Wróciłem z wojny na okręcie Sobieski. Andrzej Kura z Pogrzebienia wspomina swoje życie
15 lipca 1925 r. w Pogrzebieniu przyszedł na świat Andrzej Kura. Mieszkał w wielodzietnej rodzinie w domu przy ul. Wiejskiej. Wówczas ich dom stał na skraju wioski, co w dalszej części okaże się istotne.
W czasach dzieciństwa Andrzeja dzieci na wsi od małego uczestniczyły w życiu rodzinnym. Kiedy zaczynały chodzić już zaznajamiano je ze zwierzętami aby wkrótce mogły np. pasać gęsi albo gonić kury. Pamięta jeszcze jak w rolnictwie wykorzystywali maszyny parowe, a kiedy dokładali do pieca, to płakał bo się bał, że cały plon spłonie. Gdy był starszy, po lekcjach pracował z całą rodziną na gospodarstwie. – Miesiąc po ukończeniu szkoły wybuchła wojna. W nocy 1 września 1939 r. usłyszałem wystrzał na Lukasynie – wspomina 90-latek. Andrzej nie doczekał jeszcze 18 lat a zaciągnięto go do niemieckiej armii. Wysłali go na front francuski (Normandia).
Amerykański kocioł
Podczas walk z aliantami przewaga Amerykanów była coraz większa. Okrążali niemieckie siły prowokując desperackie ruchy. Dowódca Wermachtu wybrał losowo trzech żołnierzy, którym zlecił postawienie zapory przeciwczołgowej. Jednym z nich był Andrzej Kura, który biegł w stronę instalacji zaporowej z pancerfaustem na plecach. Amerykanie ich dostrzegli i zaczęli ostrzeliwać. – Rzuciliśmy wszystko i skryliśmy się pod mostem. Tam czekaliśmy aż się uspokoi. Nagle dołączyli do nas następni dwaj uzbrojeni żołnierze niemieckiej armii. Po pewnym czasie zobaczyliśmy przechodzących obok nas Aliantów. Ci dwaj nierozsądnie otworzyli ogień. Znów musieliśmy uciekać przed świszczącymi kulami – wspomina. Młodzi żołnierze znaleźli schronienie w chlewie, gdzie wkrótce zostali pojmani do niewoli. – Okazało się, że ci amerykanie rozpoznali że mówimy po polsku. Powiedzieli, że wojna się już dla nas skończyła – dodaje.
Z niewoli do domu
Jeńcy wojenni w niemieckich mundurach byli traktowani przyzwoicie, choć musieli pracować. Ci, którzy pochodzili ze Śląska otrzymali ofertę dołączenia do Polskiej Armii w Anglii. – Ale my nie chcieliśmy już walczyć, mieliśmy dosyć wojny – wyjaśnia powody rezygnacji. Kiedy w Jałcie ustalono nowy porządek w Europie (katastrofalny dla Polski) zaczęto planować co dalej zrobić z masą jeńców. – Niemcy musieli jeszcze przez dwa lata zostać we Francji i odbudowywać zniszczenia. Ci, którzy mówili po polsku zostali przewiezieni do Anglii. Trzymałem się wtedy z Józefem Wolnikiem z Bieńkowic i Franciszkiem Leśnikiem z Rudnika. Z nimi jeszcze długo potem utrzymywałem kontakt, ale niestety dziś już obaj nie żyją – opowiada. Razem trafili do Edynburga w Szkocji, gdzie doczekali oficjalnego zakończenia drugiej wojny światowej. – Pamiętam jak ludzie wyszli na ulice. Śpiewali i tańczyli, była wielka radość – przywołuje.
Już w polskich mundurach, wraz z żołnierzami gen. Maczka musieli podjąć decyzję czy wracać do kraju czy pozostać w Anglii. – Wracaliśmy do domu na pokładzie okrętu Sobieski, tego który wymknął się na początku wojny Niemcom – podaje weteran. Przez całą podróż na statku grały dwie orkiestry, żołnierze w dobrych humorach handlowali czym się dało aby przywieźć do domu jakąś pamiątkę lub oszczędności. W Gdańsku była już selekcja. Młodsi byli wcielani do polskiej armii, ale za odpowiednią opłatą udało się tego uniknąć... – 13 kwietnia 1946 r. przyjechałem do Pogrzebienia – mówi pan Andrzej.
