Antykwariat pod dobrym aniołem [REPORTAŻ]
Przedwojenną kamienicę przy ul. Wileńskiej mijam codziennie w drodze do pracy. Przez szybę samochodu niewiele można jednak dostrzec, zwłaszcza jeśli na dostrzeganie nie jest się nastawionym. Dopiero spacer w zimowy poranek otwiera mi oczy na niewielką suterenę, w której panuje klimat z innej epoki. Wystarczy pokonać trzy schodki w dół by niemal bezwiednie stać się zakładnikiem przeszłości.
Pozłacana biblia zamieniona na leki
Pierwszy dociera zapach. Ten charakterystyczny dla starego papieru. Potem pojawiają się tytuły, które zmuszają moją pamięć do wytężonej pracy, bo przecież je znam, tylko kiedy to było? Od razu wracają wspomnienia z wakacji u dziadków, gdzie klucz do biblioteczki jest zarazem przepustką do wspaniałej przygody. Przechowywane tam książki, dokumenty i gazety są szczególnie atrakcyjne ze względu na swoją „dorosłość”. Sięgam więc po przedwojenne wydania dzieł „Balzaka”, z których niewiele rozumiem, zachwycałam się serią powieści o Ani z Zielonego Wzgórza, albo wertuję prenumerowany przez dziadka „Przekrój”. Pamiętam pożółkłe strony i okładki wielu przeczytanych wtedy lektur.
Pod wpływem wspomnień, na półkach antykwariatu szukam wydań oprawionych w płótno, albo skórę. Oglądam niemiecki dwutomowy Przewodnik codziennego postępowania w zdrowiu i chorobie doktora Kőniga, którego niezaprzeczalnym atrybutem są tablice anatomiczne oraz album z utworami Frantza Schuberta. Piękne ilustracje przyciągają mój wzrok w „Weselu na Górnym Śląsku” Stanisława Ligonia. Wydanie pochodzi z 1934 roku, ale obok znajduję jeszcze starszą „Zagadkę człowieka – wstęp do okkultyzmu”, pochodzący z 1897 roku. – Ezoteryka cieszy się wciąż dużą popularnością, podobnie jak kryminały, książki sensacyjne, historyczne i poradniki – tłumaczy właścicielka antykwariatu. Jej przygoda z książkami też zaczyna się na wakacjach u dziadków. Do Nowych Lipek przyjeżdżają letnicy z Warszawy: pani profesor i pan pułkownik. Przywożą ze sobą mnóstwo książek i podsuwają je do przeczytania małej Ramonie. – To byli moi mentorzy, którzy nie tylko świadomie wybierali lektury, ale i dbali o to, by każda z nich była potem omówiona – wspomina Ramona Zgoda. Bakcyla czytelnictwa połyka w wieku sześciu lat, a jako uczennica piątej klasy zna już większość książek Agaty Christie i Roberta Ludluma. Popularne powieści z czasem uzupełnia lekturami związanymi z historią sztuki, której jest absolwentką.
Gdy w rodzinnym Knurowie otwiera swój pierwszy antykwariat, świat książek zaczyna jej wypełniać coraz więcej czasu. Skrzydła rozwija jednak dopiero przenosząc swoją działalność do Katowic. – To jest miasto, w którym żyje bardzo dużo starej inteligencji, a ta do rodzinnych pamiątek, na przykład w postaci Silesianów z XVII i XVIII wieku, przywiązuje ogromne znaczenie – tłumaczy pani Ramona i przypomina sobie historię pewnej starszej pani, z którą przyjaźń zaczyna się właśnie w antykwariacie. – Po wielu miesiącach naszej znajomości, zdradza mi kiedyś, że ma w domu biblię z 1492 roku. Nie chce mi się w to wierzyć, ale odwiedzam ją w ogromnej starej kamienicy, gdzie z biblioteczki stojącej na lwich łapach wyciąga zawiniętą w prześcieradło książkę. Waży 10 kilogramów i ma pozłacane okucia. Musi się jej pozbyć, bo brakuje jej pieniędzy na leki. Biblia, która długo nie może znaleźć nabywcy, sprzedana zostaje w końcu za 6 tysięcy złotych. Ku mojemu zdziwieniu, nie jest więc tak wartościowa, na jaką wygląda – wspomina właścicielka.
