typu fokarium, korzystamy ze spaceru po porcie i kolejnej kąpieli w morzu. Później jest czas na zobaczenie fok, które akurat oczekują na porę karmienia. Jeszcze przed południem udajemy się w kolejne miejsce – do Rewy (nie mylić z Redą i Rewalem). Tam oglądamy miniaturkę cypla helskiego, do którego można się dostać idąc wzdłuż niego lądem jak i wodą, bo jest tam na tyle płytko. Cypel otacza Zatoka Pucka, ale co ciekawe, po jednej stronie woda jest cieplejsza niż ta po drugiej stronie o jakieś pięć stopni. W Rewie zastajemy mnóstwo plażowiczów kapiących się w promieniach słonecznych. Nas jednak czeka nie plażowanie tylko droga do Gdańska, a tam na Westerplatte. Aby nie była to typowa wycieczka rekreacyjna, odwiedzamy historyczne miejsca, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o Polsce. Zmierzając dalej zatrzymujemy się przy pięknym, jeśli nie najpiękniejszym polskim stadionie – PGE Arena. Żegnamy się z morzem i ruszamy w kierunku wschodnim. Tam omijając nieco Mazury, ze względu na objazdy i późną już porę, docieramy pod Łomżę. Nie mamy za dużo czasu na słynny w ostatnim czasie łomżing, jedynie na kilkugodzinny odpoczynek, aby kolejnego dnia dobić do terenów graniczących z Białorusią.
Sklep u Więcławskiej
Poprzez Jedwabne (znane przez masowy mord żydowskich mieszkańców) i Górę Strękową k. Wizny (Obrona Wizny, bitwa z 1939 roku) docieramy do Białegostoku. Następnie trafiamy do Białowieży, a konkretnie przed Białowieżę, gdzie znajduje się Białowieski Park Narodowy. Tam spotykamy m.in. żubry, bo jak to można usłyszeć w reklamie, dobrze wpaść na żubra. Wracając z Białowieży, w Hajnówce widzimy przy drodze aquapark. W związku z tym, że morze daleko, a trochę świeżości też trzeba złapać, zbaczamy tam na godzinę, od razu porównując go z naszym raciborskim. Park wodny w Hajnówce jest nieco mniejszy, ale też starszy – liczy sobie 5 lat. Koło południa, w środku tygodnia tłumów nie ma. Z Hajnówki obieramy cel na miejscowość Jeruzal, ścinając nieco ścianę wschodnią. Jeruzal to jedno z miejsc, w którym nagrywane są sceny do serialu TVP – Ranczo. Zaglądamy do wioski na godzinę po zakończeniu nagrywania kolejnych scen filmowych. Zaopatrujemy się w tradycyjnego serialowego mamrota w sklepie u Więcławskiej, kosztujemy pierogów Solejukowej i jedziemy w kierunku południa zatrzymując się w Kazimierzu Dolnym. Tam akurat trwał Festiwal Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi”. Słuchamy wieczornych koncertów muzyki filmowej i udajemy się na kolejny krótki odpoczynek, aby następnego dnia ruszyć jeszcze bardziej na południowy wschód.
Piosenki, filmy, teledyski
W godzinach porannych docieramy do Sandomierza, również kojarzonego z filmem, bowiem tam nagrywane są sceny do serialu TVP „Ojciec Mateusz”. Artura Żmijewskiego grającego główną rolę nie spotykamy, ale jego ciasteczka w jednym ze sklepów z pamiątkami jak najbardziej. Po krótkim spacerze po sandomierskim rynku udajemy się do Soliny, znanej z piosenki Wojciecha Gąssowskiego – „Zielone wzgórza nad Soliną”. Tam przemierzamy zaporę podziwiając wspomniane w piosence zielone wzgórza.
Kolejnym celem naszej wycieczki jest Rzeszów. Po drodze we wsi Jabłonki trafiamy na pomnik kontrowersyjnej postaci Karola Świerczewskiego. Jadąc dalej widzimy pola pełne jabłek, o których głośno ostatnio przez rosyjskie embargo, a także łąki pokryte trującym barszczem Sosnowskiego, który rozrósł się w niekontrolowany sposób. Niektóre okazy mają powyżej trzech metrów wysokości. W końcu późnym popołudniem zjawiamy się w Rzeszowie, gdzie w tych godzinach finiszuje kolarski Tour De Pologne. Po zakończonej sportowej imprezie na rzeszowskim rynku, na którym rok wcześniej nagrano teledysk do słynnej „Bałkanicy” zespołu Piersi, zastajemy tłumy mieszkańców i turystów. Przed nocą docieramy do Tarnowa, aby odwiedzić naszych znajomych z Raciborszczyzny tymczasowo mieszkających w mieście południowo-wschodniej Polski. To pierwszy i jedyny nocleg w bardziej komfortowych warunkach niż te samochodowe.
Sportowe zakończenie
Nasze poranne przebudzanie tym razem trwa nieco dłużej. Rano zostajemy jeszcze w Tarnowie, aby zwiedzić przepiękne miasto. Robimy to jednak zbyt długo, a biorąc pod uwagę fakt, że ma to być nasz ostatni dzień tournée, musimy nieco przyspieszyć i pojechać autostradą, którą konsekwentnie przez całą podróż omijamy. Narzucamy duże tempo, bo już na godzinę 17.00 mamy wykupione bilety we Wrocławiu na mecz Śląska Wrocław z Borussią Dortmund. Omijamy zatem zwiedzanie południa, które dobrze znamy, bowiem tu znajdujemy się na co dzień. W drodze do Wrocławia robimy trzy przystanki, najpierw na piłkarskim stadionie, a właściwie stadioniku pierwszoligowego klubu znajdującego się w malutkiej wsi Nieciecza, gdzie gra tamtejsza Termalica Bruk–Bet (obecnie lider I ligi), następnie przeprawę promową i zatankowanie kawy na dobry dzień. Przed Wrocławiem zastajemy korki, przez które trochę spóźniamy się na mecz, ale atmosferę towarzyskiego spotkania polskiego i niemieckiego klubu jesteśmy w stanie poczuć. Piłkarskie widowisko jest ostatnim przystankiem naszego tygodniowego tour de Pologne. Wieczorem dobijamy do mety, czyli Lubania. Stamtąd już tylko 300 kilometrów dzieli nas od domu. Wracamy zmęczeni, ale pełni nadziei na to, że w przyszłym roku znów uda nam odkryć jakąś cząstkę naszego kraju.
tekst i zdjęcia Maciej Kozina
Fajnie było. Aż się chce powtórzyć. Ale już nie w 7 dni dookoła Polski a w 7 dni po jednym regionie.
Veni, vidi, vici