Wieś po wojnie
Jeszcze we Francji do młodego żołnierza dochodziły informacje o ciężkich walkach w okolicach Raciborza. W stodole u Kurów też stał czołg, który ściągnął na siebie rosyjski ostrzał. Dom również był uszkodzony od wybuchów granatów. Andrzej wraz z rodziną musiał odbudować zniszczenia. Nie było z nim brata, który w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach zaginął w czasie wojny, razem z całą dywizją na terenie Jugosławii. O tym co robili już po wojnie Rosjanie nie warto wspominać, a w tamtych czasach nawet nie wolno było.
Mężczyźni otrzymali propozycję pracy na kopalni. Andrzej zdecydował, że zostanie na gospodarstwie, gdyż liczył że nadchodzą dobre czasy dla rolników. Rzeczywistość była bardziej szara. Rolnicy musieli pomagać tym, których gospodarstwa zostały zupełnie zniszczone. Trzy dni w tygodniu pracowali u nich za darmo.
Wkrótce powstała Samopomoc Chłopska, w której młody i wygadany Andrzej został skarbnikiem. Na przełomie 1955/56 r. po przekształceniu organizacji w Kółka Rolnicze, został ich prezesem. Funkcję tę piastował, z dwuletnią przerwą na budowę domu, do 1997 r. Andrzej Kura był również wieloletnim radnym. W samorządzie gminy udzielał się głównie w sprawach rolniczych, zabiegał o remont dróg rolnych i modernizację wsi, był prekursorem mechanizacji wsi. Z życia publicznego odszedł w 1990 roku.
Życie prywatne
Żonę Marię poznałem w Raciborzu, pochodziła z rodziny bardzo pracowitych handlowców. Jeszcze ojciec mi doradzał, żebym sobie wziął taką co jest wesoła. W 1953 r. wzięliśmy ślub – wspomina jubilat. Do Pogrzebienia przyjechali jak kowbojska para, na koniach z wozem i wianem, w które pannę młodą wyprawiała wówczas rodzina. W tym samym roku na świat przyszedł pierwszy syn, Alojzy. Kolejni potomkowie pojawili się w 1955 r. (Ludwik) i 1961 r. (Eugeniusz).
Gospodarstwo Kurów było jednym z wielu na Śląsku gdzie dzieci wychowywały się z dziadkami, a nawet pradziadkami. Ten obraz śląskiej rodziny trwa na ul. Wiejskiej nadal. – Mam już sześć wnucząt i sześć prawnucząt. Jesteśmy wielopokoleniową rodziną. To dobrze wpływa na wychowanie dzieci i starszego człowieka – zapewnia senior rodu.
Jak to zrobić?
Żeby dożyć 90 lat i być w dobrej formie pan Andrzej zdradza, że pomaga temu dobra dieta. – Moja matka dobrze gotowała, potem moja żona, a dziś synowa – tłumaczy. Nie bez znaczenia były swojskie warzywa i owoce, których na wsi nie brakowało przez cały rok. – Nigdy też nie paliłem i nie przesadzałem z piciem wódeczki. Trzeba też być wesołym człowiekiem, nie poddawać się stresowi i zawsze być dla drugiego człowiekiem. Nie warto podejmować ważnych decyzji pochopnie, tylko na spokojnie. Tego uczył mnie mój ojciec a ja przekazałem to moim dzieciom – kończy Andrzej Kura.
Z okazji urodzin, z życzeniami i upominkiem, jubilata odwiedziła delegacja z urzędu gminy wójtem Grzegorzem Niestrojem na czele. My również życzymy panu Andrzejowi kolejnych okrągłych urodzin i dużo radości wśród bliskich.
Marcin Wojnarowski