Cztery kadry z życia człowieka renesansu
Będąc nastolatkiem co do szczegółu wymarzył sobie swoją przyszłość. Chciał, niczym grany przez Richarda Gere’a główny bohater kultowego filmu „Pretty Women”, załatwiać wielkie interesy w najdalszych zakątkach świata, sypiać w drogich hotelach i jeździć szybkimi samochodami. Po latach, co prawda przekonał się, że filmy nie odzwierciedlają rzeczywistości, jednak sen o życiu w szczęściu po części spełnił.
Pokierował swoim losem tak, że jego biografia bez wątpienia mogłaby zainspirować niejednego reżysera do stworzenia kinowego hitu o nim – Jakubie Michalaku. Jest prawdziwym człowiekiem renesansu. Para się zajęciami tak skrajnymi, że czasem, jak sam przyznaje, dziwi się sam sobie, że jest w stanie to wszystko pogodzić…
Kadr pierwszy: Drużyna jak monolit
Wielu raciborzan do dziś kojarzy Jakuba Michalaka głównie z siatkarskiego parkietu. Nieco starsi pamiętają jeszcze jego ojca, który przez lata był silnym ogniwem seniorskiej drużyny KS Rafako.
– Urodziłem się w Kietrzu, ale nie mieszkaliśmy tam długo. Do Raciborza przenieśliśmy się pod koniec lat 70. właśnie dzięki tacie, który podpisał profesjonalny kontrakt z klubem Rafako – informuje Michalak i od razu wspomina moment, w którym połknął sportowego bakcyla. – Zawsze śmiałem się, że dzieciństwo spędziłem na hali Rafako. W latach 80. ojciec został trenerem ekipy juniorów. Czując wspaniałą atmosferę między chłopakami i widząc radość, jaką daje sport, chciałem w przyszłości zostać siatkarzem.
Przyszedł w końcu czas, aby wyjść z roli obserwatora siatkarskich zmagań i stać się ich częścią. Uczęszczając jeszcze do podstawówki, postawił pierwszy krok na ścieżce sportowej kariery, i nie zszedł z niej przez wiele kolejnych lat. Współpracował ze świetnymi szkoleniowcami: Wojciechem Kawalcem czy Witoldem Galińskim, jednak największy wpływ wywarł na nim Dariusz Daszkiewicz.
– Przejął nasz zespół, gdy mieliśmy 15 – 16 lat. To była winda w górę, bowiem trenera Daszkiewicza cechowała ogromna ambicja, wiara w sukces zespołu i niespotykana wówczas u żadnego innego szkoleniowca na tym poziomie rozgrywek pasja – ocenia Michalak, który z byłym trenerem przyjaźni się do dzisiaj.
Wracając pamięcią, przyznaje, że Daszkiewicz był tytanem pracy i tego samego wymagał od zawodników. – Ileż my wtedy trenowaliśmy! Gdy spotykamy się teraz, Darek nie ukrywa, że tylu i tak ciężkich jednostek treningowych dziś nie zrobiłby żadnej drużynie. Śmieje się czasem, że trenowaliśmy dwa razy więcej niż siatkarze obecnej PlusLigi – mówi z lekkim sentymentem raciborzanin. – Na obozach zazwyczaj ostatnim elementem dnia były tzw. sesje małych gierek, które w naszym przypadku trwały od godziny 20.00 do 1.00 w nocy, a już o 7.00 rano goniono nas na rozruch – opowiada Michalak, przyznając, że dzięki tylu godzinom wspólnej pracy każdy z członków zespołu rozumiał się bez słów.
To była jedna z najprzyjemniej dla oka grających drużyn młodzieżowych tamtych lat. W 1997 roku zostali finalistami mistrzostw Polski juniorów młodszych. Na arenie krajowej nie zdobyli wszystkiego, co by chcieli, jednak w województwie gromili nawet zespoły silniejsze „na papierze”. – Byliśmy monolitem. Grupą przyjaciół, których „wychowano” razem na parkiecie – przyznaje pan Jakub.
Na bazie drużyny juniorskiej powstała ekipa seniorów, która po 20 latach tułania się po trzeciej lidze, wywalczyła awans do wyższej klasy rozgrywek. Z meczów drugiej ligi najbardziej utkwił mu w pamięci ten przeciwko zespołowi Mariusza Wlazłego. – Już wtedy był najlepszym zawodnikiem na boisku. Miał taką moc wyskoku, że atakował praktycznie bez bloku – widziało się tylko ręce naszych blokujących i przedramię Mariusza nad ich palcami – mówi z podziwem raciborzanin. Występując jeszcze z juniorami, miał okazję poznać kolejnego z przyszłych reprezentantów Polski – Łukasza Żygadło. – To ciekawa historia, ponieważ przeciwko niemu zagrałem jeden z lepszych meczów. Dostawałem wiele piłek i ani razu mnie nie zablokował. Dwoił się i troił. Bezskutecznie – przywołuje miłe wspomnienia Michalak, który był kapitanem zarówno juniorskiego jak i seniorskiego zespołu.
Mimo obiecującego początku, pan Jakub nie zdecydował się kontynuować przygody z siatkówką. Jego drogi z KS Rafako rozeszły się, gdy wyjechał na studia do Opola, gdzie jeszcze przez nieco ponad rok doskonalił swoje umiejętności w pierwszej lidze.
