Zasypiam gdy słyszę metal
Wywiad z Marią Koloch, raciborzanką z wykształcenia doktorem nauk teologicznych, zawodowo pedagogiem szkolnym i przedszkolnym, muzykiem, autorką książek i organizatorką powiatowego konkursu religijnego. Rozmawia Marcin Wojnarowski.
– Religia i muzyka to pani największe zainteresowania. Skąd się wzięły?
– Te zainteresowania wyniosłam z domu, szczególnie od mamy, która też jest katechetką i lubi robić wiele rzeczy naraz. Jeśli chodzi o wykształcenie, to już w szkole podstawowej wiedziałam co chcę robić w życiu. Szkoła średnia i matura były tylko etapem, który musiałam przejść, żeby dostać się na studia. Dopiero tam zaczęłam poznawać wiedzę, która mnie interesowała. Pracę magisterską pisałam o muzyce w parafii pw. św. Krzyża w Studziennej. Doktorat był przedłużeniem studiów i bodźcem do poszerzania swojej wiedzy.
– Który autor książek jest pani ulubieńcem?
– W wolnym czasie czytam dużo książek biograficznych, dotyczących osób z różnych kultur. Ulubionym autorem jest C. S. Lewis, autor m.in. „Błądzenia pielgrzyma” i „Opowieści z Narnii”. Większość jego książek jest napisana trudnym językiem, ale ja to lubię i polecam.
– Długi czas uczyła pani dzieci religii. Co według pani wpływa na zainteresowanie młodych tą tematyką?
– Jeśli katecheza i parafia żyją, to dzieci chodzą do kościoła. Dziś już nie wystarczy tylko msza święta. Świat dookoła ma do zaoferowania coraz więcej. Na moich katechezach starałam się pokazać, że religia nie kłóci się ze zdobyczami techniki. Dziś w szkołach powszechne jest pobudzanie kilku zmysłów naraz, co również wpływa na lepsze przyswajanie wiedzy. Dużą rolę odgrywa też podejście do ucznia. Czasem trzeba zaryzykować i np. powierzyć jakieś odpowiedzialne zadanie nawet temu nienajgrzeczniejszemu. Czasem to wychodzi. Znam trudnych uczniów, którzy dzięki takiemu podejściu bardzo pozytywnie się zmienili. Nie wolno nikogo skreślać.
– Czy w te metody wpisuje się konkurs religijny?
– Na konkursach spotykam uczniów, którzy biorą w nim udział od trzech lat (konkurs jest skierowany do uczniów klas 4-6, szkół podstawowych). Wiem, że większość miło wspomina to wydarzenie, a w tym roku była już ósma edycja. Konkurs ćwiczy w uczestnikach działanie zespołowe oraz refleks a rozwija umiejętność wykorzystywania wiedzy w życiu codziennym. Trudność pytań rośnie, ale jako że tematyka dotyczy głównie męki Pańskiej, okresu Wielkanocy i zmartwychwstania, to naprawdę zakres wiedzy jest do objęcia.
– Jest pani autorką książki o kulturze muzycznej kościoła w Studziennej. Czy w Waszej parafii przetrwała jakaś wyjątkowa tradycja?
– Książkę wydałam trzy lata przed doktoratem, jako publikację naukową. W mojej parafii zachowały się pewne melodie „studzieńskie”. Przykładowo w Wielkim Tygodniu śpiewa męska schola. Mamy też tak zwane „śpiewoczki”, czyli starsze panie śpiewające np. na pogrzebach. Mają one swoje „pieśniczki” i wciąż kultywują tradycję. Ponadto ciekawostką jest, że w naszym kościele funkcjonuje podział na kobiety i mężczyzn. Szczególnie to widać w pierwszych rzędach. Podział wprowadził sto lat temu ks. Melzer, po to aby zachęcić mężczyzn do aktywnego udziału w liturgii i pokazać ich siłę w jedności. To zadziałało i funkcjonuje do dzisiaj.
Moim promotorem na studiach był prof. Remigiusz Pospiech, który namówił mnie, aby doktorat był kontynuacją mojej wcześniejszej książki. Tematyka doktoratu dotyczyła kultury muzycznej całego Raciborza w latach 1945-2005, a pierwszy rozdział sięgał aż do XIV wieku.
– Jakiej muzyki lubi pani słuchać w domu?
– Muzyki klasycznej. Moim ulubieńcem jest J. S. Bach. Lubię gospel, a zazwyczaj tego co słucham ma związek z muzyką religijną. Może wyjątkiem jest Helena Fischer. No i często słucham po prostu radia. W domu też gram na organach, których zakup był moim wielkim marzeniem. Nie lubię za to muzyki metalowej, przy której zasypiam.
– Jakie są pani inne zainteresowania?
– Z powodu braku czasu musiałam z wielu zajęć zrezygnować. Nadal interesują mnie tradycyjne, raciborskie stroje ludowe. To hobby, które kultywujemy w domu od trzech pokoleń. Najstarsze elementy strojów mają 150 lat. Większość ubrań jest oryginalna. Czasami je wypożyczamy, czasami wykorzystujemy na uroczystościach. Robię też figurki gipsowe, organizuję warsztaty, zajmuję się rękodziełem. W szkole, po lekcjach uczę dzieci gry na instrumentach. Udzielam się też aktywnie w mniejszości niemieckiej.
– Wracając do religii, co u współczesnych ludzi najbardziej pani przeszkadza?
– W szkole obserwuję zachowanie dzieci, które są coraz częściej traktowane przez rodziców, jak równy z równym i pozwala się im na coraz więcej. W życiu codziennym nie lubię przeklinania, które często słyszę z ust katolików. Poza tym nie podoba mi się, że zbyt łatwo przyjmujemy wartości, które przychodzą do nas z innych kultur, nie doceniając tego co mamy własnego. Zbyt łatwo też wycofujemy się z naszych wartości i ustępujemy wartościom nowym. To widać na przykładzie kryzysu imigracyjnego, kiedy np. przed imigrantami usuwane są krzyże, aby ich nie drażnić. Musimy pamiętać, że czym innym jest szacunek i tolerancja, a czym innym rezygnacja ze swoich wartości. Inna sprawa to, że w mediach podawane są głównie informacje negatywne.
– Jakie cele stawia przed sobą dr Maria Koloch?
– Bardzo lubię pracę w szkole, chciałabym się dalej tak realizować. Nadal chcę rozwijać swoje zainteresowania oraz realizować, z pozoru, niemożliwe wyzwania i marzenia. Jednym z nich był do niedawna np. zakup organów. Fascynuje mnie również odnawianie kontaktów z dalszą rodziną. Celem jest też poświęcenie się dla innych, co jest źródłem mojego szczęścia.
SLAYERA żeś nie słyszała...