Kiedy nastąpi koniec świata? Odpowiada ksiądz Jan Szywalski
Groza oczekiwanego końca świata ma w sobie coś fascynującego. Z jednej strony boimy się, z drugiej strony jesteśmy ciekawi, jak to będzie, ba, nawet chcielibyśmy dożyć tej chwili i być świadkami tego wydarzenia - pisze ks. Jan Szywalski.
„Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale...”
(Mt 25,31).
„W owym dniu słońce się zaćmi, księżyc utraci swój blask, gwiazdy spadać będą z nieba i moce niebios zostaną wstrząśnięte”.
(Mt 24,29)
Kiedy koniec świata?
Kiedy nastąpi owa apokalipsa? Groza oczekiwanego końca świata ma w sobie coś fascynującego. Z jednej strony boimy się, z drugiej strony jesteśmy ciekawi, jak to będzie, ba, nawet chcielibyśmy dożyć tej chwili i być świadkami tego wydarzenia. To samo pragnienie gna nas do kina na filmy grozy, gdy wciśnięci do fotela patrzymy na przeraźliwe katastrofy: huk wybuchów, pył z walących się domów, krzyk przerażonych ludzi; prowadzi to do tego, że na chwilę przestajemy chrupać chipsy zafascynowani scenami kataklizmu. Wiemy jednak, że wszystko się uspokoi, główni bohaterzy przeżyją i wpadną sobie w objęcia, zaś nasze serca znów będą biły normalnie i pójdziemy spokojnie do domu.
Ale to co ma się wydarzyć nie będzie na niby. Podobnie jak jest prawdziwa wojna, z całą swoją zgrozą.
Kiedy to nastąpi? Jakie będą znaki? Tego dopytywali się już apostołowie. Zdaje się, że pierwsi chrześcijanie w czasach apostolskich oczekiwali powtórnego przyjścia Chrystusa za swoich dni. Może dlatego sprzedawali wszystko, co posiadali i rozdawali ubogim – bo lada dzień wszystko się miało skończyć.
Gdy miał się zacząć rok 1000, ludzie w noc sylwestrową wpatrywali się w niebo, spodziewając się, że przełom tysiąclecia obierze sobie Pan na dzień swojego przyjścia. Gdy północ minęła, a świat dalej stał nieporuszony, wpadli sobie w objęcia z radości, że dalej będą mogli żyć. Świadkowie Jehowy kilka razy byli pewni, że znają datę sądu ostatecznego, ale za każdym razem musieli go odwołać. My z Ewangelii wiemy, że o „owym dniu nikt nie wie, ani aniołowie, ani Syn, tylko Ojciec”, i, że ów dzień „przyjdzie znienacka, jak potrzask”.
Jak koniec świata będzie wyglądał?
Oto drugi ciekawy dla nas problem. Zapytajmy o to wpierw naukowców.
Astronomowie są pewni, że koniec świata musi kiedyś nastąpić. Wszechświat się rozszerza, gwiazdy się wypalają, w tym także słońce. W końcu wszechświat będzie ogromnie rozszerzoną przestrzenią z wygasłymi skupiskami materii. „Słońce się zaćmi, księżyc utraci swój blask”. Ale to za kilkaset miliardów lat! Nie dożyjemy…
Inna teoria przewiduje jeszcze bardziej przeraźliwy scenariusz: nasze słońce wypali swój zapas wodoru i stanie się czerwonym olbrzymem pochłaniającym planety, w tym także Ziemię. Albo wybuchnie jako tzw. gwiazda nowa, czy supernowa. Rozlatująca się gorąca materia spali wszystkie planety, naturalnie również Ziemię z jej życiem. Ale tego się też nie doczekamy; ma to nastąpić za 4 miliardy lat.
Bardziej prawdopodobne jest zderzenie się ziemi z wielkim meteorytem. Z mniejszymi bryłami międzygwiezdnej materii Ziemia spotyka się codziennie; wpadają w atmosferę i spalają się w niej. Jednak wielkie meteoryty potrafią przejść przez atmosferę i uderzają w powierzchnię Ziemi. Taki rozpadł się nad tajgą Syberii w 1908 r. i wyniszczył ogromny obszar lasu, a 65 mln lat temu uderzenie jeszcze większego był przyczyną wyginięcia dinozaurów i wielu innych gatunków zwierząt. Niewykluczone, że to się znowu zdarzy.
