Referendum zatrzymane ale wciąż możliwe
Niech pan zatem nam szczerze powie, panie Ronin, czy żeście to „tak po ludzku spartolili” czy może jednak brakło wam zwolenników w Raciborzu i dlatego szukaliście w Żorach - komentuje Arkadiusz Gruchot.
Komisarz wyborczy z Katowic stwierdził, że Dariusz Ronin złożył aż 881 wadliwych podpisów i zabrakło mu poparcia dla organizacji referendum przeciw Lenkowi. Sprawa może trafić do sądu administracyjnego jeżeli referendyści poskarżą się na postanowienie komisarza.
Potrzebne było 4328 podpisów raciborzan. Choć złożono ich – wg D. Ronina 4900 – to po weryfikacji zostało 3895. Wykryto błędy: np. 186 niewłaściwych peseli czy 207 podpisów ludzi spoza Raciborza albo 161 złych adresów. Dariusz Ronin nie krył zdziwienia postanowieniem komisarza. Śledził na bieżąco, przez siedem dni, weryfikację podpisów, ale nigdy nie zgłaszał żadnych uwag. – Siedziałem tyłem do komputera gdzie sprawdzano dane. Pokazywano mi błędy, ale widziałem, że urzędnicy wykonują swoją pracę, a decyzja i tak należy do komisarza. Widziałem, że zrobili to dobrze, to co miałem zgłaszać? – dziwi się pełnomocnik referendalny. Chciałby teraz zajrzeć do kart z podpisami tam gdzie wykazano błędy. Ale nie może już tego zrobić. Czas upłynął gdy komisarz Barbara Suchocka wydała postanowienie. Odtąd wszystkie podpisy są spakowane, zapieczętowane i może je otworzyć wyłącznie sąd lub prokurator.
Przypomnijmy, że referendyści skończyli zbiórkę podpisów na trzy dni przed końcowym terminem. Czy nie żałują teraz, że nie walczyli do samego końca? – Mleko się rozlało. Wiele już w życiu doświadczyłem, więc z większym spokojem podchodzę do takich rzeczy. Być może jak będę znów zbierał podpisy to podejmę pewne działania do końca zamiast zastanawiać się jak to będzie odbierane. Bo mówiono mi żebym nie zbierał dalej skoro już złożyłem podpisy – wspomina D. Ronin dodając, że opinie wówczas były podzielone i przeważyły te o zakończeniu zbiórki.
Policzyli wszystko
W jaki sposób D. Ronin tłumaczy, że podpisów było mniej niż 4900, które nieraz podawał publicznie? (biuro ogłosiło, że złożono ich 4776) – Liczyliśmy podpisy w grupie osób. Nie liczyłem osobiście wszystkich kart tylko pytałem o szczegóły tych co liczyli. Wszystko co mogło się kwalifikować podaliśmy. Nie wiedzieliśmy jak będzie wyglądała weryfikacja – przyznaje referendysta.
Mimo ostrzeżeń, że internet będzie monitorowany przez referendystów pod kątem obraźliwych wpisów D. Ronin zdążył zostać obiektem hejtu w sieci. – Ja jakoś sobie poradzę, jak mnie będą opluwać w internecie. Nie czytam tego. Nie mam na to czasu, wybieram ważniejsze rzeczy. Ja myślę o swoich dzieciach. Chcę żeby żyły w innej rzeczywistości – przekonuje.
Przy okazji uspokajającym tonem zwraca się do tych, co się martwią, że teraz referendum może wypaść w wakacje z powodu procedury odwoławczej. – Jak sąd przywróci te nieważne głosy to trzeba będzie zmierzyć się nawet z takim terminem – kończy.
Podwójnie sprawdzali
Dyrektor katowickiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego Wojciech Litewka mówi o „dużej liczbie wadliwych podpisów z wieloma wadami”. Czyli jeden wpis zawierał kilka błędów. Przypomina, że D. Ronin był „bez mała codziennie” w delegaturze. – Nie wniósł ani jednej uwagi. Gdyby to robił, byłoby to zaznaczone w postanowieniu pani komisarz – mówi.
Błędy, które odnotowano – w ocenie zespołu weryfikującego oraz komisarza wyborczego – uznano za błędy bezsporne. W oczy rzuca się grupa błędów polegająca na braku prawa wyborczego w Raciborzu. Stwierdzono 207 takich przypadków. – Gdyby doszło do referendum to ci ludzie nie mogliby głosować. Ich adresy są spoza województwa, a także z Pietrowic Wielkich, Żor i Rybnika czy okolicznych miejscowości – podaje przykłady W. Litewka.
Zdarzyły się także podpisy, które „sprawiają wrażenie złożonych przez te same osoby”. – Nie mamy uprawnień grafologów, więc te podpisy zostały zaliczone jako prawidłowe. Będą jednak poddane badaniu w osobnej procedurze. To dotyczy 68 przypadków. Zadecyduje pani komisarz ale przypomnę, że nie wolno podpisywać za kogoś, nawet za członka rodziny – zaznacza dyrektor Litewka.
Gros błędów związany było z dwukrotnymi, a nawet trzykrotnymi podpisami tych samych osób. – Na jednej karcie dana osoba wpisywała się dwukrotnie. Bardzo często. Wpierw nieczytelnie, potem czytelnie. Nawet trzykrotne były takie podpisy – podkreśla dyrektor delegatury.
