Jowita Kasprzyk - zwierzolubna rybniczanka
Z Jowitą Kasprzyk ze Stowarzyszenia na Rzecz Budowy Gminnego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt rozmawia Katarzyna Gruchot
Kiedy po raz pierwszy zwierzęta zagościły w pani sercu?
To było ponad cztery lata temu. Z wykształcenia jestem prawnikiem i od lat pracuję w Jastrzębskiej Spółce Węglowej S.A. Kiedy po pracy wracałam każdego dnia do domu, myślałam o tym, że nikt w nim na mnie nie czeka. Postanowiłam, że zaadoptuję kota. Dziś mogę powiedzieć, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, choć początki nie były łatwe, bo musieliśmy się wzajemnie poznać i zaakceptować. Przeczytałam kilka książek, szukałam informacji w internecie, przed samą adopcją odwiedziłam weterynarza, ale najwięcej nauczyłam się przebywając z Imbirem. Potem dołączyła do nas Choco, a na końcu staruszka - inwalidka Bunia. Obecnie, jako dom tymczasowy, opiekuję się również Filemonem z Fundacji „Jestem głosem tych co nie mówią”.
Co się zmieniło w pani życiu?
Zrozumiałam, że pomoc nigdy nie jest jednostronna. My pomagamy zwierzętom, ale one pomagają też nam. Zwierzę nie ocenia ile mamy lajków na Facebooku, nie zwraca uwagi na nasze markowe ubrania, jest nam oddane bez względu na to kim jesteśmy. Jest fantastycznym przyjacielem. Ludzie posiadający zwięrzęta są bardziej pogodni, niektórzy, szczególnie ci samotni, czują, że są komuś potrzebni i dzięki temu odzyskują wiarę w siebie. W jednym z zakładów karnych w Polsce jest realizowany program resocjalizacyjny dla więźniów, którzy dzięki zwierzętom potrafią się zmienić, nauczyć szacunku dla każdego życia, poznać co to odpowiedzialność za innych. Wzajemnie możemy sobie wiele dać.
Jak zareagowała na to rodzina?
Często, gdy do mnie dzwonią to najpierw pytają co słychać u moich kotów, a dopiero potem co nowego u mnie. Moja mama albo dziadkowie, którzy mieszkają niedaleko, opiekują się moimi kotami gdy wyjeżdżam. Babcia przestała się bać zwierząt i dzięki temu stała się bardziej wrażliwa na inne zwierzęta. Zaczęła dostrzegać ile ich jest w okolicy i jak wiele z nich wymaga pomocy. Moja siostra i jej mąż zaadoptowali kota, dla którego mieli stworzyć na jakiś czas dom tymczasowy, ale nie mogli się z nim rozstać. Dziś razem z nim dorasta mój mały siostrzeniec i z przyjemnością patrzę, jak się wspaniale razem bawią, czerpią radość ze swojego towarzystwa. Dla mnie to namacalny dowód na to, że nie powinniśmy ograniczać kontaktów dzieci ze zwierzętami.
Co skłoniło panią do zajęcia się wolontariatem?
W październiku 2014 roku przeczytałam artykuł na temat sytuacji rybnickiego schroniska. To był impuls, który spowodował, że zostałam „wyprowadzaczem spod bramy” i wraz z innymi dziewczynami zabierałam psy na spacery. Przy okazji mogłam się przekonać na własne oczy, że wolontariat, o jakim marzyłam, wygląda zupełnie inaczej (w prywatnym schronisku nie jest możliwy). Postanowiłam coś z tym zrobić, bo wiedziałam, że tylko w ten sposób mogę mieć realny wpływ na sytuację zwierząt w moim mieście. Od stycznia tego roku formalnie założone zostało Stowarzyszenie na Rzecz Budowy Gminnego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt.
Czym ono będzie się różniło od tych, które funkcjonują już w Rybniku czy Raciborzu?
Chciałabym stworzyć komfortowe miejsce, gdzie ludzie i zwierzęta mogliby poczuć wspólną więź, a wolontariusze nie byliby traktowani jako zło konieczne. Na pamięć znam zdjęcia schroniska w Berlinie, które może służyć za wzór pod względem zasad organizacji i funkcjonowania. Wierzę, że i my potrafimy zbudować podobne w Polsce. Jak się nie uda w Rybniku, to są jeszcze inne gminy i miasta. Jestem optymistką i wierzę, że nam się to uda. Zwierzęta nie są moją pasją, to moje życie i miłość, dlatego tak łatwo nie odpuszczę. Na szczęście jest wiele osób, które myślą tak jak ja i to mnie napędza. Wspaniale by było coś pięknego i dobrego po sobie zostawić.