Kadr drugi: Noc na dworcu
Uznał, po konsultacji z ojcem, że skoro mięśnie starzeją się szybciej niż mózg, warto zainwestować w naukę. W Raciborzu uczęszczał do popularnego „ekonomika”. – Zawsze pociągał mnie handel i szeroko pojęte stosunki międzynarodowe – tłumaczy wybór szkoły. – Po szkole średniej chciałem dostać się na Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu. Zabrakło kilku punktów. Trafiłem więc na Politechnikę Opolską na wydział zarządzania i inżynierii produkcji – informuje i dodaje, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo opolska uczelnia otworzyła przed nim wiele drzwi. – Na politechnice uczono praktycznych i przydatnych w przyszłości rzeczy, w Akademii we Wrocławiu kształcono, jak ja to nazywam, „humanistów” ekonomii – ocenia.
Jakiś instynkt pchał go w kierunku wielkiego świata. Już w okresie studiów, w każde wakacje pracował za granicą; siedem miesięcy na przykład spędził w USA. Nic więc dziwnego, że gdy usłyszał o możliwości wyjazdu na stypendium do Włoch, nie zawahał się ani chwili. W Rzymie spędził prawie rok, choć dziś przyznaje, że ten czas mógłby trwać wiecznie.
W słonecznej Italii nie zakochał się bynajmniej od pierwszego wejrzenia. – Początki były bardzo, ale to bardzo trudne. Uczelnia, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nie załatwiła nam noclegu. Już pierwszego dnia musieliśmy z kolegą wędrować po nieznanym nam mieście, w poszukiwaniu dachu nad głową. W końcu postanowiliśmy zabawić się w bezdomnych i pierwszą noc we Włoszech przespaliśmy… na dworcu – śmieje się Michalak, i dodaje, że Rzym w jego oczach zyskał przy bliższym poznaniu. – Często tam wracam. Znam niemal każdy zakamarek, wiem, jak się poruszać i funkcjonować. Wychodzę z założenia, że każdy kto choć kilka miesięcy spędził w danym miejscu, zostawia tam cząstkę siebie.
– Czy miałem kompleks Polaka? Raczej nie. Chociaż od razu dostrzegłem wielką różnicę między mentalnością obu narodów. Choćby podejście Włochów do studiowania, o wiele praktyczniejsze niż w Polsce. Tam na ćwiczeniach rozwiązuje się konkretne problemy, jest dyskusja, interakcja między wykładowcami a studentami. Poza tym, nauka jest droga, dzięki czemu każdy podchodzi do niej poważnie. Nie spotkałem studenta, który by się nie chciał uczyć i studiował tylko po to, aby otrzymać dyplom.
Kadr trzeci: Świat biznesu
Po zakończeniu stypendium wrócił do Raciborza. Rozpoczął pracę w Urzędzie Miasta, gdzie zajmował się promocją i sprawami zagranicznymi. Nie zabawił tam długo, bowiem po roku zgłosił się do niego szef Omanu, który potrzebował kogoś ambitnego do koordynowania eksportu w jego firmie. Dla Michalaka to była praca marzeń. Zdarzały się miesiące, że jednego dnia przebywał w Chinach, drugiego w Rosji, kolejnego w którymś z pozostałych państw europejskich.
Nie trwało to jednak wiecznie. Poczuł, że potrzebne są mu zmiany. Odszedł z Omanu i rozpoczął współpracę z jedną z włoskich firm, aby po jakimś czasie założyć własną agencję handlową dla spółek zagranicznych, którą prowadzi do teraz.
Dwa lata temu wpadł na pomysł, że można połączyć pasję do siatkówki z biznesem. Tak powstała agencja VolleyPRO Management, której głównym celem jest profesjonalne prowadzenie karier zawodników. – Niejednokrotnie nasza rola sprowadza się do wyławiania młodych talentów. Ostatnio np. rozpoczęliśmy współpracę ze świetnie grającym 19-latkiem, i mam nadzieję, że poprowadzimy go tak, że w przeciągu najbliższych trzech lat trafi do PlusLigi.
Michalak był również inicjatorem Międzynarodowego Turnieju Siatkówki o Puchar Prezydenta Miasta Racibórz, w którym wystartowała między innymi drużyna mistrza Austrii. – Takimi imprezami chcemy zachęcić raciborzan, szczególnie młodzież, do gry w siatkówkę oraz pokazać, że w Raciborzu możemy oglądać sport z prawdziwego zdarzenia – tłumaczy biznesmen i zapewnia, że wrześniowe zawody były pierwszymi z cyklu planowanych turniejów.
Kadr czwarty: Wszędzie dobrze, ale…
– Jestem człowiekiem mocno zadaniowym. Uważam, że aby dostać nagrodę, trzeba swoje przepracować – te słowa mówią wiele o osobowości Jakuba Michalaka. Nie potrafi ustać w miejscu, wychodząc poza strefę swojego komfortu czuje się najlepiej. Poza pracą, siatkówką i polityką (jest jednym z założycieli NAMu) pasjonuje go muzyka. Gra na gitarze w dwóch zespołach: Funk4Fun (od 10 lat) oraz w Przecinku (od 14), z którym organizuje koncert „Uwielbienia” w Opolu.
– Ale przede wszystkim jestem głową rodziny – pokazuje zdjęcia dzieci i żony wiszące na ścianie. – Mam czwórkę pociech: Tosię, Józka, Tereskę i Franka. – Poza tym jestem facetem, który spełnia swoje marzenia, tak jak dwa tygodnie temu, gdy przebiegłem maraton – wyznaje. Wiele tych marzeń zostało? – Myślę, że tak. Zresztą co chwilę pojawiają się nowe – kończy Jakub Michalak.
Wojciech Kowalczyk