Szczęście zrodzone z wojennej zawieruchy
(...) ukochany Gertrudy służył już wtedy od kilku lat w wojsku niemieckim. Los nie chciał prędko zwrócić im bliskości... - o życiowych drogach 90-letniej Gertrudy Grzesik z Budzisk pisze Marcin Wojnarowski.
1 maja 1925 r. przyszła na świat Gertruda Grzesik. Wychowywała się w domu Fojcików w Budziskach. Wraz wraz z siostrą i bratem uczęszczała do miejscowej, niemieckiej szkoły podstawowej. Po jej ukończeniu cała trójka pracowała z rodzicami na małym gospodarstwie. Moda dziewczyna nie cieszyła się długo wolnością w dorosłym życiu. W 1945 r. teren wioski stał się polem walk między wojskami Sowietów i Niemców. Józef – ukochany Gertrudy służył już wtedy od kilku lat w wojsku niemieckim. Los nie chciał prędko zwrócić im bliskości. Ich więzy przetrwały dzięki słowom pisanym w listach miłosnych.
Wojenna zawierucha
Kiedy Rosjanie wkroczyli do Budzisk w domu Fojcików zamieszkał jakiś ważny oficer. Miejscowych pozamykano w piwnicach. Wkrótce mieszkańców wioski przeprowadzono do Rybnika skąd pociągami towarowymi wywieziono na wschód. – Trafiliśmy do pracy w Woroszyłowgradzie. Tam mieszkaliśmy w łagrach, które wcześniej wybudowali Niemcy – wspomina dziś 90-latka. Praca polegała na porządkowaniu zniszczonego miasta, znoszeniu cegieł ze zgliszczy domów. Cały czas pod lufą karabinu. Dzięki pracy w kuchni, Gertruda uniknęła głodu.
W listopadzie 1946 r. zapadła decyzja aby wszystkich Niemców wywieźć z powrotem do Niemiec. Ruszyły tłoczne transporty, w których miejsce było jedynie dla zdrowych. Chorych z łagrów nie wypuszczali. – Jechałam w grupie z kilkoma dziewczynami z naszych rodzinnych okolic. Rosjanie chcieli nas wywieźć do Niemiec, ale Budziska już do nich nie należały. A my chciałyśmy wrócić do domu. W pewnym momencie któraś poznała znajomą okolicę. Postanowiłyśmy uciec i wyskoczyłyśmy z pociągu – wspomina pani Gertruda. Dziewczyny przejęte strachem i tęsknotą wędrowały kilka nocy. Udało im się dotrzeć do Rud, skąd pochodziło kilka uciekinierek. To był pierwszy przystanek gdzie wszystkie poczuły się bezpiecznie. – Tu nas nakarmili i ugościli. Te dziewczyny były jeszcze długo moimi koleżankami, ale niestety żadna z nich już nie żyje – zamyśla się nestorka rodu. Z Rud było już blisko do Budzisk. Okazało się, że cała rodzina szczęśliwie przeżyła wojnę. Józef wrócił dopiero w 1950 r. i zaraz poślubił swoją wybrankę. Po roku na świat przyszła ich pierwsza córka, Elżbieta.
Powody szczęścia
– Zaraz po ślubie rozpoczęliśmy budowę domu. Wprowadziliśmy się do niego w 1955 r. Pamiętam jeszcze jak spieraliśmy się w która stronę ma być zwrócone okno. Dziś widzę przez nie dom moich rodziców – opisuje jubilatka. Małżeństwo doczekało się pięciorga dzieci, prowadziło swoje gospodarstwo. Ziemia i zwierzęta zostały przejęte przez RSP, w którym Grzesikowie pracowali. – Wtedy życie było zupełnie inne. Ludzie kąpali się w jednej bani, byli bliżej natury. Jedzenie było swojskie, mieliśmy swój ser, mak, kartofle i pomidory – wspomina.
Józef i Gertruda dzięki pracy w państwowym gospodarstwie doczekali się emerytury. W międzyczasie na świat przyszły wnuki, których dziś już jest 12. Pani Gertruda, po której trudno poznać ile ma lat, jest też szczęśliwą prababcią czworga i wciąż liczy na praprawnuka. – Tak dobrze się czuję, bo całe życie pracowałam w polu. Zresztą dalej mam dwie grządki ziemniaków, kury i psa – wyjaśnia. Poza tym lubi oglądać seriale i programy rolnicze.
Co jest największym szczęściem człowieka, który tyle widział i doświadczył? – Rodzina i zgoda wśród bliskich. Spokojne sumienie, bo nikomu krzywdy nie zrobiłam. Co sobie w życiu życzyłam to mi przyszło. To jest moja radość – kończy jedna z najstarszych mieszkanek Budzisk.
Marcin Wojnarowski