Sąd wypuścił piromana. Mieszkańcy w strachu
- Jest wiele absurdów i kretynizmów w tym kraju, niestety tu mamy przykład kolejnego - mówi wodzisławianin Maciej Kudzia. Przytacza nasz artykuł „Piroman podpalił nawet swój strych” z września 2015 r., w którym napisaliśmy, że prokurator jak i sędzia zgodnie uznali, iż pozostawienie Mateusza P. na wolności grozi kolejnymi podpaleniami. Jakże się zdziwił, kiedy w kwietniu zauważył oskarżonego robiącego wiosenne porządki przed swoim domem.
System nie działa?
- Nie wiem jak działają te zależności, tzn. sędzia-prokurator-system więzienny, ale mam wrażenie graniczące z pewnością, że nie działają. Nie muszę wspominać, że wszyscy sąsiedzi są mocno poddenerwowani zaistniałą sytuacją, ani że wielu osobom będzie trudno spać po wydarzeniach z zeszłego roku - mówi wodzisławianin, który do grudnia zeszłego roku był bezpośrednim sąsiadem piromana. Teraz w domu mieszka samotnie jego matka. I się boi. Podobnie jak inni mieszkańcy ma świeżo w pamięci wydarzenia z zeszłego roku - jeden pożar w czerwcu, dwa w sierpniu.
Czuł impuls do podpalania
Przypomnijmy - 9 czerwca podpalił stodołę sąsiadów. Ci ratując dobytek ulegli poparzeniu. Mateusz P. pomagał im gasić płomienie. Z 2 na 3 sierpnia podpalił niedopałkiem papierosa strych swojego budynku gospodarczego, a trzy dni później zapalniczką deski sąsiada. Podczas przesłuchania piroman przyznał się jeszcze do podpalenia domu przy ul. Chrobrego 30 czerwca 2012 r. - Kiedy go pytałem o motywy mówił, że czuł impuls - mówi prokurator Wojciech Zieliński z Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu Śl. Oskarżył go jeszcze o wezwanie straży pożarnej do nieistniejącego pożaru domu.
Nocne czuwanie
Mieszkańcy przeżywali wówczas ciężkie chwile. - Tata przyjaciółki, która akurat była w ciąży, to praktycznie na okrągło nocami przesiadywał w oknie. Zresztą wszyscy byliśmy bardzo czujni nocami - opowiada Maciej Kudzia. Dlatego wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy piroman został aresztowany 13 sierpnia. Teraz rozpoczął się jego proces, w którym odpowiada z wolnej stopy.
Areszt to nie kara
- Areszt tymczasowy to nie jest kara - zaznacza sędzia Agata Dybek-Zdyń, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach. Tłumaczy, że 19 kwietnia sąd zdecydował się zmienić Mateuszowi P. areszt tymczasowy na dozór policyjny, ponieważ uznał, że na obecnym etapie sprawy taki środek zapobiegawczy jest wystarczający. Oskarżony musi się meldować na komendzie policji trzy razy w tygodniu. Sędzia wyjaśnia, że areszt tymczasowy stosuje się wówczas, gdy istnieje podejrzenie popełnienia przez oskarżonego następnego przestępstwa, jeżeli zachodzi uzasadnione prawdopodobieństwo, iż oskarżony będzie utrudniał śledztwo, wpływać na zeznania innych osób. Ponadto aresztu tymczasowego nie można wydłużać w nieskończoność, co regulują przepisy, orzecznictwo Sądu Najwyższego i trybunałów strasburskich. - Długotrwały areszt jest w zasadzie zarezerwowany dla przestępczości zorganizowanej - mówi rzecznik prasowy.
Tłumaczy, że w przypadku Mateusza P. sąd zebrał już główne dowody, tzn. zeznania oskarżonego, świadków, którzy zostali poparzeni, nie ma więc obaw o zmianę tego materiału dowodowego. - Co istotne świadkowie nie wskazali w swoich zeznaniach na sprawstwo podejrzanego - dodaje rzecznik sądu. To wszystko wpłynęło na decyzję sądu o wypuszczeniu oskarżonego na wolność na czas procesu.
Prokurator przeciwny
Przeciwny zwolnieniu wodzisławianina jest prokurator Wojciech Zieliński, który postawił piromana w stan oskarżenia i wnioskował o odizolowanie go w areszcie tymczasowym. Prokurator tłumaczy jednak, że na obecnym etapie sprawy ma związane ręce. Zażalenie na zwolnienie z aresztu tymczasowego mógłby złożyć na etapie postępowania prokuratorskiego. Kiedy jednak ruszył proces, gospodarzem sprawy jest sąd i nawet jeśli zna stanowisko prokuratora odnośnie aresztu, podejmuje własną decyzję. - Sąd podejmując taką decyzję bierze na siebie ewentualną odpowiedzialność za to, co oskarżony może w przyszłości uczynić - mówi prokurator Wojciech Zieliński.
Tomasz Raudner