Zakwestionowane podpisy były poddawane podwójnej, a czasem potrójnej weryfikacji. – Po pierwszym sprawdzeniu wszystkie błędy wylistowano. Potem w systemie sprawdzała je – co do zasady – kolejna osoba – opisuje proces weryfikacji W. Litewka.
Skarg dotąd brak
Dlaczego w Katowicach nie chcą wydać kart z błędami D. Roninowi? – Pełnomocnik mógł oglądać karty z podpisami tylko do czasu wydania postanowienia. Nawet my nie mamy aktualnie do nich dostępu. Udostępnione mogą być tylko w przypadku postępowania przed sądem lub prokuratorskiego – tłumaczy W. Litewka. Informuje, że postanowień katowickiego komisarza wyborczego w zakresie stwierdzenia poprawności podpisów poparcia jeszcze nigdy nie zakwestionowano. Raz zabrakło tylko jednego podpisu do referendum, a nawet wtedy ustaleń komisarza nie zdecydowano się kwestionować skargą do sądu administracyjnego. Postępowanie skargowe, dwuinstancyjne (wojewódzki i naczelny sąd administracyjny), może zająć wiele tygodni, bo przysługuje obu stronom. Gdy sąd administracyjny utrzyma w mocy postanowienie komisarza to kolejna inicjatywa referendalna będzie możliwa dopiero po 10 miesiącach. Termin biegnie bowiem od wydania prawomocnego wyroku w tej sprawie.
Co na wieści od komisarza prezydent Raciborza Mirosław Lenk? – Czy poczułem ulgę? Poczuję ją gdy będę wiedział, że do referendum na pewno nie dojdzie. Uważam, że referendystom udziela się za dużo emocji w sprawie, gdzie potrzeba głów do matematyki. Ja nadal koncentruję się na pracy na rzecz miasta i jego mieszkańców – kwituje włodarz.
(ma.w)
Nic się nie stało, chłopaki nic się nie stało…
Niektórzy kibice referendum tak śpiewają jego organizatorowi Dariuszowi Roninowi et consortes po żenującej klapie z podpisami. Ja uważam, że jednak coś ważnego się stało i mam na myśli co najmniej dwa, zupełnie różne skutki.
Przede wszystkim prawdopodobieństwo, że jeszcze w tej kadencji odbędzie się w Raciborzu referendum zmalało do minimum. Oczywiście Dariusz Ronin może skarżyć się do Sądu Administracyjnego, ale ten nie zajmuje się badaniem dowodów (czyli w tym wypadku podpisów), a jedynie prawidłowością przeprowadzonego postępowania. A zarówno dotychczasowa, „bezawaryjna” działalność Komisarza Wyborczego w Katowicach, jak i fakt, że Ronin lub jego pełnomocnik w trakcie liczenia nie kwestionowali unieważniania kolejnych partii podpisów wskazują, że bardzo trudno będzie obalić werdykt komisarza. Tłumaczenie typu „siedziałem tyłem do komputera” pominę litościwym milczeniem. Nie wierzę również, aby powiodła się ewentualna nowa zbiórka podpisów pod nowym wnioskiem o referendum. Zarówno ze względu na 10-miesięczną karencję, jaka musi upłynąć od obecnej akcji, jak i (a może przede wszystkim) z powodu tzw. zmęczenia materiału czy wręcz nadwerężenia kredytu zaufania, także u dotychczasowych zwolenników.
Dlatego ja zaśpiewałbym organizatorom raczej piosenkę z repertuaru Lao Che, w której Wszechmogący sztorcuje Noego…
…a wyście to tak po ludzku, po ludzku spartolili
Być może organizatorów ogarnęła jakaś pomroczność, w wyniku której złożyli wniosek niechlujny i niekompletny, licząc naiwnie na adekwatną ślepotę urzędników z biura Komisarza Wyborczego. A może było zupełnie inaczej, czyli mieli oni pełną świadomość nadchodzącej „pięknej katastrofy”, ale nie chcieli się przyznać, że raciborzanie nie poparli ich w wystarczającym stopniu. I dlatego wysłali „nadmuchane” listy poparcia od razu z chytrym planem, że po ich odrzuceniu będą żalić się na bezduszne prawo, albo jeszcze lepiej – zmowę prezydenta, komisarza, a może i sądu? A może obie te przyczyny wystąpiły jednocześnie?
Żadna z tych opcji oczywiście chluby im nie przynosi, ale dla jasności sprawy raciborzanie powinni się dowiedzieć prawdy. Dlatego, że prawem obywateli w demokratycznym państwie jest nie tylko organizowanie referendów, ale także otrzymanie rzetelnej informacji czy politycy z szacunkiem i odpowiedzialnością traktują złożone w ich ręce zaufanie, nadzieje i emocje – obojętnie czy mają one formę głosu w wyborach czy podpisu pod wnioskiem referendalnym. Jeśli ludzie tego nie dostaną, uznają że to wszystko to jest jedna wielka ściema, w której oni są tylko pionkami, z którymi nikt się nie liczy.
Niech pan zatem nam szczerze powie, panie Ronin, czy żeście to „tak po ludzku spartolili” czy może jednak brakło wam zwolenników w Raciborzu i dlatego szukaliście w Żorach. I trzeba, tak po ludzku, wrócić do swojej roboty i poczekać do kolejnych wyborów.
Arkadiusz Gruchot
Ludzie
Były radny Gminy Racibórz.
Przewodniczący Rady Miasta Racibórz, były prezydent.