Wypadł ze szpitalnego okna. Nie pamięta jak
Agresywny i pijany pacjent wodzisławskiego szpitala spadł z 2 piętra. Mieszkaniec Turzy Śląskiej szczęśliwie przeżył, ale okoliczności zdarzenia budzą spore zdumienie. W tle pojawiają się długi, rodzinne awantury i niezrozumiały brak odpowiedzialności za własne życie.
Mieliśmy już wiele próśb o interwencję, ale okoliczności tej, o którą poproszono nas w poniedziałek 21 września zaskoczyły nas w stopniu najwyższym. Do naszej redakcji zadzwoniła mieszkanka Turzy Śl, która poprosiła o interwencję w sprawie syna. Jak twierdzi miał on zostać wyrzucony z wodzisławskiego szpitala. - Syn dostał się do szpitala, ale tak go pilnowali, że wypadł z drugiego piętra i się połamał. Założyli mu gips i wyrzucili ze szpitala. Teraz musi iść pieszo, cały w gipsie. Proszę się tym zająć – opowiedziała nam krótko sytuację kobieta. Na pytanie gdzie syn mieszka, ta wyjaśniła, że jest bezdomnym. - To znaczy ma meldunek, ale pod adresem zameldowania nie mieszka – wyjaśnia. Pytamy dlaczego ona nie może zabrać syna do domu, przynajmniej do czasu kiedy wydobrzeje. - Mam kiepskie warunki mieszkaniowe i sporo osób na utrzymaniu – padła odpowiedź.
Niedoszły agresywny samobójca
Do wypadku doszło 11 września w godzinach porannych, ale cała historia zaczęła się dzień wcześniej, kiedy około godz. 20.00 wodzisławscy policjanci podjęli interwencję w sprawie kradzieży sklepowej. - Okazało się, że sprawcą kradzieży jest mężczyzna, który tego samego dnia, około godz. 17.00 został wypuszczony ze Szpitala Dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku, a chwilę potem informował swoją rodzinę o zamiarze popełnienia samobójstwa – informuje młodszy aspirant Joanna Paszenda, rzecznik prasowy wodzisławskiej policji. W związku z deklarowaną chęcią popełnienia samobójstwa policjanci wezwali pogotowie ratunkowe. Po przyjeździe pogotowie zadecydowało o przewiezieniu delikwenta do szpitala w Rybniku. Tam jednak, z uwagi na stan nietrzeźwości mężczyzny lekarz podjął decyzję o umieszczeniu go w szpitalu w Wodzisławiu Śl. Pacjent trafił do wodzisławskiej lecznicy z podejrzeniem zatrucia alkoholem etylowym i substancjami psychoreaktywnymi. - Z uwagi na zachowanie agresywne pacjenta przywieziono z Rybnika w asyście policji. Ze względów bezpieczeństwa w Oddziale Chorób Wewnętrznych II zastosowano wobec mężczyzny procedurę przymusu bezpośredniego oraz farmakoterapię zgodnie z aktualnie obowiązującymi zasadami sztuki medycznej i przepisami prawa. W badaniach laboratoryjnych potwierdzono zatrucie alkoholem etylowym. Po kilku godzinach stosowanego leczenia, mającego na celu detoksykację organizmu, stan pacjenta uległ poprawie – wyjaśnia Izabela Grela, rzecznik prasowy PP ZOZ w Rydułtowach i Wodzisławiu Śl.
Chciał uciec przez okno
W godzinach porannych u pacjenta wzrosła agresywność - Chory próbował uwolnić się z przymusu bezpośredniego, dlatego lekarz dyżurny wezwał policję oraz ponownie poprosił o konsultację psychiatryczną w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku. Niezwłocznie po otrzymaniu zgody na badania wezwano karetkę transportową. Tuż przed przekazaniem chorego zespołowi transportującemu oraz oczekującym funkcjonariuszom policji, chory próbował uciec ze szpitala przez okno. Funkcjonariusze podjęli wtedy próby negocjacji z pacjentem – opisuje sytuację Izabela Grela. Nieco bardziej precyzyjny opis sytuacji przedstawia policja. - W trakcie oczekiwania na przyjazd karetki i rozpoczęcia asysty mundurowi zostali zaalarmowani przez personel szpitala, że mężczyzna podjął próbę ucieczki z sali szpitalnej przez okno. Funkcjonariusze wbiegli do sali, w której na zewnętrznym parapecie okna stał mężczyzna. Próbowali z nim rozmawiać, wzywali go do spokoju i zejścia. 31-latek nie słuchał jednak, usiłując opuścić się na niższą kondygnację. W pewnym momencie nie utrzymał się na parapecie i upadł na ziemię z wysokości drugiego piętra – opisuje sytuację młodszy aspirant Joanna Paszenda.