Drogocenne lektury niekoniecznie muszą być stare. Bardzo dobre książki, które dziś osiągają ceny kilkuset złotych za sztukę wydawano w czasach PRL-u. Prym wiedzie w tym względzie ówczesny PIW i Czytelnik. Do dziś poszukiwane są egzemplarze z tzw. serii ceramowskiej, w ramach której publikowane były prace o tematyce historycznej, archeologicznej oraz z dziejów kultury w niskich nakładach i nigdy niewznawiane. Na pniu schodzą też kultowe komiksy tamtych czasów, czyli „Kapitan Żbik”, „Kajko i Kokosz” oraz „Tytus, Romek i Atomek”.
O winylach, które przeżyły kasety i kompakty
W stojącej pod oknem drewnianej biblioteczce, w trzech rzędach kuszą mnie winyle. Przeglądam zawartość, ale żadna płyta nie brzmi znajomo. Okazuje się, że to część kolekcji didżeja z Tworkowa, który sprzedał ją antykwariatowi. Obok jest jednak półka, na której rozpoznaję wielu polskich wykonawców. Odkrywam pierwszą płytę Maanamu wydaną przez Wifon, która w 1980 roku kosztowała 220 złotych i wracam wspomnieniami do organizowanych na sali gimnastycznej licealnych dyskotek, które miały swój niepowtarzalny urok. – Powrót do winylowych płyt obserwuję od czterech lat. Największą popularnością cieszą się zawsze pierwsze wydania. Najwyższe kwoty na rynku kolekcjonerskim osiągają zespoły: Kult, Dżem, Kobranocka i metalowy Kat. Za album „Detox” trzeba zapłacić od 300 do 400 złotych. Muzyka klasyczna jest w odwrocie – tłumaczy pani Ramona i wyciąga analogowe perełki. Jest wśród nich pierwsze wydanie płyty James Bond Dr. No. oraz Marky Mark, któremu na okładce i podczas nagrań towarzyszy mistrz boksu Darek Michalczewski.
Niektóre okładki płyt to prawdziwe dzieła sztuki. Jest wśród nich drugi studyjny album polskiego rapera Liroya z czerwca 1997 roku oraz „Live” Perfectu z rysunkiem Edwarda Lutczyna. – Znawcą winyli jest mój mąż Szymon, który ma w domu pokaźną ich kolekcję. To on przegląda wszystkie nowe płyty, które trafiają do naszego antykwariatu i określa które spośród nich są najbardziej wartościowe – wyjaśnia pani Zgoda. Muzyka to również hobby pracującego w antykwariacie Łukasza Wyrzykowskiego. 22-letni raciborzanin jest fanem hip-hopu, a w pracy często słucha płyt winylowych. – Jestem przedstawicielem młodego pokolenia, które interesuje już zupełnie inna muzyka, ale zdaję sobie sprawę, że i ona czerpie inspiracje z tego, co stworzono przed laty. Mimo skromnych możliwości finansowych udało mi się zgromadzić około 80 płyt kompaktowych. Teraz zbieram winyle i myślę o zakupie gramofonu – tłumaczy pan Łukasz, który zanim został pracownikiem, zaglądał tu jako klient. – Jestem dowodem na to, że młodzi ludzie też czytają książki, choć w moim przypadku nie bez znaczenia jest fakt, że moja mama jest bibliotekarką – dodaje ze śmiechem.
