Rzuchowianka co łatwego życia nie miała radzi młodym jak żyć
92 lata temu Rzuchów był zupełnie malutką wioską. Był jednak całym światem dla dzieci, które się tu wychowywały. W 1923 roku w tej miejscowości przyszły na świat same dziewczynki. Było ich dziewięć. Jedną z nich była Emilia z domu Kabut.
– Miałam starsza siostrę i rodzice bardzo pragnęli mieć syna. To, że byłam dziewczynką nie podobało się ojcu, który często wołał na mnie Milok – wspomina 92-latka. Na szczęście po kilku latach Kabutowie doczekali się upragnionego syna.
– Mieliśmy małe gospodarstwo. Po ukończeniu szkoły podstawowej moja mama zmarła. Ojciec znalazł sobie nową żonę, a ja musiałam radzić sobie sama – opowiada pani Emilia. Jako 14-letnia dziewczyna rozpoczęła kilkuletnią tułaczkę. Najpierw pracowała na gospodarstwie u Rumplów w Kobyli, potem na służbie u małżeństwa doktorów w Gliwicach, następnie w cegielni w Raciborzu, aż jako dorosła panna wróciła do domu, gdzie miała swój pokój zaś niedaleko znalazła pracę w rzuchowskiej gorzelni przy Państwowym Gospodarstwie Rolnym.
Był to okres kiedy przez wieś przewalił się front drugiej wojny światowej. – Pamiętam jak ruscy żołnierze wtargnęli do naszego domu. Podczas przeszukania zabrali moją mandolinę, którą schowałam pod łóżkiem – przywołuje burzliwe czasy. Z tamtych czasów w pamięci dzisiejszej 92-latki pozostały kule świszczące pod oknami, wybuch bomby u sąsiadów czy trafiony pociskiem komin gorzelni. – Cuda boskie się tu działy! – patrzy w niebo i podkreśla, że przez cały czas działań wojennych gorzelnia pracowała normalnym trybem.
Miłość przy piecu
Przy ówczesnym PGR-ze (dziś teren zajazdu Zodiak) tętniło życie ludzi pracy. Młoda Emilia pilnowała pieca przemysłowego. Zimą przychodzili do niej robotnicy leśni. Znajdowali tu ciepłe miejsce i czasem możliwość posmakowania specjalności zakładu. W takich okolicznościach poznała swojego przyszłego męża, Edwarda Miłotę z Rydułtów. Ślub wzięli w 1952 r. w Pstrążnej. Od tego czasu Edward nie chciał aby jego żona pracowała. Sam znalazł zatrudnienie na kopalni w Rydułtowach. Pomimo tego Emilia i tak sobie dorabiała. Zwykle fizyczną pracą.
Wkrótce na świat zaczęły przychodzić dzieci. Najpierw Andrzej, potem Anna i najmłodszy Janusz. Mieszkali w części domu rodzinnego Emilii. Gdy dzieci podrosły, na początku lat 70. małżonkowie podjęli decyzję o rozbudowie domu. – Edward chodził do pracy, a ja zajmowałam się dziećmi i małym gospodarstwem. Miałam kawałek pola w Krzyżkowicach – przytacza. – Wkrótce dzieci dorosły i się wyprowadziły. Zostaliśmy sami z mężem. Tak żyliśmy do 2009 roku kiedy Edward nagle zachorował i zmarł. Do końca był bardzo aktywny i wcześniej niemal wcale nie chorował, choć rodzina z tego za wiele nie miała – dodaje wdowa.
Radość po płaczu
Pani Emilia obchodzi swoje urodziny 30 lipca. Tego dnia, odwiedziła ją delegacja z gminy Kornowac. Był wójt Grzegorz Niestrój i Katarzyna Buczek z OPS-u. – Bardzo mnie tym miło zaskoczyli! – podkreśla jubilatka, która wskazuje na kwiaty i dyplom honorowej mieszkanki gminy. Radość tym większa, że seniorka rodu miała ciężkie życie. – Cały czas byłam zdana sama na siebie, tak za młodu jak w dorosłym życiu. Mój mąż nie był ideałem, a ja często płakałam – mówi nie wchodząc w szczegóły. – Na szczęście starość mam dobrą i spokojną – uspokaja.
Pani Emilia ma w sumie sześcioro wnucząt i tyle samo prawnucząt. Dziś radość przynoszą jej potomkowie, szczególnie ze strony córki. – Mam z nimi dużo uciechy – potwierdza.
Długie życie to siła
Tymi słowy wyjaśnia jubilatka tajemnicę swojego wieku. – Całe życie musiałam być silna, dbać o rodzinę i dom. Byłam samodzielna i uparta. Kiedy się wypłakałam, to znów podnosiłam głowę i często potem się śmiałam – wyjaśnia. – Radzę młodym żeby dobrze żyli, wiedzieli z kim się wiążą, a jak chłop będzie niegrzeczny to nawet dać mu w pysk – podpowiada z uśmiechem. Receptę na długie życie uzupełnia zaleceniem aby jeść to co się lubi i czerpać satysfakcję z dzielenia się z drugim człowiekiem.
Emilia Miłota, pomimo sędziwego wieku nadal jest w całkiem dobrej formie. Choć na co dzień pomaga jej opiekunka, to nie lubi być zbytnio wyręczana. – Lubię spokój. Oglądać filmy i seriale, kiedyś dużo czytałam i wzrok mam zresztą nadal bardzo dobry – zapewnia. Chwali dzisiejszy Rzuchów, który w jej oczach bardzo się rozrósł i wyładniał. – Wioskę mamy fajną, ale ja już na spacery nie chodzę. Tylko co do ogrodu czasem po agrest albo porzeczki – tłumaczy.
– W życiu starałam się zawsze robić dobrze. Dziś jestem zadowolona. Wychowałam dzieci, mam rentę, mogę dać wnuczkom prezent i cieszyć się widząc jak rosną – mówi na koniec.
Jubilatce życzymy długich lat w gronie najbliższych i aby kolejny powód do radości przyniosły jej praprawnuki.
Marcin Wojnarowski
Pan redaktor promuje tu przemoc w rodzinie