Święci są wśród nas - słowo na niedzielę
„Wy jesteście solą ziemi,... wy jesteście światłością świata... Tak niech wasze światłość jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. (Mt 5)
Z jednej strony Jezus każe nam ukrywać dobre czyny („Niech nie wie lewa ręka, co czyni prawa” – Mt 6,3), a z drugiej strony zaleca, byśmy dawali świadectwo, że życie wg Ewangelii jest możliwe, chce byśmy się nie wstydzili ani bali stać na świeczniku i świecić przykładem. Wszystko to zależy od intencji jaka przyświeca naszym dobrym czynom: albo chcemy błyszczeć na tle innych, albo ośmielić do naśladowania.
Ale gdzie podziali się święci? Czytamy o nich w legendach, słuchamy w kazaniach, modlimy się do nich z książeczek, ale czy są w naszym społeczeństwie w dzisiejszych „zepsutych” czasach?
Święci są wśród nas! Bywało, że spotkałem ludzi, których szlachetne poczynania mogłem tylko podziwiać, bo, przyznaję pokornie, naśladować nie umiałem.
Duszpasterz z sercem
Chcę odwiedzić ks. K. Jest proboszczem na podmiejskiej średniej wielkości wsi. Na dzwonek otwiera jego matka.
– Czy jest ks. K.? – pytam.
– Nie ma go w tej chwili na plebanii, ale może ksiądz go spotkać, bo jest niedaleko. Trzeba skręcić w najbliższą uliczkę i dojechać do końca.
Twarda droga kończy się po kilkuset metrach i dalej jest polna. Zobaczyłem go. Pchał wózek inwalidzki z młodym, unieruchomionym swoim parafianinem. Po prostu ksiądz proboszcz zabrał go na spacer. Nie dla spowiedzi, nie dla wzniosłych pouczeń – dla zwykłego spaceru i rozmowy.
Też mam w mej parafii podobnych chorych, ale nigdy nie myślałem, by się nimi w ten sposób zająć.
Mały Krzyś
W czasie jednej z moich wycieczek rowerowych, widzę przed sobą w parku pana Zygmunta. Zatrzymuję rower. Nie jest sam: obok niego drepcze mały chłopczyk. Prowadzi go za rękę, a właściwie podtrzymuje palcami obydwie jego uniesione rączki.
– Pokaż księdzu jak potrafisz chodzić.
Stawia go naprzeciw mnie i ostrożnie puszcza. Zauważam, że chłopiec ma niedołężne, plątające się nóżki.
– Jeden, dwa, trzy... trzy kroki brawo! Widzi ksiądz, jak umie?
Buzia malucha się roześmiała, złapał tatusia za nogę i przytulił się do niej.
Pan Zygmunt z żoną, gdy odchowali swoje dzieci, adoptowali małego Krzysztofa.
Na pewno nigdy nie przyniesie rodzicom i rodzeństwu ze szkoły dyplomu małego piłkarza; nigdy nie wygra biegu z rówieśnikami; radością dla nich będzie każdy dodatkowy krok, każde nowe słowo; małe, na jego możliwości zakrojone sukcesy. Będzie wymagał ciągłej opieki i nie mało miłości. Wiele w niej będzie bezinteresownego poświęcenia.
Czuję, że nigdy bym się na to nie zdobył.
Ksiądz rektor u chorych
Ks. Jan Tomaszewski był rektorem seminarium duchownego w moich czasów kleryckich. Człowiek prawy, wymagający, a równocześnie wyrozumiały. Wielki psycholog.
Opowiadano o nim, że, gdy był młodym kapłanem gdzieś na wschodzie Polski, szedł kiedyś na odwiedziny chorych. Jak to zwykle bywa, był ubrany w sutannę i komżę i niósł ze sobą Pana Jezusa schowanego w bursie. Wszedł do pewnej niskiej chatki i zastał tam dwoje niedołężnych staruszków. W domku był brud, bałagan i smród niewietrzonego, zimnego mieszkania. Ks. Tomaszewski położył Pana Jezusa na rogu stołu, zdjął sutannę i zaczął sprzątać. Dopiero, gdy doprowadził mieszkanie do znośnego stanu, udzielił chorym sakramentów świętych. Możliwe, że zmobilizował tym na przyszłość sąsiadów do opieki.
Byłem już w podobnych sytuacjach, ale nigdy go w tym nie naśladowałem.
W Domu Starców
– Czy można porozmawiać z panem Janem?
– Tak, ale dziś leży w łóżku.
Z panem Janem znamy się przynajmniej od dwudziestu czy nawet trzydziestu lat. Ukończył w młodości technikum, miał startować do dorosłego życia, gdy przyszła na niego choroba zaniku mięśni. Po pewnym czasie musiał usiąść na wózku inwalidzkim. Długo miał jeszcze ręce sprawne i zaradne. Umiejętnie naprawiał zegary – te mechaniczne ze sprężyną i kotwicą – ale potem i te ręce stały się bezwładne. Dziś trzeba go karmić.
– Szczęść Boże, Panie Janie!
– Szczęść Boże księdzu. Dobrze, że ksiądz przyszedł i zechciał nas odwiedzić. Zaraz pan Marian zrobi kawę; albo może ksiądz dziś woli herbatę? – Marian dzieli z nim pokój i jest we wszystkich sprawach jego pomocnikiem.
Rozmowa z panem Janem jest przyjemnością. Cieszy go każda dobra wiadomość, jest wdzięczny za każdą usługę.
Ma dużo gości; w święta zapełnia się cały jego pokój. Przynoszą zwykle małe podarunki. On dziękuje z uśmiechem, choć wiemy, że odda innym.
Czujemy, że wychodząc od niego jesteśmy wewnętrznie bogatsi niż byliśmy przy wejściu; jego optymizm jest zaraźliwy. Choć cieszę się, że nie jestem w jego położeniu, stanu ducha mu zazdroszczę.
„Bądźcie świętymi...”
W zetknięciu z niektórymi ludźmi opanowuje nas podziw, a nawet zazdrość. Jest to jednak dobra zazdrość, mobilizująca do naśladowania. Taki jest cel beatyfikacji i kanonizacji pewnych osób przez Kościół: stawiać ludziom wzorce, pokazać, że świętość jest możliwa. Są też dziś ludzie, którzy płyną pod prąd i wyrastają ponad poziom. Przecież i w bagnie może wyrastać lilia i ze stada może wyjść osobnik przed szereg.
Ojciec św. Jan Paweł II apeluje:
„Młodzi, nie lękajcie się świętości! Wzbijajcie się na wysokie szczyty, bądźcie pośród tych, którzy pragną osiągnąć cele godne synów Bożych”.
„Tak, jak sól nadaje smak pożywieniu i światło oświeca ciemności, tak świętość nadaje pełny sens życiu, czyniąc je odblaskiem chwały Bożej”. (Z orędzi na Światowe Dni Młodzieży)
Ps. Niektóre imiona zostały zmienione
ks. Jan Szywalski