Książka z budki
Dla wielu ludzi sprzedaż starych książek jest nieraz ostatnią szansą na odmianę własnego losu. Ich wartość zależy jednak od wielu czynników. – Nie każda książka wydana przed wojną jest drogocenna. Oprócz roku wydania bierzemy pod uwagę jej nakład, stan zachowania i przede wszystkim to, czy jest przez koneserów poszukiwana – wyjaśnia pani Ramona i podaje przykład biblii z XVIII wieku w języku niemieckim i oprawie skórzanej, której po półrocznym pobycie w komisie nie udało się sprzedać. – Została wyceniona na 1800 złotych, więc nie była to wygórowana cena, ale nikt się nią nie zainteresował – dodaje właścicielka, której ulubioną książką jest „Martin Eden” Jacka Londona. – To nie jest jakieś wyjątkowe wydanie, bo dla mnie bardziej liczy się to co w środku, a nie na zewnątrz, ale muszę przyznać, że doceniam wydawnictwa, na których nie można się sparzyć, bo do wyglądu książki przywiązują zawsze ogromną wagę. Wśród nich jest Czarne i Karakter oraz Arkady, Czytelnik i PIW – mówi pani Ramona, której dom przepełniony jest literaturą. Jej 2-miesięczny synek też ma już swoją półkę, na której czekają na niego książki dla dzieci. Wśród nich znajdą się kiedyś te, które przeczytała i pokochała jego mama: „Dzieci z Bullerbyn”, „Kubuś Puchatek” a także nowości oferowane przez wydawnictwo Dwie siostry, które pani Zgoda bardzo ceni. – Mimo wielu obowiązków przy małym dziecku, staram się być na czasie. Czytam „Nowe Książki”, recenzje z „Gazety Wyborczej” i razem z mężem jeżdżę na targi staroci, które w każdą pierwszą niedzielę miesiąca odbywają się w Wodzisławiu – tłumaczy właścicielka, która wie, że ludzie, trafiają do niej nie tylko po to, by coś sprzedać lub kupić, ale by porozmawiać o muzyce i literaturze. – Marzy nam się większy lokal, w którym oprócz antykwariatu, moglibyśmy prowadzić kawiarnię. Dyskusje przy filiżance kawy lub herbaty i muzyce sączącej się z gramofonu miałyby zapewne niepowtarzalny klimat – mówi pani Ramona, która ma głowę pełną pomysłów. Razem z mężem chce reaktywować w Raciborzu targi staroci, na wzór tych, które odbywają się cyklicznie w Wodzisławiu Śląskim oraz zaproponować raciborzanom budki z książkami. Pomysł, który sprawdza się w Nowym Jorku, Amsterdamie czy Berlinie, powoli zyskuje też zwolenników w Polsce. W stojących najczęściej w parkach lub przy deptakach budkach (nieraz wykorzystywane są do tego nieczynne budki telefoniczne) znajdują się książki, które każdy z nas może sobie wypożyczyć do przeczytania. Może też zbiór uzupełnić o lektury, które przyniesie z domu. – Mamy już projekt trzech drewnianych budek, które pięknie wpiszą się w krajobraz Raciborza. Chcielibyśmy, by stanęły na Rynku, w parku Roth i na Zamku Piastowskim. Mamy nadzieję, że dzięki temu książki zyskają drugie życie, a mieszkańcy ciekawe lektury, które umilą im czas spędzany na odpoczywaniu w parku – podsumowuje pani Ramona. Myśli też o tym, by zapraszać do antykwariatu przedszkolaki. – Takie akcje sprawdzają się w dużych miastach, więc dlaczego nie spróbować tego u nas? Dzieci uwielbiają książki i ich zapał do obcowania z literaturą trzeba właściwie spożytkować – dodaje właścicielka. Jej zapał też trzeba właściwie spożytkować. Jeśli więc wiosną pojawią się na ławeczkach raciborzanie pogrążeni w lekturze, będzie to oznaczać, że antykwariat jest pod dobrym aniołem.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski