Jak to kiedyś utopki ludzi straszyły
Kiedyś na Śląsku każdy bał się utopców. Były to szkaradne, nieuczciwe i chciwe stworzenia z bagien. Z nimi właśnie łączy się historia miasta na bagnach, zwanego Ławy, które według pani Reginy Sobik leżałoby na terenie dzisiejszego pogranicza Rybnika (Kłokocin) i Żor (Folwarki).
Kiedy któregoś dnia mieszkaniec skromnej wioski Ławy - Francik wracał do domu, zauważył na brzegu stawu dwie dorodne ryby. Zdziwiony z ogromną łatwością je złapał i włożył do plecaka. Przeszedł kawałek i usłyszał głos, dobiegający z torby: „Niklu! Jo mom chłopa w pytlu.”. Ciężko dosłownie wytłumaczyć o co chodziło, ale zapewne o to, że to nie mężczyzna złapał ryby, ale to one go nabrały. Przestraszony Francik puścił plecak na ziemię i zaczął uciekać, ponieważ zorientował się, że te ryby to tak naprawdę utopki. Gdy wrócił do domu i opowiedział co zaszło, doradzono mu aby wrócił tam i poświęcił staw wodą święconą. Tak też zrobił. W tamtym momencie zaszły niesłychane dziwy. Woda przerwała groblę i omal nie zalała całej wsi. Dzięki modlitwie ludzi wszystko ustało.
U młynarza
Po tym incydencie, po przymusowej „przeprowadzce”, obok młyna zamieszkało wiele utopków, a jeden z nich, wyjątkowo uciążliwy przychodził do młynarza i młynarzowej. Jadł i palił fajkę. Młynarzowa zdenerwowana powiedziała, że jeśli już u nich jest i nadwyręża ich gościnności, musi zaopiekować się ich dziećmi. Utopek tak zrobił i wcale nie szło mu najgorzej, aż do momentu kiedy dziecko zaczęło płakać. Zirytowany utopiec podrapał je po twarzy, bo nie umiał go uspokoić. Gdy młynarzowa to zobaczyła, polała go wodą święconą. Ten uciekał gdzie pieprz rośnie. Od tamtego czasu mieli spokój.
Z karczmy na drzewo
Historii o utopcach jest sporo. Jedną z najbardziej znanych jest ta o muzykantach, którzy przechodzili obok wspomnianych już młynarzowych stawów. Zobaczyli oni elegancko ubranego mężczyznę, który zaproponował im, aby zagrali na biesiadzie w karczmie. Ci wiedząc, że nie mają za co utrzymać rodziny, bez wahania zgodzili się. Grało im się bardzo dobrze, a wynagrodzenie otrzymali z góry. Pieniędzy było całkiem sporo. Goście na biesiadzie bawili się wyśmienicie. W środku występu muzycy przypomnieli sobie, że nie zagrali kościelnej piosenki. Wtedy było to tradycją, że rozpoczynając zabawę kapela intonowała religijną pieśń. Muzykanci nie namyślając się długo, zaczęli grać „Kto się w opiekę”. W tym momencie wszystko zniknęło: karczma, biesiadnicy, suto zastawione stoły. Muzykanci zaś zorientowali się, że siedzą na drzewie. Kieszenie poprzednio zapełnione pieniędzmi teraz były pełne liści. To historia znana dziś wśród wielu mieszkańców z okolicy i przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Utopce gnębiły i straszyły ludzi jeszcze bardzo, bardzo długo... być może nawet do dziś.
Martyna Ochojska
Artykuł Martyny Ochojskiej powstał w ramach projektu „Przeszłość staje otworem”, realizowanego przez Stowarzyszenie „Jan”, dofinansowanego z programu Działaj Lokalnie.