Urwana pamięć
Bohater tej historii to 31-letni Jacek. Prosi by nie podawać nazwiska. Wysoki, szczupły, obecnie tułów w gipsie, który jest pamiątką po upadku. Pierwszy raz skontaktowaliśmy się z nim tuż po tym jak wyszedł o własnych siłach z wodzisławskiego szpitala. Wyjaśnił, że zmierza na piechotę w kierunku Turzy, do domu matki. Nie przejął się zbytnio, kiedy powiedzieliśmy mu, że ta chyba zainteresowana przechowaniem syna nie jest. - Czasem pozwala mi pomieszkać – mówił wówczas dość beztrosko. - Poza tym idę odwiedzić syna, który też mieszka w Turzy – wyjaśniał. Pytaliśmy go o okoliczności zdarzenia. Przede wszystkim o to jak to się stało, że spadł z drugiego piętra szpitala. - Nie pamiętam tego dokładnie, bo jak mnie przywieźli do szpitala, to miałem 5 promili, wie pan,zatrucie alkoholowe. A rano pamiętam jedynie okno i policjantów – opowiadał dość swobodnie. I dodał: - Połamałem kręgi szyjne, założyli mi gips na cały korpus, a mimo to wyrzucili mnie ze szpitala – mówi, nie kryjąc żalu. Przyznał, że nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. W rzeczywistości po upadku mężczyźnie udzielona została pomoc medyczna, przez kilka dni pozostał w wodzisławskim szpitalu. Sam zainteresowany przyznaje, że wypisano go ze szpitala 18 września, tydzień po zdarzeniu. Pogotowie przywiozło go do Turzy, najpierw do domu matki, która jednak nie chciała go przyjąć. Następnie zabrało go pod adres zameldowania, do żony, z którą mężczyzna jest od kilku lat rozwiedziony. W domu żony nikogo jednak nie było, więc pogotowie zabrało go z powrotem do szpitala. Został tam na weekend, po czym definitywnie wypisano go 21 września.
Poplątane relacje
Ostatecznie mężczyzna znalazł schronienie u mamy w Turzy. Ta nie jest z tego powodu zbyt szczęśliwa. Ma żal do szpitala i policji, że pozwolili synowi wypaść przez okno. Żal pewnie nie do końca uzasadniony, ale jak się zdaje wynika z tego, że teraz to ona musi się synem opiekować. A pani Jadwiga, mama Jacka nie ma łatwego życia. Była sierotą. Pierwszy mąż, z którym ma czwórkę dzieci, w tym niepełnosprawną córkę w ogóle miał nie interesować się rodziną. Kiedy wydawało się, że życie poukładała sobie z drugim mężem kłopoty zaczęli sprawiać synowie – średni i młodszy. Obaj choć się ożenili, to mieli żyć nieodpowiedzialnie - nabrali kredytów, balowali. Kilka lat temu rozpadło się małżeństwo Jacka, z którego ma 8-letniego dziś syna. Z długami i alimentami wrócił do matki. Od tego czasu w domu trwały ciągłe awantury, głównie między Jackiem a drugim mężem mamy. Ta w grudniu zeszłego roku wyrzuciła syna z domu, bo pobił ją w trakcie jednej z awantur. Jacek twierdzi, że matka była pijana i uderzył ją, by przez awanturę nie obudziła śpiącego bratanka... Matka odpowiada, że miała i ma wszystkiego dość, przez to, że ciągle musi żyć problemami dorosłych synów, bo i z najmłodszym, który u niej mieszka są niemałe kłopoty. - Też jest zadłużony, wraz z synową i wnukiem zamieszkali u mnie, choć wcześniej mieszkał u teściów. Na szczęście przynajmniej zaczął ostatnio pracować – wyjaśnia pani Jadwiga. Ale to średni syn Jacek przysparza jej najwięcej siwych włosów. - Zarabiał dobrze, pracował na kopalni. Mógł sobie wynająć jakieś mieszkanie, mógł poszukać innej kobiety, przecież tyle pań szuka wsparcia. Ale nie, bo gdzie mu tak dobrze jak u mamy – nie kryje zdenerwowania. Jacek przyznaje, że po wyrzuceniu z domu załamał się sytuacją, zaczął pić, w końcu stracił dobrą pracę. - Mam długi do spłacenia z małżeństwa, alimenty. To mnie dołowało – wyjaśnia. Zdarzało się, że po pijaku przychodził pod dom, z którego został wyrzucony, trzaskał w drzwi, robił awantury i groził samobójstwem. Trzykrotnie lądował w rybnickim szpitalu psychiatrycznym. Ostatnio we wrześniu. - Ja tych sytuacji nie pamiętam. Mam takie kryzysy, że coś tam podobno robię, ale nic z tego nie pamiętam – zapewnia mężczyzna, który przyznaje, że eksperymentował również z narkotykami. - No i jak ja mam się go nie bać? – pyta matka. Na razie jednak pozwoliła mu zostać u siebie, pewnie do czasu aż wydobrzeje. Mężczyzna twierdzi, że po wyleczeniu weźmie się w garść. - Chcę pójść do urzędu pracy – zapewnia. Matka ma nadzieję, że rzeczywiście zmieni się jego życie, choć wiary w tym chyba za dużo nie ma. - Nie mogę cały czas płacić za jednego czy drugiego syna – mówi. Na razie Jacek zastanawia się jednak czy nie zgłosić sprawy upadku z drugiego piętra do prokuratora. Póki co czeka go jednak sprawa o wykroczenie, w związku z kradzieżą, jakiej dopuścił się 10 września, a której jak twierdzi sam nie pamięta.
Artur Marcisz
kretyn jak jest nieubezpieczony to do kogo maja pretensje? Że nie chce sie iść do PUP? NW robią z igły widły i tyle
Nie narkotyki a dopalacze chłopaczynka bierze. Czyli kret, domestos itp. mózg już wyżarty przez dopalacze i alkohol. Ciekawe kto zapłaci rachunki za leczenie pajaca, skoro jest nieubezpieczony. Artykuł na miarę faktów itp. czasopism.
krótko matka warta syna obydwoje to pa.....ia !!
patologia!!!!!!!!!!! i to do kwadratu,a sprawę to powinien gogusiowi wytoczyć szpital!!!nierób,psychol,popapraniec!na używkach!
ojej malutki chlopczyk wypadł z okna,no teraz szukac winnych z powodu psychopaty? artykuł jedynie pokazuje głupote i tyle,czy to jest temat ważny?
czy to jest temat godny uwagi? na swoje życzenie wyprawia cyrk ,wyskakuje z okna i co ? małe dziecko?