Koniec świata na życzenie
Najbardziej jednak grozi nam obecnie to, że ludzie sami zgotują sobie koniec świata. Nagromadzone zapasy broni nuklearnej wystarczą, by wyniszczyć wszelkie życie na Ziemi. Trzeba tylko „wariata”, który przypadkowo, lub legalnie dorwie się do tych potężnych niszczycielskich środków militarnych i … przyciśnie na czerwony guzik. Może nawet decyzję uzasadni: „chciał uprzedzić atak wroga”, „dla koniecznej obrony”, „czynił to w imię sprawiedliwego odwetu”. Apokalipsa rozpętana przez ludzi to wizja bardzo możliwa. Bomby wodorowe to według fizyki spadające gwiazdy.
Adventus – przyjście
Kościół wyróżnia potrójne nadejście Chrystusa. Jedno już się dokonało: Syn Boży, Słowo Odwieczne, Stwórca świata narodził się w żydowskim mieście Betlejem z Maryi Dziewicy. Jest to prawda naszej wiary, trudna do objęcia rozumem dla niewierzącego. Tak Wielki urodził się tak Mały. Tak niewyobrażalne ważne zdarzenie miało tak skromne ramy. Dotyczyło Stwórcy kosmosu, a wcielił się w malutkie Dziecię. To tak paradoksalne, że aż musi być prawdziwe. Miłość Wszechmogącego jest ponad ludzkie miary. Tylko On, żadnym prawem przyrody nie ograniczony, mógł się skurczyć ze swej wielkości do przestrzeni ciała dziecka, a z wieczności, z miliardów lat istnienia świata, wykroić mały wycinek czasu na zamieszkanie wśród stworzeń zwanych ludźmi na małej planecie zwanej Ziemią. Wspominamy to niepojęte zdarzenie każdego roku 25 grudnia.
Drugie przyjście dokonuje się na naszych oczach oświeconych wiarą: Chrystus przychodzi na nasze ołtarze, jeszcze mniejszy i w jeszcze skromniejszych warunkach. Eucharystia jest Jego obecnością. Prawda jeszcze bardziej nie do pojęcia. Gdy po przeistoczeniu trzymam hostię w ręku, myślę czasem o ogromie wszechświata i tej małej cząstce chleba kryjącą jego Stwórcę.
Trzecie przyjście ma dokonać się na końcu czasów, gdy przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych.
Jakie znaki będą temu towarzyszyć?
O to pytali również ciekawscy apostołowie. Jezus mówi o wojnach, trzęsieniach ziemi, o znakach na niebie i na ziemi. Ale czyż nie dzieje się to ustawicznie? Nie było okresu w historii ludzkości wolnego od walk i kataklizmów. Bo też Jezusowi chodziło o to, by nasza gotowość trwała zawsze, by nasza czujność nigdy nie osłabła.
Nasz osobisty koniec świata
Odwiedziłem kiedyś umierającego kapłana, proboszcza mojego dzieciństwa. Leżał w domu księży emerytów w Opolu. Był Wielki Czwartek, dzień, kiedy kapłani zjeżdżają się do katedry, by odnowić swoje przyrzeczenia. Wokół wiosna ze śpiewem ptaków i rozkwit pierwszych kwiatów. Ksiądz był chory na raka; wszyscy wiedzieli, także on, że niedługo odejdzie z tego świata. Miał 82 lata, zasłużony i odznaczony tytułami.
Stałem przy jego łóżku i wskazałem na wiosnę za oknem.
– Księże Dziekanie, trzeba wyjść choć chwilę na balkon, taki piękny dziś dzień!
Popatrzył na mnie smutno.
– Tam pójdę... – wskazał palcem w górę.
Zagaiłem od innej strony, też niezbyt mądrze:
– Ksiądz prałat miał tak piękne życie, tyle dokonań, dwa nowe kościoły...
Machnął słabo ręką:
– Tylko miłosierdzie się liczy, jedynie Boże miłosierdzie.
Dla niego nadszedł koniec świata; zupełne odwróciły się wartości. Dotychczas zawsze cieszył się, gdy ktoś go pochwalił, był dumny z tego czego dokonał. Teraz jednak dla niego ten świat się kończył, dla niego ważne było, co czeka go za progiem tego życia.
„Postanowiono raz człowiekowi umrzeć, a potem sąd”
(Hbr 9, 27).
„I nastanie nowe niebo i nowa ziemia, bo dawne rzeczy przeminęły”
(Ap 21,1).